*Pada na kolana*
Drarrynisse... tak bardzo Was wszystkich przepraszam... </3
Nie podołałam. Przyznaję się.
Naprawdę z całego serca Was przepraszam i mam nadzieję, że nie jesteście bardzo na mnie źli.
Wiem, że trochę nieodpowiedzialnie z mojej strony, ale brakuje mi czasu i weny, chociaż z tym drugim jest dziwnie. Mam pomysły, wiem co chcę umieścić, ale brakuje mi pewnego wypełnienia do rozdziałów. Mam ogromną nadzieję, że rozumiecie i, że nie zmienicie o mnie zdania...
Dziękuję pięknie wszystkim komentującym, ale niestety na Wasze liczne komentarze odpowiem dopiero kiedy będę miała odrobinę więcej wolnego czasu. Postaram się to zrobić jak najszybciej, więc raz po raz możecie zerknąć~
Kocham Was ludzie ♥ /Kummie
***
Przez całą noc zza kotar nie wydobywał się żaden dźwięk, co trochę przerażało Pottera. To nie tak, że chciał podsłuchiwać! Nie, nie! Po prostu bał się o to, co ci dwaj kretyni mogli tam robić. Sami. Oczywiście miał nadzieję, że nie posłuchali Seamusa i zachowali swoje - miał nadzieję - dziewictwa dla siebie. Chyba nie mógłby spojrzeć im w oczy przez kilka dobrych dni.Sam Harry natomiast przez długi czas nie potrafił zasnąć. Często się wiercił i przewracał z jednego boku na drugi, nie mogąc znaleźć odpowiedniej pozycji do snu. Prawdopodobnie było to spowodowane przez emocje, które wciąż buzowały w jego krwi. W końcu wygrany mecz Quidditcha, który w małym stopniu gwarantuje Gryfonom finał robił swoje, a fakt, że miał już wybrane prezenty dla rodziny Malfoyów - potęgował jego zapał i samouwielbienie. Jedyne, co pozostało to wpłacenie odpowiedniej sumy, ponieważ swoje zamówienie wysłał kilka chwil wcześniej, przesyłając je dzięki pomocnemu Zgredkowi. Był podekscytowany i czuł, że wszystko powoli zmierza na dobry tor. Nawet nie przejmował się reakcją Lucjusza Malfoya. Nie ważne było jakie będzie miał zdanie na jego temat. Miał tylko szczerą nadzieję, że ojciec Draco nie będzie chciał ich rozdzielić, skłócić, czy co mu tam jeszcze do blond głowy przyjdzie. Prawdopodobnie nie przeżyłby rozłąki ze swoim marudnym Ślizgonem. Jego życie ustawiło i zakodowało sobie, że Draco Malfoy jest częścią życia Harry'ego cholernego Pottera i on sam nie zamierzał tego zmieniać. Wszystko było na swoim miejscu - on i Draco, który stał się jego otoczką i bańką, która zapewniała mu swoistą ochronę, bezpieczeństwo i przede wszystkim uczucia, których brakowało mu przez ponad połowę jego nędznego życia. Nie wiedział czym zasłużył sobie na postawienie blondyna na swojej drodze, ale był temu czemuś bardzo wdzięczny. W końcu śmiało mógł powiedzieć, że jest naprawdę szczęśliwy.
Z małym uśmiechem na ustach w końcu zasnął, pogrążając się w senne marzenia.
Niestety, nie był to jeden z tych przyjemnych snów, które ostatnio miewał.
