17 sierpnia 2015

ROZDZIAŁ XLIII

To chyba ten dzień Drarrynisse.
Dzień, w którym Kummie wstawia ostatni rozdział.
I chyba muszę Wam się przyznać, że kiedy napisałam dwa końcowe słowa, trochę sobie płaknęłam, co mnie zdziwiło, bo nawet się tego nie spodziewałam.

I co ja Wam mogę powiedzieć, Drarrynisse?
Aha no tak. 
Gify znalazłam na Tumblrze, ale linka Wam nie dam, bo a) były tam głębsze sceny; b) nigdy nie podam linka, do czegoś gdzie to "Draco" jest uke, sorry XD 

Co Wam mogę jeszcze powiedzieć? Powiem tyle, żebyście pamiętali, że czekają nas jeszcze dwa epilogi! 

No i oczywiście dziękuję Wam za śliczne komentarze, które naprawdę mnie zgniotły psychicznie ;_; 
Nawet nie wiedzie, jak Wasze słowa na mnie wpływają. Rany, tak. Dziękuję Wam z całego serca, ale do tego dojdę jeszcze później.

Dzisiaj chcę jeszcze powitać kilka osób, które niespodziewanie się ujawniły przed końcem naszej historii: 
Eámanë TinúvielNinjaSandwich123Zuzanna Heliński (po raz kolejny)patts, lily potter i Julia Ryfa! (zdążyłaś dziewczyno!)
Dzień dobry, szukajcie jeszcze jakiś kajut, o ile coś jeszcze wolnego znajdziecie! ♥ W razie czego idźcie do Akane, ona Was gdzieś upchnie. 

Prawie bym zapomniała! Cholera jasna, dziękuję Wam za ostatnie wyświetlenia, które były jednymi z najwyższych, jakie do tej pory były na blogu! Dziękuję Wam! *składa pokłon*


I wiecie co? Chcę zadedykować komuś ten rozdział. Konkretniej to chcę go zadedykować sobie, bo kurwa w końcu skończyłam to opowiadanie. Jestem z siebie dumna. Dziękuję Ci Kummie za dedykację ♥  / Kummie

***

Ubieranie choinki okazało się lepsze, niż sam Theo myślał.
Oczywiście pierwszym co zrobił, było pozbycie się Ginny, która całkiem dobrze przyjęła wiadomość, że nie musi im pomagać. Całkiem zadowolona udała się do swojego pokoju, wcześniej dziękując Theo. I Ślizgon nie miał pojęcia kto był bardziej szczęśliwy - on, czy jednak młodsza siostra Rona.
Razem ze swoim rudzielcem, wydobyli kartony ze wszystkimi ozdobami z przy-dwornej szopy i wnieśli je do salonu, brudząc śniegiem całą podłogę. Niczym, gdyby gonił ich sam diabeł, w ekspresowym tempie sięgnęli po różdżki i oczyścili podłogę, nim mama Ronalda zobaczyła to na własne oczy. Dopiero później zdjęli swoje wierzchnie okrycia, które po chwili wylądowały na wieszakach, a Theo zapytał niebieskookiego czy nie mogliby użyć jakiś zaklęć, coby przyśpieszyło ich przystrajanie drzewka na rzecz przytulania się na miękkim łóżku. Ron jednak notorycznie zaprzeczył, wyjaśniając mu, że chcąc nie chcąc coroczne ubieranie choinki było ich tradycją od wielu pokoleń. Lub przynajmniej od kiedy sięgała jego pamięć. Po cichu dodał, że już od kilku lat uważał, iż w ten sposób jego mama pozbywała się ich na dobrą godzinę, dzięki czemu miała większą swobodę w przyrządzaniu świątecznej kolacji.*
A reszta rodzeństwa Rona zajęła się sprzątaniem i przystrajaniem dalszej części domu, co dawało im całkowitą swobodę w salonie.
W tle puścili jakieś świąteczne piosenki, które od zawsze dodawały uroku i niezapomnianego klimatu całym świętom, a oni sami zaczęli przedrzeźniać Celestynę Warbeck, która była ulubioną piosenkarką mamy Rona. I czas leciał im nad wyraz wspaniale, a maltretowanie choinki wszystkimi świątecznymi i niepotrzebnymi pierdołami, zaczęli przeplatać z szybkimi pocałunkami, o których nikt miał się nie dowiedzieć.
Kiedy ich drzewko było w połowie ubrane, a oni sami próbowali odplątać z siebie wszystkie łańcuchy i inne, lubiące się plątać, rzeczy - domowy kominek zapalił się zielonym płomieniem, który oznajmił, że ktoś próbował się dostać do ich salonu.
Ron rzucił się w stronę swojej różdżki i machnął nią w stronę kominka, przy czym jego ciało, które w dalszym ciągu było związane przez różne sznurki i łańcuchy - runęło ciężko na ziemię.
Theo zaczął zwijać się ze śmiechu, nie przejmując się zbytnio osobą, która z kominka zaczęła wychodzić. Jego oczy zrobiły się wilgotne i wciąż pozostały skierowane w stronę leżącego rudzielca, obok którego sam się po chwili znalazł.
- Ej, co z wami? - zapytał zaskoczony Harry, otrzepując się z popiołu i sadzy. Nienawidził korzystać z sieci Fiuu, jednak profesor McGonagall, ze względów bezpieczeństwa, nie pozwoliła mu się teleportować. I to było całkowicie nie w porządku, ponieważ musiał przez to wcześniej pożegnać się z Draco. 
Przyciągnięta głośnym hałasem z salonu, pani Weasley weszła do pomieszczenia z łyżką w jednej dłoni i z widelcem w drugiej. Wszystko to jednak upuściła, kiedy zobaczyła, że w jej salonie stał Harry Potter we własnej, chudej osobie.
Niemal krzyknęła, podchodząc do niego i zgniatając go w wielkim uścisku, który trwał na tyle długo, aby Ron i Theo uporali się z łańcuchami.
- Harry, kochanie! Dlaczego ty do jasnej anielki, jesteś taki chudy?! Czuję twoje kości! - stwierdziła zaniepokojona, przyglądając się postaci Pottera jeszcze raz. - Matko, gdyby Lily cię teraz zobaczyła... No nic, dobrze, że już jesteś! Do kolacji jeszcze dużo czasu, ale mogę dać ci trochę placka, który dzisiaj upiekłam.
- A nam nie pozwoliłaś spróbować! - wtrącił oburzony Ron.
- Ja próbowałem - oznajmił Theo zawadiacko, mrugając porozumiewawczo do Harry'ego.
Ronald zapowietrzył się jeszcze bardziej na tą jawną dyskryminację i spojrzał z wyrzutem na swoją rodzicielkę.
- Dobrze synku, ty też dostaniesz - powiedziała zmęczona i spojrzała ciepło na Ślizgona. - Theo, skarbie czy mógłbyś przynieść trochę tego ciasta?
- Nie ma problemu - powiedział z zabójczym uśmiechem i gdyby nie to, że w salonie znajdował się Harry Potter, Molly padłaby odurzona. Nott przeszedł koło bruneta klepiąc go przyjacielsko po ramieniu, a chwilę później zniknął w kuchni w poszukiwaniu łakoci.

Biedny Harry niemal od razu został zasypany pytaniami od swoje cioci, która wyrzucała z siebie słowa z prędkością lecącego hipogryfa. Później zrobiło się jeszcze gorzej, ponieważ do pokoju wpadła Fleur z pytaniem, którego nie dokończyła, ponieważ ujrzała Harry'ego.
Od razu rzuciła się na niego i jak to we francuskiej tradycji bywało - pocałowała go w oba policzki, co zarówno Ron, jak i pani Weasley skwitowali przewrotem oczu. Chyba wszyscy Weasley'owie przyzwyczaili się do towarzystwa wylewnej Fleur, jednak niektóre jej zachowania, wciąż zaskakiwały domowników.
Francuska również zaczęła gorączkowo komentować obecny wygląd Pottera, który spłonął siarczystym rumieńcem, bo jak wiadomo nie przepadał za byciem w centrum uwagi. Ron, który opierał się o kanapę i przyglądał się Harry'emu z ogromnym współczuciem, usilnie próbował wymyślić cokolwiek, żeby odciągnąć te dwie upierdliwe kobiety jak najdalej stąd.
Ich wybawieniem okazał się Theo, który niósł na talerzu dwa, spore kawałki ciasta w jednej dłoni, a kubek z ciepłą herbatą w drugiej. 
- Pani Weasley? - zaczął niepewnie, jednak cała jego niepewność zniknęła, kiedy mrugnął porozumiewawczo do swoich przyjaciół. Ron stwierdził, że Ślizgoni naprawdę byli dobrymi aktorami. - Mam wrażenie, że jedzenie się przypala, a nie mam już wolnych rąk to...
I tyle było ją widać. Pędem pobiegła do kuchni, zostawiając Fleur w pół zdania. Blondynka również nie posiedziała z nimi długo, ponieważ głos Billa dobiegł ich z drugiego piętra, dokąd tanecznym krokiem się udała.
Cała trójka westchnęła z ulgą, mając nadzieję, że te dwie szalone kobiety nie pojawią się przy nich, przez najbliższy czas.
Theo podał Harry'emu kawałek placka, na który Gryfon spojrzał sceptycznie. Pomimo tego, że czuł się o wiele lepiej, niż jeszcze kilka dni wcześniej, nie chciał wpychać w siebie tony jedzenia, ażeby tylko przywrócić swoją wcześniejszą wagę. Wziął jednak ciasto do ręki, które po chwili odłożył na stół, przy którym siedział. Raz po raz odważył go się skubnąć i włożyć te małe kawałeczki do ust.
Chwilę później Theo był już przy Ronie, który swój kawałek ciasta przyjął z wielkim zadowoleniem. Posłał Theo dziękujący uśmiech, który ten czule odwzajemnił. Odłożył talerzyk na stół i zajął miejsce koło Rona, kierując swój wzrok w stronę Harry'ego.
- Wyglądasz jakoś... inaczej - stwierdził w końcu, popijając herbatę. Nie potrafił określić czego tyczyła się ta zmiana, jednak dla niego było wręcz widoczne, że coś się stało. Coś dobrego.
Harry uśmiechnął się nieśmiało, z całych sił próbując nie poszerzyć swojego uśmiechu.
- Wy też wyglądacie jakoś inaczej - odpowiedział zamiast tego, czym sprawił, że na policzki jego przyjaciół wstąpiły ciepłe rumieńce. Dokładnie takie, które on miał tego ranka. - Wszystko w porządku?
- Jak najbardziej - oznajmił Ślizgon, pochylając się w stronę swojego rudzielca. Uniósł rękę, którą obrócił twarz Rona ku sobie. Złożył słodki pocałunek na jego jeszcze słodszych wargach, a cichy jęk zażenowania wydostał się z gardła rudzielca. Theo lubił odnosić się ze wszystkimi zbliżeniami, które dzielił ze swoim wspaniałym chłopakiem, jednak Ron wciąż był skrępowany. 
- Nie przy Harry'm! - mruknął, odsuwając Theo, jak najdalej od siebie.
Potter skwitował to głośnym śmiechem, który szczerze zamurował jego przyjaciół.
- Dobra, Potter. Co ci się stało? - zapytał Nott, stając się całkowicie poważny. 
- Mi? Zupełnie nic. Jestem po prostu... szczęśliwy - odpowiedział z uśmiechem.
- Czy Draco... - zaczął Nott, jednak kiedy zobaczył, że uśmiech jego przyjaciela się poszerza, zrozumiał, że nie musiał dalej pytać. - O kurwa.
W pokoju zaległa cisza, przerywana akompaniamentem świątecznej piosenki i wysokim głosem Celestyny śpiewającej z radia. Młodzi przyjaciele wpatrywali się w Harry'ego, jak w ostatniego idiotę na ziemi, który wciąż uśmiechał się do kawałka ciasta.  
- WIĘC CO TY TUTAJ JESZCZE ROBISZ?! - głośny krzyk Theo przestraszył zarówno Rona, jak i Harry'ego, który wzdrygnął się szybko, patrząc z zaskoczeniem na Ślizgona.
- No... przyjechałem na święta... - odpowiedział niepewnie. Zaczął obwiać się swojego przyjaciela.
Theo przewrócił oczami, próbując nie wybuchnąć po raz kolejny.
No, bo jak ten głupi kretyn, mógł spokojnie siedzieć przed nimi, zamiast robić inne, o wiele ciekawsze rzeczy ze swoim chłopakiem, który wreszcie miał pojęcie kim, do cholery jasnej, był dla niego Harry Potter?
Tego aspektu, Ślizgon nie potrafił pojąć i właśnie dlatego, Nott wpadł na genialny pomysł.
Szepnął coś do Rona, który z wielkim zaskoczeniem kiwnął lekko głową.
A Harry, do którego Theo zaczął powoli zmierzać, chciał uciec jak najdalej.
Nott schylił się po walizkę Pottera, a w następnej kolejności podszedł do siedzącego Gryfona, każąc mu wstać. Brunet wykonał polecenie, tylko ze względu na to, że Theo wyglądał cholernie poważnie. I może całkiem groźnie.
Tak szybko, jak to zrobił, tak szybko poczuł oderwanie swojego ciała od podłogi.
Zassała go ciemność, która po krótkiej chwili stała się, cholernie zimną, bielą w czystej postaci.
Spojrzał zdezorientowany na Theo, który uśmiechnął się iście ślizgońsko. Najwyraźniej jego nie obchodziła ujemna temperatura.
- Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić - powiedział słodko, pukając do masywnych drzwi, które Harry skądś kojarzył. - I uważaj na swojego przyszłego teścia. Najlepiej będzie, jeżeli się nie będziesz do niego odzywać. Powodzenia.
 Jak w amoku, odebrał swój kufer i przyglądał się machającemu do niego Theo, który po krótkiej chwili zniknął. Dosłownie sekundę później, te wielkie drewniane drzwi otwarły się szeroko, a w nich stanęła jakaś skrzatka, która spojrzała na niego nieufnie.
- Panicz do kogo? - zapytała skrzekliwie, a Harry wypuścił głośno powietrze, nie mając bladego pojęcia co odpowiedzieć. Jego serce waliło jak młotem, a nogi chciały ugiąć się pod jego ciężarem.
Wydał z siebie niezidentyfikowany dźwięk, który miał ukazać jego stan emocjonalny.
- A gdzie j-ja je-jestem?
- W posiadłości państwa Malfoy'ów! - odpowiedziała piskliwie, a Harry głośno jęknął, czując jak jego dłonie pocą się jeszcze bardziej. Miał ochotę zabić Theo, jednak nagle teleportowanie się sprzed oczu skrzatki, byłoby bardzo niegrzeczne z jego strony. Posiedzi chwilę i sobie pójdzie.
- Drogi Merlinie, to... zawołaj D-draco - poprosił.

**
Szczerze mówiąc, Harry Potter nigdy nie zastanawiał się nad tym, jak mógł wyglądać pokój Draco Malfoya. Pomimo tego, że przez jakiś czas mieszkali razem w dormitorium, Gryfon nigdy o tym nie myślał. 
Siedząc na jego ogromnym i cholernie miękkim łóżku, już chyba piąty raz rozglądał się po pomieszczeniu. Jego zdaniem wszystko było zupełnie inne od reszty i jednocześnie tak bardzo podobne, jakby każdy drobny element w draconowym pokoju, był przeznaczony specjalnie dla niego. 
Ciemna, drewniana podłoga, szare ściany, które gdzieniegdzie wyłożone były drogimi obrazami i zdjęciami, który Harry się nie spodziewał. Przedstawiały one ślizgońską część przyjaciół Draco, którzy wyglądali na naprawdę szczęśliwych, łącznie z samym blondynem. Przez długi czas Harry nie potrafił oderwać oczu od tych zdjęć, które po prostu go rozczulały, bo właśnie takiego Draco Potter lubił najbardziej - beztroski z łobuzerskim uśmiechem na ustach.
Harry zwrócił wzrok w stronę drzwi od garderoby, za którymi pojawił się Draco w swojej odświętnej szacie. Posłał Harry'emu czuły uśmiech, lustrując go od góry do dołu. 
Pomimo tego, że nie widzieli się zaledwie piętnaście minut, w których szykowali się w swoich pokojach na nadchodzącą kolację, Harry już zatęsknił za towarzystwem swojego Ślizgona. Wstał z łóżka i podszedł powoli do Dracona, który od raz porwał go w objęcia.
- Nigdy cię już nie zostawię - mruknął cicho w jego włosy. Może i robił się zbyt sentymentalny i tandetny, jednak jego słowa były obietnicą, którą chciał dochować do końca swojego życia. I miał zupełnie gdzieś zdanie innych.
- Nigdy nie dam ci odjeść - odpowiedział w zamian Potter, nie mogąc uwierzyć w te wszystkie, przereklamowane słowa, które wypływały z ich ust. Ale mieli do tego prawo i nikt nie mógł im tego zabronić. 
Ciepły pocałunek przypieczętował ich ciche nadzieje, a zaraz po nim powolnym krokiem udali się na dół, gdzie czekali rodzice Draco. 

Tak jak Harry się spodziewał, wszystko było uszykowane i przygotowane na ostatni guzik. I jeżeli myślał, że to w Hogwarcie podają najpyszniejsze jedzenie, tak teraz mógł wygłosić przemowę na temat wyższości posiłków w domu państwa Malfoyów. I całkowicie zrozumiał, dlaczego Draco był taki wybredny. To jedzenie było kurewsko pyszne. I nawet jeżeli nie jadł za dużo, był rozkochany.
Znajdowali się w jadalni, która była wielkości dwóch, gryfońskich pokojów wspólnych. Wszystko było jasne, drogie i perfekcyjnie umyte, a jego ciotka Petunia rozpłakałaby się ze szczęścia. 
W całym pomieszczeniu panowała cisza, którą przerywały tylko dźwięki uderzanych sztućców o talerze. I Harry czuł się niezręcznie. Cholernie niezręcznie, zwłaszcza, że siedział naprzeciw mamy Draco, która swoim małym uśmiechem skierowanym w jego stronę, onieśmielała go jeszcze bardziej, niż sam Malfoy senior, który tylko raz po raz zerkał w jego stronę. 
Jedynym czynnikiem, który wpłynął na jego decyzję, aby nie uciec stamtąd z płaczem, była noga Draco, która delikatnie oplotła tą jego. Ten mały szczegół dawał mu wsparcie i dzięki temu bał się mniej.
- Panie Potter... - zaczęła cicho Narcyza, a Harry oblał się rumieńcem.
- "Harry" wystarczy - powiedział drżącym głosem. Uśmiech wkradł się na twarz mamy Draco, co trochę rozluźniło Gryfona, pomimo, że nie wiedział, jak miał interpretować ten uśmiech niczym Mona Lisa.
- Więc, Harry, co skłoniło cię do skorzystania z naszej propozycji? 
Potter zagryzł wargę, dziękując Merlinowi za to, że ta nie zaczęła wypytywać o jakieś krępujące rzeczy, przez które spłonąłby ze wstydu.
- Szczerze mówiąc to... Theo - odparł zgodnie z prawdą. Cała trójka Malfoyów uniosła swoje brwi, co totalnie go zmieszało. - Miałem spędzić je u wujostwa... to znaczy u państwa Weasleyów, jednak Theo... przekonał mnie żebym skorzystał z państwa zaproszenia - wyjaśnił niezręcznie, chcąc żeby z powrotem znalazł się w swoim chwilowym pokoju, a konkretniej na łóżku. Najlepiej z Draco leżącym obok niego. - Za które bardzo dziękuje - dodał szybko. 
Draco parsknął, Narcyza skinęła aprobująco głową, a Lucjusz pozostał niewzruszony. Chociaż dla Harry'ego była to o wiele lepsza wersja, niż opcja, w której Malfoy miałby szydzić z rodziny Rona.
- Cieszymy się z twojego przybycia, Harry Potterze - stwierdziła Narcyza, a brunet miał nadzieję, że mówiła szczerze. - Nie często gościmy tutaj Gryfonów, prawda Lucjuszu? 
Mąż Narcyzy skinął głową i posłał w jego stronę coś na kształt uśmiechu, chociaż Harry nie był do tego przekonany. Równie dobrze mógł to być wyraz, mówiący o jednym ze sposobów, mówiących o zabiciu Harry'ego Pottera. 
Chwilę później nastała kolejna cisza, która jednak była o wiele lżejsza niż ta poprzednia. Pewnie dlatego, iż na stół został podany podwieczorek, od którego Harry dostał ślinotoku. Na jego talerzu pojawił się jakiś mały, czekoladowy placek, który po przekrojeniu wypluł z siebie jeszcze więcej, tym razem płynnej, czekolady.
- O drogi Godryku... jakie to pyszne! - powiedział niekontrolowanie, a Draco nie mógł powstrzymać ogromnego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy.
- Cieszę się, że ci smakuje, Harry - powiedziała jego mama i tym razem nawet ona musiała przyznać, że Potter był uroczy. I mogła nawet zrozumieć, co jej syn w nim widział. 