Śniło mu się, że spada. Że spada z bardzo wysoka i bardzo długo, przy czym na swojej drodze spotykał dziwne postacie. Widział swoich przyjaciół i znajomych, którzy mieli dziwnie nienaturalne ciała i twarze wyrażające strach i cierpienie. Byli spowici ciemną mgłą, która otaczała ich kontury. Nie był to miły widok, a samego Harry'ego bardzo przestraszył i zmartwił. Później, kiedy jego nagie stopy dotknęły chłodnej ziemi, znajdował się w jakimś zamkniętym pomieszczeniu. Było ciemno, wilgotno i bardzo nieprzyjemnie. Potter czuł jak przechodzi go dreszcz strachu i oczekiwania na niewiadome. Po długim oczekiwaniu usłyszał warknięcie dochodzące z jednego kąta owego pokoju. Wziął głęboki oddech i przejrzał się sylwetce. Był on na czterech łapach, jednak kiedy zauważył Pottera, postać zmieniła swoją pozycję na stojącą, idąc powolnymi krokami w stronę bruneta.
W ciemnościach, Harry zauważył wyjątkowo jasne włosy, które mogły należeć tylko do jednej osoby w jego otoczeniu.
W ciemnościach, Harry zauważył wyjątkowo jasne włosy, które mogły należeć tylko do jednej osoby w jego otoczeniu.
- Draco? - zapytał cicho, słysząc swój drżący głos. Wyciągnął dłoń w jego stronę i zrobił kilka kroków w przód.
W jasnych tęczówkach chłopaka, Harry zauważył pewnego rodzaju smutek i żal. Nie wiedział co one oznaczały, ale kiedy usłyszał ciche 'przepraszam' wiedział, że coś jest nie tak. Chwilę później Draco zamienił się w popiół.
On sam natomiast jęknął i przewrócił się na drugi bok. Był cały spocony.
On sam natomiast jęknął i przewrócił się na drugi bok. Był cały spocony.
***
Było już naprawdę późno, ewentualnie bardzo wcześnie, kiedy to dwóch ciepło ubranych Ślizgonów szło szybkim tempem w stronę swojego dormitorium. Z opuszczonymi różdżkami, które świeciły jasno oświetlając im drogę, zmierzali szkolnymi korytarzami, uważając aby nie trafić na Irytka, bądź kotkę Flicha. Draco był cholernie zadowolony, jednak idący za nim Blaise już nie za bardzo. Ciskał gromy wpatrując się uporczywie w draconowe plecy, mając nadzieję, że blondyn się przewróci. Ewentualnie coś mu spadnie na głowę, albo zmierzwi jego idealną fryzurę. Był pieruńsko zły, bo ten podły Ślizgon wyciągnął go z łóżka o godzinie bardzo nieprzyzwoitej. Zrozumiałby, gdyby Malfoy chciał go zabrać na podryw, albo na popijawę, ale sprawa, do której był mu potrzeby...
Równie dobrze mógł wziąć Pansy. Prawdopodobnie lepiej spisałaby się od niego, chociaż i tak było już za późno. Wszystko było dopięte na ostatni guzik.
Równie dobrze mógł wziąć Pansy. Prawdopodobnie lepiej spisałaby się od niego, chociaż i tak było już za późno. Wszystko było dopięte na ostatni guzik.
Mruknął nieszczęśliwie, czym zwrócił uwagę Draco, który spojrzał na niego przez ramie.
- Daj już spokój. Im szybciej dojdziemy, tym szybciej będziesz mógł spać - mruknął i przewrócił oczami, co dało przerażający efekt w blasku różdżek.
- Ciągle uważam, że przesadziłeś z tym prezentem - stwierdził Blaise, kiedy weszli w końcu do cichego dormitorium. Wszyscy smacznie już spali. Tylko zza okna wydobywał się cichy plusk wodnych stworzeń, które raz po raz zastukały swoimi ogonami w ciemnozielone szyby. Skierowali się do swojego pokoju, gdzie zdjęli swoje szaty wyjściowe. - Zresztą, co ja tam wiem. Nie mam komu dawać prezentów. Zwłaszcza takich.
- Wiesz dobrze, że to nie jest do końca jego prezent - powiedział po raz kolejny. Zaczął przebierać się w swoją ślizgońską piżamę, która kontrastowała z jego jasną skórą. - Blaise. Czy ty właśnie się nad sobą użalasz?