Reszta świątecznej kolacji minęła równie niezręcznie, co jej początek, jednak Harry czuł się mniej niekomfortowo, niż miało to miejsce wcześniej. 
Wszystko szło całkiem dobrze i nie zapowiadało się na żadną katastrofę, jednak wśród Malfoy'ów był Harry Potter, który małe katastrofy miał wpisane w genach.
- Jeszcze raz chciałbym państwu podziękować za zaproszenie. Wszystko było naprawdę pyszne i chciałbym za to wręczyć państwu małe prezenty... - powiedział zdenerwowany, czując drżenie swoich dłoni. Wyciągnął różdżkę z wewnętrznej strony swojej szaty wyjściowej i machnął nią lekko, wymawiając numer swojego zamówienia, które otrzymał wieki temu, a przynajmniej takie miał wrażenie.
Na stole przed nim, pojawiły się dwie, odświętnie zapakowane paczki - jedna mniejsza, płaska, a druga większa, przypominająca podłużny walec. Nie zwracając większej uwagi na zdziwione spojrzenia Malfoyów, wręczył mniejszą paczuszkę Narcyzie, natomiast tą większą Lucjuszowi. Później wrócił na miejsce koło Draco, próbując zamaskować swój ogromny rumieniec. I oznajmił Draco, że jego prezent dostanie później. 
- Och - westchnęła cicho kobieta, wyciągając z pudełeczka, srebrny naszyjnik z szafirowymi, owalnymi kryształkami. - Jest naprawdę piękny. Dziękuję ci, Harry Potterze.  
- To drobiazg... - odpowiedział cicho, teraz już całkowicie czerwony na twarzy. Zerknął kątem oka na pozytywnie zaskoczonego Draco, który musiał się powstrzymywać siłą woli, aby nie scałować jego ust.  
- Panie Potter, jestem zdumiony pańskim wyborem - powiedział nagle Lucjusz, wyrywając Harry'ego z rozmyślań. 
- Coś nie tak, tato? - zapytał Ślizgon, ściskając pod stołem dłoń Harry'ego. I miał dziwne wrażenie, że mama Draco to zauważyła. 
- Jestem zdumiony, ponieważ wybrał pan jednocześnie najgorsze, jak i najdroższe wino, które mógł pan wybrać. Cieszę się, że nie szczędził pan na mnie pieniędzy, naprawdę, jednak uważam, że było to niekonieczne.
- Lucjuszu! - zaprotestowała Narcyza, patrząc oburzona na swojego męża. Ten posłał jej pytające spojrzenie, która ta zgromiła wzrokiem. - Pan Potter bardzo się postarał, więc mógłbyś chociaż podziękować.
- Nie, nie! Naprawdę nie trzeba! - zaprotestował Harry. Nie chciał, żeby ojciec Draco miał o nim jeszcze gorsze zdanie. 
- Och, ależ dziękuję! Na pewno podam je dalej, więc się nie zmarnuje. Bez obaw.
- Ojcze! - warknął Draco, bo wszystko układało się dobrze, ale ten facet wszystko musiał spieprzyć.
- Nic się przecież nie stało, spokojnie - powiedział uspokajająco Gryfon, dotykając łagodnie ramienia Ślizgona. I rzeczywiście blondyn poczuł się mniej zdenerwowany.   
- Draco, kochanie. Wydaje mi się, że to dobry czas na pokazanie Harry'emu waszego prezentu - stwierdziła Narcyza, mając nadzieję, że emocje trochę opadną.
Harry spojrzał na nich pytająco, a Draco kiwnął głową i zaczął wstawać od stołu, pociągając Harry'ego za sobą. 
- Dziękujemy za kolację - dodał na odchodnym, stanowczo ciągnąc Gryfona za sobą.

- Wesołych świat chłopcy. I Harry, cieszę się, że mogliśmy cię poznać - odpowiedziała w zamian Narcyza, a po chwili Harry stracił na nią widok, skręcając w korytarz, który poprzedzała ogromna, biała choinka. 

***
To co wydarzyło się zaraz po świątecznej kolacji, zdaniem Georga można było określić jako jeden wielki burdel. W pozytywnym tego słowa znaczeniu, o ile takie się oczywiście znajdzie.
Wszystko to za sprawą nieoczekiwanego wtargnięcia trójki przyjaciół Rona, dzięki którym w ich salonie zrobiło się jeszcze głośniej. I nawet nie chodziło o fakt, że niemal brakowało im powietrza, przez tak dużą ilość osób w pokoju.
Hermiona, Pansy i chłopak, którego imienia nie potrafił zapamiętać, teleportowali się do ich salonu, niemal wykrzykując jakieś beznadziejne kolędy. I o dziwo, nawet on się uśmiechnął, kiedy zobaczył czułe przywitanie jego brata i Theo, z resztą bandy. Nawet nie przeszkadzało mu to, że to już troje Ślizgonów w jego domu. Jego matka niemal padła na zawał, widząc tyle dzieciarni w swoich skromnych progach, jednak i tak gorąco ich powitała, częstując ich tym, co pozostało na stole. Największą radość sprawiał jej ten ciemnoskóry chłopak, który od samego początku zaczął prawić jej komplementy w niemal takim samym stopniu, jak Theo. I George wiedział, że jego rodzicielka znów wpadła w szpony czarujących Ślizgonów.

- Hm, Theo? - zagadnęła Hermiona, jedząc małymi kęsami jeden z pysznych, czekoladowych wypieków. - Gdzie tak właściwie jest Harry?
- Można powiedzieć, że wysłaliśmy go z Ronem na randkę - odpowiedział szelmowsko, popijając gorącą herbatę.
- Rany boskie, z kim?! - sapnęła zaskoczona Pansy. Spojrzała przelotnie na dziewczynę obok, powracając po chwili do Theo.
- Z Draco - powiedział wesoło Ron, bawiąc się dłonią Theo. I George'a zaskoczyło to, jak bardzo jego brat był gejowaty. Czemu dopiero teraz to zauważył?
Z głupiego przyzwyczajenia, chciał podzielić się swoimi spostrzeżeniami ze swoim bliźniakiem. I nagle, zupełnie niepostrzeżenie poczuł ból w okolicy klatki piersiowej. Jego dotychczasowy uśmiech zbladł, a on sam spuścił głowę. Kiedy w końcu przestanie czuć tą gównianą pustkę?
- W tym momencie powinienem rzucić, jakimś beznadziejnym podrywem, ale chyba nie masz humoru. - George podniósł głowę, napotykając wzrok tego chłopaka. Blaise. Przypomniał sobie.
Rudzielec jednak się nie odezwał, wciąż patrząc po prostu na Ślizgona. Dopiero po chwili zauważył, że Blaise wepchnął się na kanapę pomiędzy nim, a Ginny, która niemal od razu spuściła wzrok.
- Mamy święta i wydaje mi się, że to nie jest dobra pora na smucenie się. Ludzie nie chcąc patrzeć na osmarkaną twarz, pełną łez i glutów - stwierdził po jakimś czasie, pełnej krępacji i dyskomfortu. Tak, Blasie Zabini się denerwował.
- Chyba masz rację, dzieciaku - stwierdził George, lekko się uśmiechając.
- Wcale nie jestem dzieciakiem! Jestem nad wyraz przystojnym, młodym, seksownym mężczyzną, o którym marzą i kobiety i mężczyźni! - stwierdził oburzony.
- Och, naprawdę? To dlaczego się rumienisz? Seksowni mężczyźni tego nie robią. A przynajmniej ja nie - stwierdził zawadiacko, nagle czując siły, do konwersacji z tym dzieciakiem. Ale nie wykorzystał tego. Zamiast kolejnych, podtekstowych żartów, klepnął go w udo, może nawet i trochę za wysoko, jednak to jeszcze bardziej go rozbawiło, i wstał ze swojego miejsca, kierując się w stronę kuchni, gdzie zapewne był Charlie.
- Ja się nie rumienię! To tylko moja opalenizna! - usłyszał jeszcze.

***
Chłodny podmuch wiatru owiał ich ukryte w szalach twarze, kiedy to wyszli przed dom państwa Malfoyów. Draco milczał przez cały ten czas, a Harry nie przerywał tej ciszy, pozwalając blondynowi uspokoić swoje własne myśli. On natomiast był spokojny. Przeżył spotkanie z rodzicami Ślizgona i to się liczyło. Obyło się bez mordu, rozlewu krwi i otwartych ran, co Harry uznał za duży sukces.
- Gdzie idziemy? - zapytał w końcu, przyglądając się twarzy Draco, który powolnymi ruchami poprawiał jego szalik. I Harry nie miał nic przeciwko, bo wiedział, że to uspokoi jego Ślizgona.
- Chcę ci coś pokazać - powiedział w końcu, upewniając się, że szyja Gryfona jest bezpieczna.
- Czy ma to coś wspólnego z prezentem, o którym mówiła twoja mama? - Poprawił swoje okulary, kątem oka patrząc na okryty białym puchem dwór.
- Tak - przyznał prosto Draco, a Harry skinął głową, nie pytając o więcej. Nie do końca potrafił wyczytać humor blondyna, co lekko go dekoncentrowało.
Draco złapał go za chłodną rękę, uprzednio całując go czule w czoło.
Chwilę później blondyn oznajmił, że muszą się teleportować, na co Potter znów skinął głową. Zamknął oczy, czując zasysanie w ciemność, które po kilku sekundach rozproszyło się, tworząc nowe, nieznane mu miejsce. Otworzył oczy, patrząc na okolice, która również była opatulona wszechobecnym puchem.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał, patrząc na blondyna, który posłał mu mały uśmiech. Pociągnął go w stronę sporej bramy, która otwarła się przed nimi, jakby wyczuła ich obecność. Weszli na teren jakiejś posiadłości, która, wyraźnie było widać, swoje lata świetności już dawno miała za sobą.
I Harry zastanawiał się, po co ten przystojny idiota go tutaj przyciągnął.
Przeszli przez kamienisty podjazd, wchodząc powoli na kamienne schody prowadzące do dosyć sporego domu, a może nawet willi, chociaż Harry nie miał pojęcia. W końcu, nie miał okazji spędzać czasu w takich posiadłościach.
Dom wydawał się naprawdę stary, ale miał  w sobie coś, co dodawało mu uroku, który przyciągał Harry'ego. Był wysoki, solidny i wykonany z klasą, którą niemal od razu wyczuł.
Weszli do środka przez masywne, drewniane drzwi, które otwarły się z głośnym skrzypieniem.
I Harry musiał stwierdzić, że środek też robił ogromne wrażenie. Marmurowa, jasna podłoga, drewniane wykończenia i wielki żyrandol powieszony nad ich głowami. Potter niemal potrafił sobie wyobrazić, jak kiedyś odbywały się tutaj bale czy zabawy. Westchnął cicho, co przyciągnęło uwagę Draco, który ze skupieniem studiował wyraz twarzy Gryfona.
- Podoba ci się tu? - zapytał puszczając dłoń bruneta i robiąc kilka kroków dalej, a Harry uzmysłowił sobie, że nie był tutaj sam.
- Tak - westchnął po raz kolejny. Wciąż nie wiedział co tutaj robią, jednak mało go to obchodziło, bo był zauroczony tym miejscem. Zaczął kierować się w stronę schodów znajdujących się przed nimi, omijając inne drzwi i przejścia po jego bokach. A Draco wyciągnął różdżkę, zapalając kilka pobliskich lamp, które jasno się rozjarzyły. Przyglądał się Harry'emu, który powoli zaczął wchodzić na równie marmurowe schody, a po chwili ruszył za nim chcąc go oprowadzić.
Drugie piętro zawierało w sobie łazienki, pokoje i garderoby dołączone do pokoi. Wszystko było zakurzone i w najczęstszych przypadkach okryte białymi płótnami, jednak Harry i tak był zakochany. Wszedł do jednego z pomieszczeń, które okazało się sporą sypialnią z wielkim łożem, okrytym białym suknem. Draco wyjaśnił, że ten pokój jako jedyny ma dostęp do balkonu, wychodzącego na ogród. I Harry podszedł do okna przyglądając się rozpostartemu widokowi. Jedyne co wyszło z jego ust, to ciche "woah", które zawisło między nimi.
Wyszedł na balkon, na którym znajdowała się kilkucentymetrowa warstwa śniegu. Oparł się o barierkę, patrząc przez chwilę na horyzont, zastanawiając się jak musi tutaj wyglądać wiosną, albo latem. Zapewne pięknie, stwierdził cicho w myślach.
Słysząc, że Draco wyszedł tuż za nim, obrócił się w jego stronę, patrząc na niego z wielkim znakiem zapytania i melancholią w oczach.
- Dlaczego tutaj jesteśmy? - zapytał w końcu, oczekując odpowiedzi na nurtujące go pytanie. Draco podszedł do niego opierając się o balustradę za Harry'm. Schylił się lekko, krótko całując zimne wargi chłopaka.
- Wejdźmy do środka, bo zamarzniemy - odpowiedział tylko. Potter chciał przewrócić oczami, jednak coś kazało mu tego nie robić. Skinął głową i dał się pociągnąć w stronę sypialni, a następnie na dół, gdzie znów wylądowali w głównym holu. Stanęli niemal pod samym żyrandolem i Harry musiał siłą woli zmusić się, aby nie patrzeć ciągle w górę. I dziwnym zbiegiem okoliczności to mu o czymś przypomniało.
Mruknął coś cicho, odsuwając się od Draco, który spojrzał na niego z konsternacją, bo właśnie chciał zacząć mówić.
- Przypomniało mi się coś - wyjaśnił Harry wyciągając swoją różdżkę. - Twój prezent - dodał uściślając. Mówiąc jakiś numer, który dla Draco był przypadkową serią liczb, machnął zwinnie różdżką.
Harry zagryzł wargę, czekając aż przed nimi pojawi się pożądany przedmiot. Wiedział, że może to zająć trochę dłużą chwilę, ponieważ prezent dla Draco był stosunkowo większy, niż te które ofiarował jego rodzicom.
- Harry co-
Słowa Draco ugrzęzły mu w gardle, kiedy jego prezent w końcu się zmaterializował.
- Och.... - westchnął tylko. Jego oczy świeciły jasno i Harry mógł stwierdzić, że teraz Draco był szczęśliwy. Blondyn spojrzał na niego niedowierzająco, a Harry uśmiechnął się lekko.
- Wesołych świąt - powiedział, czując po chwili usta Draco na swoich. Harry potrafił wyczuć w tym małym geście, ile radości dał swojemu blondynowi. I gdyby mógł oglądać takiego Draco do końca swojego życia, byłby najszczęśliwszym człowiekiem na świcie.
- Idź wypróbować - mruknął w końcu, wiedząc, że właśnie tego chce Ślizgon. Ostatni raz musnął jego usta i powolnym krokiem zaczął zmierzać ku swojej nowej zabawce.
Stanął przed nim, dotykając przedmiotu opuszkami swoich zmarzniętych dłoni. I Harry potrafił zauważyć, ile to sprawiało Draco radości. Patrzył na niego z czułym uśmiechem na ustach, nie mogąc oderwać od niego swoich zielonych oczu.
Sposób w jaki obchodził się z fortepianem był niemal rozczulający, a dreszcze, które czuł za każdym razem, ogarniały całe jego ciało. I z całą pewnością nie były one z powodu zimna.
Draco odsunął klapę ukrywającą klawisze i znów przejechał po nich palcami, nie wywołując nimi dźwięku. Dopiero, kiedy upewnił się, że instrument przed nim był prawdziwy, nacisnął lekko kilka klawiszy, a donośne, zgrane dźwięki rozniosły się po całym domu.
I tak spędzili kilka minut, w których Draco grał spokojne melodie, a Harry patrzył na niego i wsłuchiwał się w spójną, harmonijną melodię.
Kiedy Ślizgon skończył, przymknął delikatnie klapę i odwrócił się z powrotem do Harry'ego, wciąż mając lekko przymknięte powieki. Podszedł do niego powoli i uniósł jego dłoń, całując wystające kostki.
- Dziękuję - powiedział cicho. - To chyba jeden z najlepszych prezentów, jaki dostałem w ostatnich latach.
- Cieszę się, że-
- Shh, teraz ja mówię, a ty słuchasz - uciszył go Draco, kładąc palec na jego usta. Harry zmarszczył niezadowolony brwi, jednak nie odezwał się, tak jak poprosił Draco. Ślizgon uśmiechnął się w zadowoleniu i na ułamek sekundy złączył ich usta, nagradzając, jak i przepraszając bruneta.
- Powiedziałem, że to był jeden z najlepszych prezentów. Bo ten najlepszy, najdroższy dla mnie, stoi teraz dokładnie przede mną. I cholera jasna, Harry Potterze. Gdyby ktoś, kilka lat temu, powiedziałby, że będę tutaj, dokładnie w tym miejscu, razem z tobą, prawdopodobnie bym go wyśmiał i kazał mu spieprzać. Bo to nie było możliwe, żebym ja..., żebyś ty, że my moglibyśmy być razem, prawda?

Ale to się dzieje. Ty, ja. My razem, właśnie tutaj, po tym wszystkim co ostatnio się działo. My wciąż żyjemy i po raz kolejny jesteśmy razem. Nie wierzę w przeznaczenia, ale dla nas mógłbym zrobić wyjątek, bo kurwa, Harry, zawsze coś między nami było. I wiesz co? Jestem szczęśliwy. Jestem szczęśliwy, że to akurat ty jesteś tu ze mną i nie chcę żebyś odchodził. I mogę ci obiecać, że ja też nie odejdę - powiedział, wycierając łzy, które powoli zaczęły spływać po twarzy Harry'ego. On nawet tego nie czuł, słuchając dalszych słów Ślizgona.
- Pewnie zastanawiasz się co my tu robimy. I mówiąc naprawdę szczerze, sam nie wiem, bo to może jest za szybko. Nie, to z pewnością jest za szybko, ale ja to mam gdzieś. Pamiętasz ten dzień, kiedy Theo przyszedł do waszego dormitorium i u was nocował? Miał odwrócić twoją uwagę, żebyś czasem mnie nie szukał. Wtedy byłym tutaj pierwszy raz, bijąc się z myślami, czy na pewno dobrze robię. A ten idiota, Blaise, wcale mi nie pomagał i do tej pory nie wiem, po co ja tu go przywlekłem - powiedział z uśmiechem.
- Ale jesteś tutaj ze mną i to jest twój prezent. Właściwie to jest nasz prezent od moich rodziców. I chciałbym żebyś go przyjął. Razem ze mną, który chce spędzić tutaj z tobą każdy możliwy dzień i noc, zaraz po zakończeniu szkoły.
Słowa w końcu padły, a Draco poczuł małą ulgę, kiedy nareszcie powiedział to, co planował od kilku miesięcy. I miał gdzieś to, że to wszystko działo się szybko. Liczyło się to, co Draco miał przed sobą. A Harry był dla niego wszystkim.
- Więc jak, Harry? Przyjmiesz ten prezent?
- To byłeś ty, wiesz? Od zawsze byłeś tylko ty, nawet jeżeli nie zdawałem sobie z tego sprawy. I ty pewnie też nie. Wszystko wydawało się takie trudne i stawiano między nas kłody, jakby to miało mieć znaczenie... Ale nie miało, prawda? Bo ty jesteś mój, a ja jestem całkowicie twój. I uświadomiłem to sobie, kiedy ty mnie nie pamiętałeś... Czułem, jakby coś wyrwało ze mnie coś ważnego i nie chciało tego zwrócić... Ale kiedy się pojawiłeś ponownie, wszystko znowu zaczęło działać poprawnie. I ja też. Bo to zawsze byłeś ty. Zawsze ty.
- Harry? Wiesz dzięki czemu sobie o tobie przypomniałem? - zapytał cicho. - W mojej szufladzie było coś, co kiedyś zrobił dla mnie mój upierdliwy Gryfon, chociaż wtedy to ja chyba byłem bardziej upierdliwy. W tej głupiej szufladzie była złożona kartka, na której byłem ja sam. Moja postać, narysowana przez ciebie. Nie jakiś durny list, nie kępka twoich włosów, czy ubranie. To był dokładnie ten sam rysunek, który dla mnie zrobiłeś wieki temu. I to kurwa było to. Znowu poczułem, że jednak jest coś na czym mi zależy. I to byłeś ty. Harry Potterze. Więc czy powiesz w końcu, że ze mną zamieszkasz?
- Tak - odpowiedział prosto. - Tak, zamieszkam z tobą, Draco.
- Bo to zawsze byłem ja?
Zawsze ty. 

____
* Nie chcąc mieszać w angielskiej historii świąt, przerobiłam je z lekka na polską wersję tj. wieczorna, wigilijna kolacja. 






To jeszcze nie koniec.To dopiero początek. 
***

8 sierpnia 2015

ROZDZIAŁ XLII

Drarrynisse!
Nie wierzę, że to zrobiłam, ale w ostatnim momencie stwierdziłam, że podzielę ostatni rozdział na dwie części...
Rany, radujmy się i cieszmy!