- Ciągle uważam, że przesadziłeś z tym prezentem - stwierdził Blaise, kiedy weszli w końcu do cichego dormitorium. Wszyscy smacznie już spali. Tylko zza okna wydobywał się cichy plusk wodnych stworzeń, które raz po raz zastukały swoimi ogonami w ciemnozielone szyby. Skierowali się do swojego pokoju, gdzie zdjęli swoje szaty wyjściowe. - Zresztą, co ja tam wiem. Nie mam komu dawać prezentów. Zwłaszcza takich.
- Wiesz dobrze, że to nie jest do końca jego prezent - powiedział po raz kolejny. Zaczął przebierać się w swoją ślizgońską piżamę, która kontrastowała z jego jasną skórą. - Blaise. Czy ty właśnie się nad sobą użalasz?
- Nie, no co ty. To, że tylko ja z tej homo-grupy nie znalazłem sobie prawdziwej miłości, nie znaczy, że jestem nieszczęśliwy - powiedział, a cała jego postawa ociekała sarkazmem. - W końcu jestem Blaise pieprzony Zabini! Mogę mieć każdą i każdego. Mogę mieć nawet ciebie i Pottera! Jednocześnie!
Draco uniósł wzrok znad składanej koszuli i spojrzał krzywo na swojego, pożal się Boże, przyjaciela.
- Ty chyba żartujesz. Wara od Harry'ego, a ja - Wskazał na siebie, przy czym jego broda uniosła się wysoko w ten malfoy'owski sposób. - Nawet kijem cię nie tknę, Blaise.
Z ust ciemnowłosego wydobyło się głośne prychnięcie, które za każdym razem rozśmieszało Draco bardziej, niż Blaise myślał. Upodabnia się wtedy do wielkiego dzieciaka, jednak dla osób pobocznych mogło wydawać się to bardzo ślizgońskie.
- Jęczał byś dla mnie, jak rasowa dziwka i ty dobrze o tym wiesz, Dray - stwierdził dobitnie i wskoczył pod swoją markową pościel, która specjalnie została zamówiona przez jego matkę, która uważała, że jej synek ma bardzo delikatną skórę. Miała rację, w końcu to sam Blaise Zabini - poskramiacz dziewiczych serc, zaraz za Draco, który na ten tytuł zasłużył już wieki temu.
- Dla ciebie zawsze... - mruknął ponętnie blondyn i oblizał prowokująco wargi. Wiedział dobrze, że rozczuli to Ślizgona do tego stopnia, że nie będzie mógł spojrzeć mu w oczy przez kilka dobrych dni.
- Draco, nie - warknął Blaise i spojrzał na niego znacząco, po czym przewrócił się na drugi bok robiąc dłonią wulgarny gest w stronę swojego przyjaciela.
- I tak mnie uwielbiasz - stwierdził wesoło Draco i położył się na swoje wygodne łóżka, gasząc różdżką światło. Był bardzo zadowolony.
***
Śnieg wciąż prószył, tworząc na hogwartowskich błoniach coraz to większą warstwę zimnego puchu. Opady były tak silne, że przy porannym posiłku ogłoszono, że najbliższe treningi Quiddticha zostają odwołane. Harry'ego specjalnie to nie zmartwiło, ale wiedział, że utrata możliwości ćwiczenia do Mistrzostw jest dużą przeszkodą do ich wygranej. A w każdym razie chciał wygrać. Szczególnie miał szczerą ochotę zobaczyć przegraną Francuzów. To nie tak, że źle im życzył, po prostu część z nich była bardzo irytująca, a już w szczególności jeden z nich, który bardzo zdenerwował Pottera.
Siedział wygodnie przy swoim stole, wraz z Ronem, Hermioną i resztą jego znajomych, zajadając pyszne, świeże i pachnące śniadanie, kiedy to zza drzwi, przy których siedział bardzo blisko, usłyszał podniesiony głos swojego chłopaka. Pchnięty jakimś przeczuciem, odłożył swojego napoczętego tosta z dżemem truskawkowym i wstał z ławki, kierując się na korytarz skąd dochodziły głosy. Był trochę poddenerwowany tym, co mógłby zobaczyć, jednak miał nadzieję, że to nic poważnego.