Dobra...
W te ostatnie już części mamy zaszczyt powitać:
agathe_light, Demon, Sammy's Girl, IntrospektywnyIntelektualista Sly

Cieszę się, że jeszcze tak wiele z Was tutaj przybywa i aż szkoda mi kończyć to opowiadanie... Aish >.<

Oczywiście, jak zawsze dziękuję wszystkim za komentarze pod ostatnim rozdziałem! No bo kto jest najlepszy?! Drarrynisse! WOOHOO!
agathe_light, Annie ~ Cheshire Cat, xjessux, Strzyga, DivaAlex, Weronika :*, CyziowateCiastko,#KimieCharly, Wtajemniczona, Akane, Serafin, #Drarry N, Uzależniona Od Książek, Enigma Nox, Mike Wazowski, Wild RosesAr, Kati, Mai, Kama, White, Karola, Ala, Demon, Sammy's Girl, Matrix ;3, Toruviel

Nie przejmujcie się tym, że macie dzisiaj nie swoje kolory, ale miałam taki kaprys, a że to strasznie fajnie wygląda, to tak jakoś wyszło :D

Co by tutaj napisać?
Może jak zwykle przeproszę Was za spóźnienie, ale późno zaczęłam pisać rozdział, który miał być tak cholernie długi, ale jak pisałam w notce wyżej - podzieliłam go na dwie części, co mi wcale, a wcale się nie podoba ;;;;

Dobra, możecie już czytać, a ja jeszcze tylko dodam, że w trakcie postu pojawi się tajemniczy znaczek, który będzie zawierać piosenkę, do której pisałam pewien kawałek. Myślę, że dobrze on pasuje i będzie Wam się lepiej czytać, także naprawdę kliknijcie :)
Enjoy Drarrynisse i pamiętajcie, że to nie koniec! / Kummie