W tym samym momencie, kiedy zobaczył Draco i Nathaniela, dobiegli do niego jego przyjaciele. Stanęli po obu jego bokach i przyjrzeli się całej sytuacji.
Młody Malfoy stał z wyciągniętą różdżką w stronę Francuza, który przyjął dokładnie tą samą postawę. Wyraźnie się o coś kłócili, ale Potter nie do końca potrafił wyłapać wszystkich słów, które wypowiadali. Wokół nich zgromadziła się mała grupka osób, która z zaciekawieniem obserwowała całą sytuację. Harry dopiero po chwili zrozumiał, że jego Ślizgon kłóci się z Nathanem po francusku. Zaklął w myślach i chciał już zrobić krok w ich stronę, ale przytrzymał go Ron, który pokręcił tylko głową.
- Harry, nie. To ich sprawa - powiedział cicho, nie odrywając wzroku od mierzących się chłopaków.
Gryfon spojrzał na niego ostro i szarpnął ramię, na którym spoczywała dłoń rudzielca.
- Jaka ich sprawa? Ten idiota, zrobi zaraz coś głupiego, a ja mam tylko na to patrzeć? - zapytał zza zaciśniętych zębów. Jego wolna ręka, która nie była obwiązana bandażem, z automatu sięgnęła po różdżkę schowaną w połacie szaty. Harry nie wiedział do końca, co chce zrobić i kiedy wykonał pierwszy krok kierując różdżkę w Nathaniela - działały nim emocje.
- Potter, przestań! - warknął mu do ucha Blaise, który nie wiadomo kiedy zmaterializował się koło Gryfona. Pociągnął go za tłum ludzi, gdzie Zabini pchnął go lekko na ścianę, przy czym położył swoje dłonie na jego ramionach, chcąc go uspokoić.
- Możecie mnie w końcu zostawić?! To Draco uspokójcie, nie mnie, do cholery! - warknął w stronę Zabiniego, który patrzył na niego spokojnie. Bardzo dobrze rozumiał o czym tamci rozmawiają i naprawdę nie chciał mieszać w to Harry'ego, który prawdopodobnie zrobiłby coś głupiego.
- Harry - powiedział spokojnie Blaise. - Puszczę cię, kiedy się uspokoisz.
- Ale ja jestem spokojny! - wysyczał i spojrzał w ciemne oczy Blaise'a.
- Draco właśnie broni swojego mienia, zresztą twojego również, bo ten debil w bardzo niegrzeczny sposób odnosił się do waszej dwójki, więc do cholery opanuj swoje gryfońskie zapędy i wtedy cię puszczę!
- Co ten kretyn zrobił? - zapytał niedowierzająco. Złość aż z niego kipiała. Najgorsze jednak był to, że kątem oka mógł zauważyć pojedyncze wiązki światła, co mogło oznaczać tylko i wyłącznie rzucane zaklęcia. Gdzie byli nauczyciele, kiedy ich potrzebowano?
Harry jęknął żałośnie i spojrzał błagalnie na Ślizgona, który też musiał zauważyć, co dzieje się za nimi.
Później wydarzyło się dużo rzeczy.
Pierwszym, co zauważył sam Harry był jasnoniebieski błysk zaklęcia, którego nie znał. Dalej był głośny krzyk kilku osób, ale z całego chóru usłyszał tylko niedowierzający krzyk Pansy, która wykrzyknęła głośno imię Draco. Potter spojrzał szybko na Blaise'a i z całą siłą jaką miał w sobie odepchnął go od siebie, nie zważając na zraniony nadgarstek. Poczuł i usłyszał, jak coś głośno chrząstnęło w jego ręce, jednak mało go to obchodziło. Pobiegł w stronę tłumu ludzi, który z chwili na chwilę robił się coraz większy. Zaczął przeciskać się przez chmarę ludzi z wszystkich domów, chcąc dobiec tylko do jednej osoby, na której najbardziej mu teraz zależało. W głowie miał pustkę, kiedy po raz kolejny ktoś złapał go za ramiona. Machinalnie się wyrywał i przepychał się dalej do przodu. Kiedy udało mu się przedrzeć przez ten cholerny tłum gapiów, jego wzrok od razu powędrował w stronę miejsca, gdzie powinien stać Draco ze swoim kpiącym, malfoy'owskim uśmieszkiem. Był tam. Ale nie stał, a na jego twarzy nie było żadnych emocji - zero uśmiechu, żadnego grymasu. Po prostu spokój.
Harry'ego nawiedziła wizja Draco, leżącego w łazience Jęczącej Marty. Wtedy również leżał niedaleko niego, z równie nieruchomym ciałem jak teraz. Szybko odgonił te myśli, mówiąc sobie, że nic mu się nie stało; że zaraz wstanie i zaszczyci go tym specjalnym uśmiechem, który Harry kochał całym sobą.
Nagły chłód owiał jego zdenerwowane ciało. Uniósł wzrok i skrzyżował swoje zielone oczy z niebieskimi tęczówkami Nathaniela. Zanim ktokolwiek się wtrącił i wykonał jakikolwiek ruch, Harry uniósł różdżkę i machnął nią używając zaklęcia niewerbalnego, od którego młody Francuz wylądował kilka metrów dalej zwijając się z bólu. Hermiona krzyknęła jego imię, prawdopodobnie zasłaniając oczy Alecowi, który przyszedł za ciekawskim tłumem. Jego jasne tęczówki patrzyły na wszystko ze strachem, chociaż on sam nie poruszył się ani o milimetr. Dopiero, kiedy pojawiło się kilku nauczycieli, Alec został zgarnięty przez Neville'a, który mówił coś do niego uspokajająco, obejmując go ramieniem. Theo, który wraz z jakimś Krukonem zawołał nauczycieli, teraz obejmował zdenerwowaną Pansy, która wtuliła się w niego i Blaise'a. Zaledwie chwilę później, jej napięte ciało znalazło się w ramionach Hermiony, która opiekuńczo do niej przywarła, chcąc ją uspokoić.
W międzyczasie, kiedy wybuchło wielkie zamieszanie, Harry Potter cały otępiały, wyprany z emocji podszedł w kilku krokach do leżącego blondyna. Opadł ciężko na swoje kolana, nie przejmując się różdżką, która wypadła mu z dłoni. Przybliżył się jeszcze bardziej do Draco i złapał jego chłodną dłoń. Gryfon oddychał głęboko, kiedy pochylił się nad torsem Ślizgona, chcąc wybadać czy oddycha.
Oddychał. Bardzo wolno, ale równomiernie. Potter nie zauważył żadnych głębszych ran, ani zadrapań. W głowie miał pustkę i nie obchodziło go to, co inni do niego mówią. A mówili dużo i to w tym samym czasie. Ktoś wołał do niego, że ma się odsunąć, inni znowu mówili, że wszystko będzie dobrze. Gdzieś z tyłu słyszał głęboki głos Severusa i Dumbledore'a.
Ale nie obchodziło go to. Pochylił się nad głową Draco i dopiero teraz mógł zauważyć małą kałużę krwi, która kontrastowała z jasnymi włosami Ślizgona. Wziął drżący oddech i odsunął blond kosmyki, które wpadały na spokojną twarz Malfoya. Łagodnie musnął jasne wargi swojego chłopaka swoimi suchymi ustami.
Protestował, kiedy ktoś chciał go odsunąć. Miał w dupie to, że Draco powinien trafić do Skrzydła Szpitalnego. Po prostu chciał być teraz z nim, trzymając go za rękę. O nic więcej nie prosił.
Puścił dłoń blondyna dopiero, kiedy Ron i Theo odciągnęli go siłą. Wyrywał się i krzyczał do czasu, aż Hermiona nie przytuliła go z całej siły. Wtedy uświadomił sobie, że przecież nie jest sam. Zarówno on, jak i Draco mieli przyjaciół, którzy są dla niego ważni, tak samo, jak on dla nich.