***

Wszystko, co znajdowało się w pokoju wspólnym Gryfonów, namawiało Harry'ego Pottera, aby ten w końcu zamknął swoje powieki. Nawet cholerny dywan, który znajdował się pod kanapą, na której ten aktualnie leżał, szeptał do niego łagodnie jakieś spokojne kołysanki, które później długi czas zajmowały dobre miejsce w umyśle Pottera.
Jego powieki z każdą chwilą robiły się coraz cięższe i cięższe, a ogniki w kominku, na które patrzył wcześniej z zainteresowaniem - stawały się coraz bardziej rozmazane. W bardzo krótkim czasie poddał się wszystkim namowom i zamknął swoje oczy, czując, że ciepło, które dogłębnie obejmowało cały pokój, sprawiło, że zasnął z małym uśmiechem na ustach.
A to, że zasnął akurat na miękkim, bordowym meblu, było zasługą głupiego Malfoya, który nie określił dokładnego czasu, w którym miał się pojawić i odebrać ten zafajdany, i równie głupi, co on płaszcz.
Zniszczył tym, wszystkie plany Harry'ego, który miał nadzieję wziąć długą, gorącą kąpiel w prefektowskiej łazience. Niestety, czekając na tego wrednego Ślizgona - Harry w końcu się poddał i położył na kanapie.
Jego umysł został opleciony cudowną mgiełką lekkich snów, które powoli przewijały się w jego głowie przybierając pastelowe, spokojne barwy. Było ich nieskończenie wiele, jednak Harry po przebudzeniu nie zdawał sobie z tego sprawy. To jednak nie przeszkodziło w wymyślaniu kolejnych, absurdalnych mar sennych.
Wszechobecne ciepło, rytmiczne trzaskanie ogników i miękka kanapa, sprawiały, że Gryfon zapadał w coraz głębszy sen, przez który zaczynał tracić orientację - zarówno tę dotyczącą czasu, jak i miejsca, w którym był. Namiętne pukanie do drzwi utwierdziło go w przekonaniu, że jednak coś było nie tak.
Trochę za szybko otworzył swoje oczy, w wyniku czego przez krótki moment oślepił go blask ognia, co nie pomogło mu w przypomnieniu sobie momentu, w którym zasnął. Usiadł prosto, wciąż dobrze nie kontaktując. Mówiąc całkowicie poważnie, czuł się niemal zamroczony tą krótką drzemką, która dopadła go niespodziewanie z dobrze zamaskowanej kryjówki.
Spojrzał wręcz oburzony na dywan pod swoimi stopami, mając nadzieję, że jego pomruki wyrażały całkowitą dezaprobatę do otaczającego go miejsca. Bo przecież jak mógł zasnąć?
Przypominając sobie wszystkie ważniejsze daty i nazwiska związane z jego osobą, mruknął głośno w stronę wejścia, że zaraz otworzy.
W końcu kto był w takim stopniu nienormalny, aby dobijać się tak zachłannie do tych walonych drzwi? Nawet ze środka pokoju potrafił usłyszeć oburzony głos Grubej Damy, która darła się wniebogłosy, wyrażając swoją frustrację do osobnika przed nią. A w tamtym momencie mogła śmiało konkurować z równie sfrustrowanym i zamroczonym Gryfonem.
Otworzył zamaszyście drzwi i niespodziewanie zamarł, wpatrując się z konsternacją na twarzy w wybitnie spokojnego, jasnowłosego Ślizgona.
- A, to ty - mruknął niezręcznie Potter, dopiero teraz sobie przypominając o płaszczu blondyna, który wciąż znajdował się w jego pokoju. - Um, wejdź. A ja..., a ja zaraz przyniosę twój płaszcz - mruknął jeszcze, odwracając się w stronę wnętrza pokoju.
Zaczął iść powoli w stronę sypialni, jakoś specjalnie nie przejmując się tym, że Malfoyowi mogło się śpieszyć. On czekał wystarczająco długo, więc Ślizgon też mógł wykazać się cierpliwością i w małym stopniu poczuć się jak Gryfon.
Głupia determinacja wkradła się do jego umysłu i agresywnie wpoiła mu, że nie może się ośmieszyć, przed tym cholernym Ślizgonem. I właśnie dlatego Harry uważnie stawiał każdy krok, aby przypadkiem nie zaliczyć pokaźniej gleby, która mogłaby wyglądać tak, jak to kiedyś, dawno temu uczynił Neville.
Wbił bardziej dłonie do kieszeni od swojej ciepłej bluzy, mając dziwne wrażenie, że wzrok Malfoya ciągle był na niego skierowany.  
- Harry - usłyszał łamiący się głos. Nie do końca rozumiejąc do kogo on należał, chociaż doskonale go znał i kojarzył, stanął w miejscu, z uporem patrząc na schody, które znajdowały się dokładnie trzy kroki przed nim. 
- Harry... - usłyszał ponownie, a obraz przed nim momentalnie został zamglony przez nadchodzący potok łez.
- Nie rób sobie ze mnie żartów, Malfoy - warknął przez zaciśnięte zęby. Jego krótkie paznokcie wbiły się w delikatną skórę na dłoniach, a dolna warga z każdym kolejnym przygryzieniem, stawała się bardziej czerwona i podatna na dalsze zranienia. Nie wierzył, że Malfoy mógłby być takim cholernym idiotą i robić sobie z niego żarty, które zabijały go od środka. 
Usłyszał ciche skrzypienie drewnianej podłogi, kiedy Ślizgon stawiał kolejne kroki, które przybliżały go do Pottera.
A Harry nie potrafił ruszyć się z miejsca. Nie potrafił uwierzyć w tą kurewską niesprawiedliwość, którą został obarczony. Dlaczego to on nie mógł zapomnieć Draco? Dlaczego to on, musiał znosić te wszystkie cholerne spojrzenia posyłane w jego stronę? Dlaczego to właśnie on, musiał czuć obecność Malfoya, który stał za nim i zapewne szykował kolejne żarty, które wpędzą go w jeszcze większą depresję? 
Pierwszym, co poczuł był spokojny oddech, który owiał jego odkrytą skórę na szyi. 
Drugą - łagodny dotyk na ramieniu, który został wykonany z dziwną niezręcznością i tęsknotą wypisaną w ruchach.  
- Harry... - usłyszał po raz trzeci, a jego serce przestało bić. 
Wszystko nagle się zatrzymało i przestało istnieć. Cały świat stanął w miejscu, tylko i wyłącznie dla tej jednej jedynej chwili, która trwale zapisała się w umyśle Harry'ego. 
Łzy, które wcześniej tylko zamazywały mu obraz, teraz zaczęły wypływać potokiem, tworząc pieprzoną rzekę na twarzy Gryfona. 
Harry wziął drżący oddech i powoli odwrócił się do postaci za nim. Zastanawiał się ile czasu minie, nim jego nogi z waty ugną się, a on runie na podłogę. 
Czas wciąż stał w miejscu, chociaż potrafił usłyszeć, jak zegar w kącie pokoju wybija połówkę, którejś godziny. Przez ledwo widoczny obraz zauważył rozczochrane, jasne włosy, lekko zaróżowioną skórę na policzkach, łagodnie rozwarte usta i oczy, które wydawały się mokre w takim samym stopniu jak te jego. 
- Draco? - zapytał prawie niedosłyszalnie. Nawet głos odmówił mu posłuszeństwa. 
Ale nie to się liczyło. 
Liczyły się słowa, które zostały cicho wypowiedziane chwilę później.
- Obiecuję - Cichy szept oplótł ciało Pottera, doprowadzając go do skraju wszystkich emocji. - Obiecuję, że już nigdy więcej cię nie zostawię. Boże, Harry...
To był drugi raz w życiu Harry'ego Pottera, kiedy widział szlochającego Draco. Pierwszy - ten, o którym najchętniej by zapomniał, wydarzył się dokładnie dwa lata temu, kiedy jedyną myślą Harry'ego było pokonanie Voldemorta. Nie obchodził go Malfoy, chociaż to był moment, w którym zaczął zdawać sobie sprawę o innych uczuciach, którymi mógłby obdarzyć Ślizgona. 
Teraz było inaczej. Wszystko się zmieniło, a Harry razem z resztą. I właśnie to był ten mały szczegół, który ukształtował ich dalsze losy. To właśnie przez wszystkie zmiany, które nastąpiły w życiu Pottera, zdecydował się on na kolejny krok.
Krok w stronę Draco. 
Nie widząc już kompletnie niczego, stanął dokładnie przez Ślizgonem, lądując w dobrze znanych mu ramionach. 
Jego zapach, jego dotyk, jego ciepło, jego zimno, jego łzy i jego bijące serce. Serce bijące dla niego; serce, które odnalazło swoją drugą część. 
Objął swoimi ramionami szyję blondyna, ściskając go najmocniej jak potrafił. Jego usta układały się na okrągło w jedno imię, które było jak jego cicha modlitwa. Wszystko inne nie miało znaczenia. Nie liczyło się nic poza Draco pieprzonym Malfoy'em i jego głosem, który załamywał się przy każdym kolejnym "przepraszam" wypływającym z jego ust. 
Harry nie rozróżniał już gdzie kończył się jego szloch, a gdzie zaczynał ten Draco. Wydawało mu się, że jeżeli za chwilę nie przestaną - utopią się we własnych łzach.
Przesunął głowę z ramienia Ślizgona, kierując ją w stronę jego twarzy.
- Draco. Draco...
 Kiedy w końcu potrafił dostrzec cokolwiek, pierwszym co zrobił, było skrzyżowanie wzroku ze wzrokiem Dracona. Od tak dawna nie widział tego błysku, który sprawiał, że miękły mu kolana. 
Poczuł chłodne dłonie na swoich policzkach, które delikatnie i z wielką precyzją zaczęły ścierać słone łzy. 
- Nie powinieneś płakać. Nie przeze mnie - stwierdził cicho Draco, w końcu wplatając jedną dłoń w ciemne włosy Harry'ego, które doprowadzały go do szaleństwa.  
- Ty też płaczesz - odpowiedział ze śmiechem poprzez kolejne łzy, w końcu czując niewyobrażalną lekkość gdzieś w środku. - A ja płaczę dla ciebie, nie przez ciebie - dodał, pociągając nosem. 
- Kocham cię - mruknął Draco w jego usta, chcąc w końcu ich posmakować. 
Pomimo lekko słonego smaku, usta Harry'ego Pottera wciąż smakowały tak, jak zapamiętał. Miękkie, lekko wysuszone, ale wciąż tak bardzo potterowe, że Draco zapragnął więcej. 
Chciał poczuć to, czego jeszcze nie mieli okazji spróbować. Chciał Pottera.
Położył swoją dłoń na talii bruneta, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo Harry wydawał się kruchy. Niemal czuł jego kości biodrowe przez gruby materiał ciemnej bluzy.
Westchnął w jego wargi, mając w planach porządny opieprz tego nieznośnego Gryfona.
Jego dłoń zjechała poniżej pośladów bruneta, który zrozumiał aluzję i lekko podskoczył, dzięki czemu Draco bez problemu podniósł jego ciało, chcąc porwać go jak najdalej od wszystkich problemów, które ich spotkały. Harry oplótł swoje nogi wokół bioder Ślizgona nadal czując niebezpieczne drżenie wszystkich mięśni.
Jęknął głośno, kiedy poczuł przyjemny ścisk na swoim pośladku, a na jego okupowane usta wykwitł szczęśliwy uśmiech. Nie wierzył w to co się działo i tak cholernie się bał, że wszystko, co czuł w tamtym momencie mogło zniknąć. I dlatego uczepił się Draco, jak ostatniej deski ratunku, która miała uchronić go przed utonięciem w morzu niepewności i smutku.
Draco powolnymi krokami zaczął kierować się w stronę schodów, które miały zaprowadzić ich do pustego pokoju Pottera. Nie zajęło to dużo czasu, chociaż czas miał najmniejsze znaczenie we wszystkim co się działo. Harry coraz bardziej odczuwał podniecenie, a wypuklenie w spodniach Ślizgona, które idealnie ocierało się o jego krocze, nie pomagało w uspokojeniu jego wariacji emocjonalnych. Łzy dawno przeszły w zapomnienie, a ostatnie słone krople zostały starte, wraz z opadnięciem ich ciał na łóżko. Gryfon miał jedynie nadzieję, że posłanie należało do niego, a nie, do któregoś z jego współlokatorów.
Rzucił gdzieś swoimi okularami i otworzył swoje, do tej pory, zamknięte oczy, napawając się każdym małym i tym większym elementem twarzy Draco. Od kilku miesięcy był zauroczony w tym, co miał okazję podziwiać niemal co poranek, jednak teraz wszystko wyglądało inaczej.
Jego uczucia względem Ślizgona wydawały się większe niż do tej pory, a sam blondyn był piękniejszy, niż kiedykolwiek wcześniej.
- Draco... - szepnął czule, głaszcząc policzek chłopaka nad nim. Po raz kolejny przyciągnął go do pocałunku, czując, jak z każdą kolejną sekundą w pokoju robiło się coraz cieplej.
Ślizgon włożył nieśmiało dłoń pod bluzę Harry'ego, czując pod palcami, jak jego ciało drżało z każdym kolejnym muśnięciem. Draco chciał ściągnąć niepotrzebny materiał z klatki Gryfona, jednak ten szybkim ruchem naciągnął ciepły materiał na swój brzuch.
- Nie - mruknął niemal niesłyszalnie, jednak blondyn doskonale wiedział, o co chodziło Harry'emu, który zaczął patrzeć na wszystko, byleby nie w oczy Draco.
- Harry, wiem czego mogę się spodziewać - powiedział miękko, sięgając po jedną dłoń bruneta, która wciąż mocno zaciskała się na materiale bluzy. - Wiem, że nie jadłeś i jestem z tego powodu wybitnie wściekły, ale przecież nic ci za to nie zrobię.
- Nie chcę żebyś musiał na mnie patrzeć w takim stanie - mruczał dalej Potter, powoli próbując zwrócić swoje oczy na Ślizgona.
- Kocham cię takiego, jakim jesteś, Harry Jamesie Potterze, więc do cholery nawet gdybyś miał czułki, a twoja fryzura byłaby gorsza, niż do tej pory i tak bym cię pragnął. A ty powinieneś już dawno o tym wiedzieć, głupi Gryfiaku.
Cała wypowiedzieć Ślizgona doprowadziła Harry'ego do jeszcze większych łez, których nawet on się nie spodziewał. Nie sądził, że mógł okazać się tak bardzo płaczliwy, jednak słowa Ślizgona trafiły coś w jego wnętrzu, co przelało szalę wszystkich jego uczuć.
- Kocham cię - wyznał i niemal od razu przyciągnął z powrotem swojego blondyna. Całował go zachłannie, jakby cały świat miał się skończyć za kilka chwil.
Nie protestował już, kiedy Ślizgon ponowił swoją próbę pozbycia się grubej bluzy. Ściągnął ją szybko i równie szybko rzucił gdzieś w kąt pokoju. Owił spojrzeniem wychudzoną klatkę Pottera, który swoją twarz przykrył pierwszą lepszą poduszką, jaką znalazł pod ręką. Nie chciał widzieć w tamtym momencie twarzy Draco, bo bał się tego co mógłby zobaczyć. Poruszył się dopiero wtedy, kiedy Malfoy zaczął całować każdą widoczną kość na jego torsie. Miał wrażenie, że niemal słyszał jak Ślizgon liczył wszystkie jego żebra, pod którymi ukrywało się szybko bijące serce.
 Nie kontrolował jęków, które mimowolnie wypływały z jego zakrytych ust. Wszystko wydawało mu się tak cholernie intensywne i erotyczne, że bał się co będzie dalej. Kiedy wargi blondyna dotknęły jego nad wyraz wrażliwego sutka, miał ochotę rozpłakać się z rozkoszy. Odrzucił poduszkę, która wchłonęła jego wcześniejsze łzy i zaczął obserwować poczynania Malfoya, z widoczną ekscytacją w swoich oczach. W jego mniemaniu Draco wyglądał tak cholernie seksownie i w tamtym momencie uświadomił sobie, jak duże miał szczęście.
Jego osobisty, grecki bóg właśnie zdejmował swój ciepły sweter, który skrywał pod sobą mlecznobiały, lekko wyrzeźbiony brzuch. Jęknął po raz kolejny, rękoma sięgając do spodni Dracona. Chciał warczeć, kiedy jego drżące od emocji ręce nie mogły odpiąć pieprzonego paska, który dzielnie trzymał cnotę Ślizgona, o ile ten w ogóle ją posiadał. Dopiero kiedy blondyn łaskawie mu pomógł, wspólnymi siłami odpięli głupi pasek i zamek, który był o wiele łaskawszy. Oczy Harry'ego od razu powędrowały do wypukłości w bokserkach, jednak grzesznie karcący wzrok Ślizgona odwrócił jego uwagę. Namiętny pocałunek zmienił tok myślenia Gryfona, który całkowicie skupiły się na miękkich wargach Ślizgona, które niemal brutalnie wpijały się w te, należące do niego. W międzyczasie, zwinne dłonie Draco, zaczęły zsuwać dresowe spodnie bruneta i nawet nie poczuł, że wraz z nimi ściągnął jego bokserki.
Dopiero, kiedy przez przypadek zahaczył o wystającą męskość swojego Gryfiaka i kiedy to właśnie jego głośny jęk rozlał się po pokoju - zdał sobie z tego sprawę.
I to był ich koniec.
Wszystko nagle przyśpieszyło i zrobiło się dwa razy bardziej intymne. Draco ściągnął do końca swoje rzeczy i łącząc po raz kolejny ich usta, zaczął powoli stymulować ich członki. Nierówne oddechy wypływały z ich ust, tworząc feerię dźwięków.
Dłonie Harry'ego machinalnie wplątały się w jasne włosy Ślizgona, robiąc z nich totalny rozgardiasz, który jeszcze bardziej podniecał Pottera.
W pewnym momencie, blondyn zaprzestał swoich ruchów, co Gryfon przyjął z wielką niechęcią,
a kiedy Draco zaczął go uciszać, poczuł w tym niezwykłą zmysłowość. Nie protestował, kiedy ten zakończył ich pocałunki i nagle, zupełnie niespodziewanie włożył swoje palce pomiędzy jego wargi. Wiedział od początku na co się pisał, a to co robił z nim Malfoy było spełnieniem jego wielu marzeń. Nie przejmował się tym, że był uległy we wszystkim, co planował Draco i był nawet w stanie powiedzieć, że za moment dosięgnie nieba, pomimo tego, że czuł się niezwykle skrępowany.
A pożądliwy wzrok blondyna potęgował niemal wszystko.
Czuł każdy nerw w swoim rozgrzanym ciele, a kiedy Ślizgon w końcu wysunął swoje nawilżone palce - Harry myślał, że dostanie zawału. W swoich najodważniejszych snach, nie śmiał myśleć o tym, co aktualnie działo się w jego dormitorium. Pomimo tego, że wszystko działo się dla niego za szybko i nawet kilkudniowy stosunek byłby dla niego za krótki, miał wrażenie, że to był najlepszy czas, który spotkał go w życiu.
Poczuł delikatne muśnięcie na swoich ustach, które momentalnie poszło w zapomnienie, kiedy poczuł, że Draco mokrymi pacami zataczał kółka wokół jego splotu mięśni.
Odchylił głowę do tyłu, oddychając ciężko i nierównomiernie, i zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że przegryzł swoją wrażliwą wargę, gdy pierwszy palec znalazł się w jego wnętrzu.
Nie było to uczucie, którego się spodziewał. Nie było bólu, o którym myślał, ani żadnego pieczenia. Czuł po prostu dyskomfort, spowodowany czymś w swoim tyłku. Wszystko uległo zmianie, kiedy Draco pochylił się nad nim ponownie, złączając ich usta i spijając z jego warg krew. Wtedy właśnie, ten przebrzydły Ślizgon, dołożył kolejny palec, który nie wiadomo jak się tam zmieścił. Zaczął odczuwać boleści, które miały go rozciągnąć. Potter nie wierzył w ani jedno słowo, które kiedyś z ciekawości wyczytał z mugolskiego poradnika.
 Z tego nie dało się odczuwać przyjemności i był tego w stu procentach pewny, do czasu aż Ślizgon dotknął czegoś, co sprawiło, że Harry zobaczył przed oczami białe plamy. Krzyknął wtedy głośno, prosząc o więcej, co Draco uczynił z zadowoleniem. Nie sądził, że tak szybko znajdzie jego prostatę, więc jego ego podniosło się w zadowoleniu podwójnie.
Kiedy miał pewność, że Potter został dobrze rozciągnięty i, że jeszcze nie doszedł - wyciągnął swoje palce i na chwilę skrzyżował swoje zamglone oczy z tymi należącymi do chłopaka pod nim.
- Pięknie jęczysz - stwierdził nie mogąc się powstrzymać i natychmiast zamknął wargi Harry'ego w kolejnym gwałtownym pocałunku, który z całą pewnością chciał zaprotestować, pomimo swojego zamroczenia. Wtedy, kiedy brunet najmniej się tego spodziewał, Draco nakierował swojego nabrzmiałego penia do ciasnego wejścia. Fala głośnych jęków, westchnięć i skamleń wydostała się do pokoju, obijając się o każdą możliwą przeszkodę.
Od tamtego momentu, w pomieszczeniu było słychać głośne oddechy i uderzanie ciał o siebie, ciche prośby o więcej i czułe wyznania miłości.
Draco starał się równomiernie wypychać swoje biodra, co doprowadzało zarówno jego, jak i Harry'ego do czystej euforii. Gryfon dosięgał wyżyn, a wraz z nim jego miłość.
Zaczął stymulować swojego penisa, coraz bardziej wyginając plecy i głowę do tyłu. Jego kręgosłup wyginał się w idealny łuk, a opalona skóra dostawała ciarek, przy każdym mocnym pchnięciu, które dotykało magicznego miejsca w jego środku.
- Obróć się, Gryfiaku - rozkazał Draco, a jego głos ociekał czystym podnieceniem. Harry od razu wykonał polecenie i miał wrażenie, że w tamtym momencie był w stanie zgodzić się nawet na skok z wieży astronomicznej.
Wypiął swoje pośladki, ukrywając głowę w materac, dzięki czemu lepiej tuszował coraz głośniejsze, spazmatyczne jęki. Malfoy wszedł w niego ponownie, a nowa perspektywa dawała im jeszcze więcej doznań, niż wcześniej. Złapał biodra Harry'ego, coraz mocniej nabijając się na jego wejście. A Potter, który czuł, że zaraz wzleci na wyżyny, jedną dłonią objął swojego członka, natomiast druga mocno chwyciła za pościel, która miała uchronić go przed upadkiem.
Nawet nie wiedział, kiedy zaczął głośno nawoływać imię Draco, który odwdzięczał się tym samym.
Niedługo potem, na jasną pościel wypłynęła klejąca się substancja, która była zwieńczeniem ich gorączkowego uprawiania miłości.
Pierwszy raz Harry'ego Pottera był zupełnie taki, jak tego oczekiwał.