Kiedy Snape zaczął lewitować bezwładne ciało Draco, coś szarpnęło go w środku. Poczuł, że robi mu się niedobrze, ale nie zwymiotował. Uklęknął po raz kolejny, czując w okół siebie masę ludzi. Ostatni raz spojrzał na znikające ciało Ślizgona.
Chwilę po tym zemdlał.
Draco uniósł wzrok znad składanej koszuli i spojrzał krzywo na swojego, pożal się Boże, przyjaciela.
- Ty chyba żartujesz. Wara od Harry'ego, a ja - Wskazał na siebie, przy czym jego broda uniosła się wysoko w ten malfoy'owski sposób. - Nawet kijem cię nie tknę, Blaise.
Z ust ciemnowłosego wydobyło się głośne prychnięcie, które za każdym razem rozśmieszało Draco bardziej, niż Blaise myślał. Upodabnia się wtedy do wielkiego dzieciaka, jednak dla osób pobocznych mogło wydawać się to bardzo ślizgońskie.
- Jęczał byś dla mnie, jak rasowa dziwka i ty dobrze o tym wiesz, Dray - stwierdził dobitnie i wskoczył pod swoją markową pościel, która specjalnie została zamówiona przez jego matkę, która uważała, że jej synek ma bardzo delikatną skórę. Miała rację, w końcu to sam Blaise Zabini - poskramiacz dziewiczych serc, zaraz za Draco, który na ten tytuł zasłużył już wieki temu.
- Dla ciebie zawsze... - mruknął ponętnie blondyn i oblizał prowokująco wargi. Wiedział dobrze, że rozczuli to Ślizgona do tego stopnia, że nie będzie mógł spojrzeć mu w oczy przez kilka dobrych dni.
- Draco, nie - warknął Blaise i spojrzał na niego znacząco, po czym przewrócił się na drugi bok robiąc dłonią wulgarny gest w stronę swojego przyjaciela.
- I tak mnie uwielbiasz - stwierdził wesoło Draco i położył się na swoje wygodne łóżka, gasząc różdżką światło. Był bardzo zadowolony.
***
Śnieg wciąż prószył, tworząc na hogwartowskich błoniach coraz to większą warstwę zimnego puchu. Opady były tak silne, że przy porannym posiłku ogłoszono, że najbliższe treningi Quiddticha zostają odwołane. Harry'ego specjalnie to nie zmartwiło, ale wiedział, że utrata możliwości ćwiczenia do Mistrzostw jest dużą przeszkodą do ich wygranej. A w każdym razie chciał wygrać. Szczególnie miał szczerą ochotę zobaczyć przegraną Francuzów. To nie tak, że źle im życzył, po prostu część z nich była bardzo irytująca, a już w szczególności jeden z nich, który bardzo zdenerwował Pottera.
Siedział wygodnie przy swoim stole, wraz z Ronem, Hermioną i resztą jego znajomych, zajadając pyszne, świeże i pachnące śniadanie, kiedy to zza drzwi, przy których siedział bardzo blisko, usłyszał podniesiony głos swojego chłopaka. Pchnięty jakimś przeczuciem, odłożył swojego napoczętego tosta z dżemem truskawkowym i wstał z ławki, kierując się na korytarz skąd dochodziły głosy. Był trochę poddenerwowany tym, co mógłby zobaczyć, jednak miał nadzieję, że to nic poważnego.
W tym samym momencie, kiedy zobaczył Draco i Nathaniela, dobiegli do niego jego przyjaciele. Stanęli po obu jego bokach i przyjrzeli się całej sytuacji.
Młody Malfoy stał z wyciągniętą różdżką w stronę Francuza, który przyjął dokładnie tą samą postawę. Wyraźnie się o coś kłócili, ale Potter nie do końca potrafił wyłapać wszystkich słów, które wypowiadali. Wokół nich zgromadziła się mała grupka osób, która z zaciekawieniem obserwowała całą sytuację. Harry dopiero po chwili zrozumiał, że jego Ślizgon kłóci się z Nathanem po francusku. Zaklął w myślach i chciał już zrobić krok w ich stronę, ale przytrzymał go Ron, który pokręcił tylko głową.
- Harry, nie. To ich sprawa - powiedział cicho, nie odrywając wzroku od mierzących się chłopaków.
Gryfon spojrzał na niego ostro i szarpnął ramię, na którym spoczywała dłoń rudzielca.
- Jaka ich sprawa? Ten idiota, zrobi zaraz coś głupiego, a ja mam tylko na to patrzeć? - zapytał zza zaciśniętych zębów. Jego wolna ręka, która nie była obwiązana bandażem, z automatu sięgnęła po różdżkę schowaną w połacie szaty. Harry nie wiedział do końca, co chce zrobić i kiedy wykonał pierwszy krok kierując różdżkę w Nathaniela - działały nim emocje.
- Potter, przestań! - warknął mu do ucha Blaise, który nie wiadomo kiedy zmaterializował się koło Gryfona. Pociągnął go za tłum ludzi, gdzie Zabini pchnął go lekko na ścianę, przy czym położył swoje dłonie na jego ramionach, chcąc go uspokoić.
- Możecie mnie w końcu zostawić?! To Draco uspokójcie, nie mnie, do cholery! - warknął w stronę Zabiniego, który patrzył na niego spokojnie. Bardzo dobrze rozumiał o czym tamci rozmawiają i naprawdę nie chciał mieszać w to Harry'ego, który prawdopodobnie zrobiłby coś głupiego.
- Harry - powiedział spokojnie Blaise. - Puszczę cię, kiedy się uspokoisz.
- Ale ja jestem spokojny! - wysyczał i spojrzał w ciemne oczy Blaise'a.
- Draco właśnie broni swojego mienia, zresztą twojego również, bo ten debil w bardzo niegrzeczny sposób odnosił się do waszej dwójki, więc do cholery opanuj swoje gryfońskie zapędy i wtedy cię puszczę!
- Co ten kretyn zrobił? - zapytał niedowierzająco. Złość aż z niego kipiała. Najgorsze jednak był to, że kątem oka mógł zauważyć pojedyncze wiązki światła, co mogło oznaczać tylko i wyłącznie rzucane zaklęcia. Gdzie byli nauczyciele, kiedy ich potrzebowano?
Harry jęknął żałośnie i spojrzał błagalnie na Ślizgona, który też musiał zauważyć, co dzieje się za nimi.
Później wydarzyło się dużo rzeczy.
Pierwszym, co zauważył sam Harry był jasnoniebieski błysk zaklęcia, którego nie znał. Dalej był głośny krzyk kilku osób, ale z całego chóru usłyszał tylko niedowierzający krzyk Pansy, która wykrzyknęła głośno imię Draco. Potter spojrzał szybko na Blaise'a i z całą siłą jaką miał w sobie odepchnął go od siebie, nie zważając na zraniony nadgarstek. Poczuł i usłyszał, jak coś głośno chrząstnęło w jego ręce, jednak mało go to obchodziło. Pobiegł w stronę tłumu ludzi, który z chwili na chwilę robił się coraz większy. Zaczął przeciskać się przez chmarę ludzi z wszystkich domów, chcąc dobiec tylko do jednej osoby, na której najbardziej mu teraz zależało. W głowie miał pustkę, kiedy po raz kolejny ktoś złapał go za ramiona. Machinalnie się wyrywał i przepychał się dalej do przodu. Kiedy udało mu się przedrzeć przez ten cholerny tłum gapiów, jego wzrok od razu powędrował w stronę miejsca, gdzie powinien stać Draco ze swoim kpiącym, malfoy'owskim uśmieszkiem. Był tam. Ale nie stał, a na jego twarzy nie było żadnych emocji - zero uśmiechu, żadnego grymasu. Po prostu spokój.