**
Od niemal ośmiu lat, Harry uważał, że przybycie do Hogwartu było czymś, co diametralnie zmieniło jego życie. Z nielubianego, szarego chłopca stał się gwiazdą wśród nie-mugolskiego społeczeństwa, które traktowało go jak Boga, którym nawet nie był.
Nie życzył sobie tego, nawet w najskrytszych marzeniach, które notabene zawsze były proste. Ot, czyste dziecięce marzenia o byciu szczęśliwym i kochanym.
Jeden dzień, a konkretniej Boże Narodzenie, było dniem, które sprawiło, że Harry zaczął tak właśnie się czuć. Osiem lat temu, dokładnie w ten dzień, Harry otrzymał swój pierwszy, prawdziwy prezent, którym był zwykły wełniany sweter.
W tym roku, prezentem, który dał mu najwięcej szczęścia był Draco Malfoy, który leżał tuż obok niego. Musiał upewnić się kilka razy, że to co miał przed oczami nie było jego przewidzeniem, a wczorajsza noc, która wyraźniej dawała o sobie znać w dolnej części ciała, była prawdziwa.
Teraz, siedząc na podłodze wśród porozrzucanych ubrań, poduszek i pościeli, był naprawdę szczęśliwy mając przy swoim boku kogoś, kogo wyczekiwał od lat. Mógł siedzieć i patrzeć na spokojnie oddychającego Ślizgona, który nawet nie zdawał sobie sprawy ze szczęśliwego uśmiechu, który gościł na twarzy Harry'ego.
Ten poranek byłby jednym z najpiękniejszych jakie miał okazje przeżyć w swoim życiu, gdyby tylko ból jego czterech liter byłby mniejszy. Nie winił za to Draco, bo to właśnie on, Harry Potter, chciał zrobić to jeszcze dwa razy, z czego za trzecim razem skończyli na podłodze, na której niemal od razu zasnęli.
Spojrzał leniwie na zegarek, uświadamiając sobie, że było już grubo po ósmej, co znaczyło, że za półtorej godziny mieli znaleźć się w pokojach opiekunów. Z ciężkimi westchnięciami, przesunął się w stronę blondyna pochylając się nad jego twarzą.
- Draco... - mruknął ochryple, czując jak jego gardło ubolewa nad wczorajszą nocą. Czymś co zaskoczyło Harry'ego było to, że jego blondyn od razu otwarł swoje szaroniebieskie oczy.
Zazwyczaj było tak, że przez dobre pół godziny, wiercił się i marudził nie chcąc nawet odpowiedzieć nawet na najprostsze pytania. A teraz? Teraz szybko przyciągnął do siebie Gryfiaka, który wylądował idealnie na jego torsie. Złożył słodki, powitalny pocałunek na jego wargach, uśmiechając się czule.
- Wesołych świat, kochanie - zamruczał, sprawiając, że szeroki uśmiech pogłębił się na zmaltretowanych ustach chłopaka.
- Wesołych świat - odpowiedział szczęśliwy i położył swoją głowę w zagłębieniu szyi blondyna.
- Wiesz, że zrobiliśmy to na łóżku Seamusa? - zapytał po chwili, mając nadzieję, że jego ogromny rumieniec nie był widoczny tak bardzo jak myślał.
- Trzeba będzie to posprzątać... - stwierdził niewyraźnie Ślizgon, a Harry miał nadzieję, że ten nie miał zamiaru dalej spać. - Później.
- Później... - powtórzył Gryfon, zgadzając się niemal natychmiast. Pomimo tego, że nie lubił odkładać rzeczy na później, to w tym wypadku było mu wszystko jedno. Było mu cholernie dobrze, a ciepło, bijące od ciała blondyna, było bardzo przyjemne i uspokajające.
- Pojedź ze mną do domu - mruknął po jakimś czasie Draco, kiedy Gryfon był prawie pewny, że ten zasnął. Potter podniósł się na łokciu, krzywiąc się nieznacznie na ból tyłka.
- Nie mogę - powiedział niepewnie. - Obiecałem już cioci, że przyjadę.
Ślizgon otworzył swoje oczy, patrząc przez jakiś czas na zmieszanego chłopaka. W sumie, to całkowicie go rozumiał. On, na jego miejscu postąpiłby tak samo, toteż tylko kiwnął głową.
- Rozumiem - powiedział, próbując udawać, że nie ruszyło go to za bardzo, chociaż tak naprawdę nie był zadowolony. W żadnym wypadku, nie był.
- Ale... i tak będę musiał cię odwiedzić. Muszę dać ci twój prezent - oznajmił Potter weselej, wiedząc doskonale, że to ożywi Draco niemal całkowicie.
- Prezent? Dla mnie?
- Oczywiście, że dla ciebie. W sumie... to mam też coś dla twoich rodziców - dodał, wstając bardzo powoli i ostrożnie ze swojego miejsca. Opatulił się grubym kocem, kierując się w stronę łazienki, gdzie szedł kulejąc.
Podszedł do pierwszej umywali i spojrzał w lustro, widząc w nim wychudzonego chłopaka, z totalnym nieładem na głowie i siedmioma malinkami na szyi, i obojczyku. Otworzył w zdziwieniu usta, nie mając pojęcia, kiedy one się tam znalazły. Spojrzał w bok, przyglądając się Draco, który mozolnie człapał się w samych bokserkach w stronę pryszniców.
- Jak ja je teraz zakryję? - zapytał sam siebie, mając ochotę rzucić czymś w stronę Ślizgona. Najlepiej czymś dużym, żeby bolało. No, bo jak niby miał przez całe święta ukrywać całą swoją szyję? Nawet on wiedział, że rentgenowski wzrok Molly dojrzy wszystko.
- Jak dla mnie, nie musisz ich zakrywać w ogóle - stwierdził Draco, podchodząc do niego powoli.
- Łatwo ci mówić - westchnął Harry, wciąż mając ochotę go walnąć. Jedynym co zrobił, było uderzenie go 'przypadkowo' łokciem, za co został wciągnięty pod lodowatą wodę spływającą z jednego z pryszniców.