Harry'ego nawiedziła wizja Draco, leżącego w łazience Jęczącej Marty. Wtedy również leżał niedaleko niego, z równie nieruchomym ciałem jak teraz. Szybko odgonił te myśli, mówiąc sobie, że nic mu się nie stało; że zaraz wstanie i zaszczyci go tym specjalnym uśmiechem, który Harry kochał całym sobą.
Nagły chłód owiał jego zdenerwowane ciało. Uniósł wzrok i skrzyżował swoje zielone oczy z niebieskimi tęczówkami Nathaniela. Zanim ktokolwiek się wtrącił i wykonał jakikolwiek ruch, Harry uniósł różdżkę i machnął nią używając zaklęcia niewerbalnego, od którego młody Francuz wylądował kilka metrów dalej zwijając się z bólu. Hermiona krzyknęła jego imię, prawdopodobnie zasłaniając oczy Alecowi, który przyszedł za ciekawskim tłumem. Jego jasne tęczówki patrzyły na wszystko ze strachem, chociaż on sam nie poruszył się ani o milimetr. Dopiero, kiedy pojawiło się kilku nauczycieli, Alec został zgarnięty przez Neville'a, który mówił coś do niego uspokajająco, obejmując go ramieniem. Theo, który wraz z jakimś Krukonem zawołał nauczycieli, teraz obejmował zdenerwowaną Pansy, która wtuliła się w niego i Blaise'a. Zaledwie chwilę później, jej napięte ciało znalazło się w ramionach Hermiony, która opiekuńczo do niej przywarła, chcąc ją uspokoić.
W międzyczasie, kiedy wybuchło wielkie zamieszanie, Harry Potter cały otępiały, wyprany z emocji podszedł w kilku krokach do leżącego blondyna. Opadł ciężko na swoje kolana, nie przejmując się różdżką, która wypadła mu z dłoni. Przybliżył się jeszcze bardziej do Draco i złapał jego chłodną dłoń. Gryfon oddychał głęboko, kiedy pochylił się nad torsem Ślizgona, chcąc wybadać czy oddycha.
Oddychał. Bardzo wolno, ale równomiernie. Potter nie zauważył żadnych głębszych ran, ani zadrapań. W głowie miał pustkę i nie obchodziło go to, co inni do niego mówią. A mówili dużo i to w tym samym czasie. Ktoś wołał do niego, że ma się odsunąć, inni znowu mówili, że wszystko będzie dobrze. Gdzieś z tyłu słyszał głęboki głos Severusa i Dumbledore'a.
Ale nie obchodziło go to. Pochylił się nad głową Draco i dopiero teraz mógł zauważyć małą kałużę krwi, która kontrastowała z jasnymi włosami Ślizgona. Wziął drżący oddech i odsunął blond kosmyki, które wpadały na spokojną twarz Malfoya. Łagodnie musnął jasne wargi swojego chłopaka swoimi suchymi ustami.
Protestował, kiedy ktoś chciał go odsunąć. Miał w dupie to, że Draco powinien trafić do Skrzydła Szpitalnego. Po prostu chciał być teraz z nim, trzymając go za rękę. O nic więcej nie prosił.
Puścił dłoń blondyna dopiero, kiedy Ron i Theo odciągnęli go siłą. Wyrywał się i krzyczał do czasu, aż Hermiona nie przytuliła go z całej siły. Wtedy uświadomił sobie, że przecież nie jest sam. Zarówno on, jak i Draco mieli przyjaciół, którzy są dla niego ważni, tak samo, jak on dla nich.
Kiedy Snape zaczął lewitować bezwładne ciało Draco, coś szarpnęło go w środku. Poczuł, że robi mu się niedobrze, ale nie zwymiotował. Uklęknął po raz kolejny, czując w okół siebie masę ludzi. Ostatni raz spojrzał na znikające ciało Ślizgona.
Chwilę po tym zemdlał.
*Czy teraz mam przeprosić jeszcze raz?*
***