***
- Mamo, widziałaś gdzieś moje czarne spodnie?! - zawołała Ginny, wychylając się za barierkę, a wychodzący z pokoju Theo, miał ochotę delikatnie ją popchnąć. W końcu od zawsze chciał się dowiedzieć ile czasu zajmuje spadnięcie z trzeciego piętra.
- Myślę, że widziałem je w łazience - odpowiedział słodko. Ginny wzdrygnęła się gwałtownie i spojrzała na Ślizgona.
- Wystraszyłeś mnie! - stwierdziła z wyrzutem.
- Och, wybacz. To nie było celowe. - To było bardzo celowe, chociaż nie chciał tego przyznawać. - Ale jak już wcześniej wspomniałem, twoje spodnie są w łazience. Nie dziękuj.
- Och. Dobrze - powiedziała zmieszana i w podskokach ruszyła na schody.
Theo uśmiechnął się półgębkiem, przeciągając się sowicie. Te święta zapowiadały się naprawdę dobrze.
Ruszył na dół, kierując się w stronę kuchni, gdzie od samiutkiego rana panował zgiełk i zamieszanie, spowodowane przyjazdem Charliego, Billa i Fleur, która na okrągło szczebiotała wszystkim miłe słówka. Do Theo również się przyczepiła, wychwalając jego czarne oczy, włosy, jego sylwetkę, a nawet perfumy, przez co Ron od świtu chodził naburmuszony.
Ślizgon natomiast był w wyśmienitym humorze, przy czym polubił zarówno żonę Billa, jak i resztę rodzeństwa Ronalda, którzy na okrągło dokuczali swojemu najmłodszemu bratu. To niezwykle bawiło, jak i rozczulało Theo, ponieważ właśnie przez takie zachowanie, z każdego kąta Nory czuć było emanującą zewsząd miłość i ciepło rodzinnego domu.
Wchodząc do kuchni z nieobecnym uśmiechem, przywitał się z panem Weasleyem, który prawdopodobnie dopiero co wrócił z pracy. Ten przywitał go radośnie, bo najwyraźniej nikt jeszcze nie powiedział mu o związku jego syna z dzieckiem byłego Śmierciożercy.

Ron wszedł do swojego pokoju, rzucając siedzącemu na podłodze Theo, szybkie spojrzenie. Brunet bardzo się denerwował, jednak jak przystało na prawdziwego Ślizgona, nie okazywał tego w najmniejszym stopniu. Młody Weasley zamknął drzwi i mozolnie usiadł koło niego, patrząc na swoje dłonie, które wciąż były lekko wilgotne z emocji. 
- Mam się już pakować? - zapytał Theo, patrząc kątem oka na postać rudzielca. Ponownie zapanowała między nimi cisza, która potęgowała napięcie. - Okej, rozumiem. 
Nott podniósł się zwinnie i skierował się w stronę swojego kufra, ażeby wpakować do niego wszystkie rzeczy, które jeszcze nie tak dawno wypakowywał. 
Jego myśli zaczęły krążyć wokół dobrego miejsca przed domem Pansy, gdzie mógłby spokojnie się teleportować. Miał nadzieję, że jej rodzice i tym razem pozwolą na spędzenie świąt w ich domu, bo do swojego nie chciał wracać. 
Zaczął rozglądać się za swoją różdżką, która w magiczny sposób zniknęła z szafki nocnej. Znalazł ją na łóżku, o które wciąż opierał się dziwnie nieobecny Ron.
- Mama chciała mnie wydziedziczyć, bo nie powiedziałem jej o swojej orientacji. A skąd niby, do jasnej cholery, miałem wiedzieć, że zakocham się w chłopaku? Rany, ta kobieta mnie czasami wykańcza psychicznie - zaczął powoli. Theo przystanął na chwilę, wkładając swoje chłodne dłonie do kieszeni spodni. - Zaczęła na mnie krzyczeć, bo jej zdaniem, powinienem powiedzieć o tym wcześniej. I się obraziła. Rozumiesz to? Normalnie się fochnęła! Aha, powiedziała jeszcze, że następnym razem mamy nie robić tego w kuchni, ani w salonie, tylko jak już to w pokoju... No i kazała mi cię przeprosić. Gdyby wiedziała, że wolisz chłopaków, to nie zaczęłaby tej swojej gadki o żonie...
Theo usiadł ciężko na łóżku, patrząc z konsternacją na Rona. Nie do końca pojmował czy dobrze usłyszał. 
- I nie chce mnie wyrzucić? - zapytał cicho. 
- Theo, moja matka naprawdę jest tobą zauroczona - stęknął. Podniósł się lekko i usiadł tuż obok Ślizgona. - I cieszy się, że to akurat ty - dodał z rumieńcem. 
Oparł swoją głowę o ramię bruneta i nieśmiało splótł ich dłonie. 
- Co na to twój tata? - zapytał jeszcze Ślizgon, wciąż podchodząc z wielką rezerwą do całej sytuacji. - I reszta? 
- Muszą zrozumieć, że lubię cię inaczej, niż przyjaciela - powiedział prosto, posyłając mu łagodny uśmiech. 
Chwilę później ich usta spotkały się w małym pocałunku. 
Tak, Ron wciąż uwielbiał święta. 

Nalał sobie soku do szklanki, pytając pani Weasley czy w czymś jej nie pomóc. Ta jednak odmówiła, wyjaśniając, że Fleur i Bill zajmują się resztą. Kiwnął głową i zapatrzył się na drzwi, którymi chwilę później wszedł Ron, ściągając swoją wełnianą czapkę i ciepłą, mugolską, kurtkę.
Razem z Georgiem i Charliem byli w pobliskim lesie, aby zdobyć jakąś ładną choinkę, którą później mieli zająć się najmłodsi w rodzinie. Theo dokładnie zdawał sobie sprawę z tego, że jego też się to tyczyło, jednak nie był zakochany w myśli, że będzie musiał ubierać ją z Ginny.
Różowe rumieńce pojawiły się na policzkach rudzielca, przez co Theo uśmiechnął się do szklanki. Miał ochotę podejść do Rona i zaciągnąć go do jego pokoju, w którym mógłby wycałować te urocze plamy ciepła.
Młody Weasley podszedł w kilku krokach do Notta, wydzierając z jego dłoni szklankę soku. Theo zaprotestował głośno, jednak kiedy zobaczył, że Ron specjalnie odwraca ją do miejsca, którego jego usta dotykały wcześnie, momentalnie się zamknął.
 Było w tym coś intymnego, co powinno być zakazane w miejscu, gdzie znajdowała się rodzina, któregoś z nich. A to, że Ron go prowokował było oczywiste.
Mając nadzieję, że nie widział tego pan Weasley, Theo oblizał swoją wargę patrząc przy tym perfidnie w oczy Gryfona. W końcu to on był Ślizgonem, którzy małe flirty mieli we krwi. Zresztą, to nie Ron miał być górą w tym związku.
Ze śmiechem przyjął, że moment później Ron niemal krztusił się słodkim napojem, co pani Weasley skwitowała wzmianką o wytarciu podłogi, bo będzie się kleić.

***
Blaise Zabini leżał na swoim łóżku, słuchając jakieś głośnej muzyki. Znów pokłócił się ze swoim obecnym ojczymem, który notabene jeszcze nim nie był i pewnie nie będzie, jednak jego matka nalegała, aby tak się do niego zwracał. Szczerze mówiąc miał gdzieś, co do powiedzenia miał tamten facet, bo długo w ich życiu nie pomieszka, a do ojcowania mu - nie miał żadnego prawa.
Cholernie mu się nudziło, a o wyjściu na powietrze nie było nawet mowy, bo nie chciał zamrozić sobie swojego cudownego tyłka.
Nie miał co robić, ponieważ w jego dużym domu nie odbywały się żadne przygotowania.
W domu Zabinich od dawna nie obchodziło się jakichkolwiek świąt, może oprócz urodzin, które były kolejnym pretekstem do wydawania pieniędzy na niepotrzebne, cholernie drogie rzeczy. A do domu jeździł tylko dlatego, że wiedział, iż w święta żaden z jego przyjaciół, czy znajomych nie zostawał w Hogwarcie. A o samotnym spędzaniu tego czasu w szkole, nawet nie myślał. 
Westchnął po raz kolejny, niemal wsiąkając w miękką pościel. Już od ponad godziny zastanawiał się nad jakimś wypadem do klubu, albo chociażby, do któregoś ze swoich przyjaciół. Problemem było to, że nie miał żadnych prezentów, a z pustymi rękoma nie wypadało przychodzić. Westchnął po raz kolejny, schodząc powoli ze swojego wygodnego łóżka.
- Salazarze, tak się poświęcać dla tych kretynów... - mruknął, wiedząc, że banda jego powalonych przyjaciół zasługiwała na każdy, nawet najdroższy prezent. W końcu oni również, rok w rok, obdarowywali go jakimiś drobiazgami, które w jakiś chory sposób mu się podobały.
Zakładając szarą koszulę, którą dostał od Pansy na swoje ostatnie urodziny, zaczął rozmyślać czy jakiś sklep na Pokątnej będzie otwarty, dla takich opóźnionych wariatów jak on.
Machnięciem różdżki wyłączył muzykę i wyszedł z pokoju, kierując się w stronę głównego holu, gdzie znajdowały się płaszcze i szaty wyjściowe.
Będąc wspaniałym i przykładnym synem, wszedł jeszcze do salonu, gdzie jego matka piła lampkę wina, wsłuchując się w perfekcyjną melodię wydobywającą się z pianina, na którym pogrywał jego "ojczym".
- Wychodzę i nie wiem kiedy wrócę - oznajmił sztywno. Jego rodzicielka spojrzała na niego swoimi ciemnymi oczami, uśmiechając się delikatnie, może nawet i z czułością.
- Baw się dobrze, synku - powiedziała po prostu, gładząc jego dłoń. - I wesołych świat.
- Taak, wesołych, też się dobrze baw - odpowiedział niezręcznie i pocałował jej policzek.
Jeżeli chodziło o jego matkę, zawsze czuł się niezręcznie. Coś automatycznie kazało mu zachowywać dystans, chociaż wiedział, że była to jego mama - kobieta, która wychowała go przez osiemnaście lat. To nie tak, że jej nie kochał. Kochał ją i to bardzo, jednak nie potrafił tego w żaden sposób okazać. Dawno temu, Pansy tłumaczyła mu, że powodem jego zachowania mógł być fakt, iż jego matka często zmieniała mężczyzn. Blaise nie miał pojęcia, co to miało wspólnego z jego problemem, jednak brzmiało to na tyle mądrze, że pozostawił to bez komentarza.
Zakładając swój drogi płaszcz, wyszedł za drzwi, gdzie oślepił go blask słońca i czystego, białego śniegu, który nieprzerwanie sypał na jego posesję. Przeklął siarczyście, kiedy mroźny, poranny wiatr owiał jego ciało. Nie miał cholernego pojęcia, co ten głupi, platynowy blondas widział w pieprzonej zimie. Przewrócił oczami i chwilę później teleportował się na Pokątną.



*Nie pytajcie jak je znalazłam*

*I nie dostańcie orgazmu, Drarrynisse~*


***
Następny rozdział będzie w przyszłym tygodniu!