26 sierpnia 2014

Niewidoczne

Trochę mi smutno z powodu małej ilości komentarzy pod rozdziałem, ale postanowiłam dodać najpierw kolejnego one shota. Kolejny rozdział prawdopodobnie w niedzielę, w porywach do środy. / Kummie
 ***

Tytuł: Niewidoczne
Pairing: Drarry
Rodzaj: one shot
Gatunek: AU - świat bez magii, fluff, angst, romans
Ostrzeżenia: Draco uke, niekanoniczność

'Aby pozyskać ludzi, należy ich uważać za takich, 
za jakich sami siebie uważają'
- William Faulkner


Większość osób, które pomyślałoby o jakimkolwiek dziedzicu powszechnie znanej i szanowanej rodziny, wyobraziłoby sobie jakiegoś rozkapryszonego i humorzastego dzieciaka, który swoim podejściem i zachowaniem irytowałby wszystkich na około.
On z całą pewnością taki nie był. Spokój i delikatność od zawsze grało dużą rolę w jego życiu. Swoją czystą i jasną aurą, potrafił uspokoić nawet najbardziej gorącą kłótnię swoich rodziców. Tak było od pamiętnych czasów, kiedy to jako mały chłopiec siedział codziennie na ogrodowym tarasie, patrząc swoimi szarymi oczami na zachodzące słońce, zawsze otoczony sporą ilością służących i opiekunek. Jego rodziców często nie było w domu, ponieważ uczestniczyli w przeróżnych bankietach i balach, organizowanych przez ich firmę. Nie byli z tego powodu specjalnie zadowoleni, jednak ich marzeniem i zarazem celem, było zapewnienie jedynemu synowi godnego miejsca wśród angielskiej społeczności.
Niestety, przez ich częste wyjazdy i przyjęcia, które swoją drogą zapewniały im miejsca wśród elitarnego grona ludzi, Draco często zostawał sam w rezydencji. Państwo Malfoy starali się zorganizować najlepszych opiekunów i ciekawe zajęcia, które w jakiś sposób zatkałyby lukę ich nieobecności. Draco jednak zawsze wolał swoje własne towarzystwo i zajęcia. Z delikatnym uśmiechem na ustach mówił swojej obecnej niańce czy służącej, że idzie do ogrodu i, że postara się nie przeszkadzać - co notabene, zawsze okazywało się prawdą.
To nie tak, że blondynek  był odludkiem. Draco miał przyjaciół, a nawet najlepszego przyjaciela, który dość często przebywał w jego towarzystwie, jednak rodzice już dawno zauważyli, że kontakty z innymi nie są mu koniecznie potrzebne.
Chłopiec uwielbiał patrzeć w niebo, a kiedy to robił melancholijny uśmiech zawsze błądził na jego wargach. Nikt, nawet Blaise - jego najlepszy przyjaciel, nie umiał zrozumieć jego zafascynowania, ale nikt też nie uważał tego za coś bardzo dziwnego. Narcyza i Lucjusz, kiedy tylko mieli chwilę wytchnienia od codziennych firmowych zajęć, wyjeżdżali z hrabstwa Wiltshire wraz z synem (w częstych przypadkach również z Blaisem) i udawali się nad jezioro, gdzie mieli swój domek letniskowy. Młody Malfoy uwielbiał tam jeździć, ponieważ nocne niebo było tam usłane milionami gwiazd, których nie mógł widzieć w rodzinnym domu. 
Draco lubił obserwować ludzi, już od najmłodszych lat. Wiedział kiedy ktoś jest zdenerwowany, rozczarowany a nawet wiedział, kiedy ktoś za kimś tęsknił. Z upływem lat, jego nawyki się nie zmieniły, ale wygląda to zupełnie inaczej niż kiedyś.Wcześniej obserwował. Teraz jedynie wyczuwa swoimi rozwiniętymi zmysłami.
W wieku dwunastu lat blondyn uległ wypadkowi, który doprowadził do utraty jego wzroku. Ku zdziwieniu większości Draco się nie załamał. Starał się żyć jak do tej pory, jednak wszyscy na około wiedzieli, że jest mu ciężko. I nie, nie chodziło o codzienne funkcjonowanie. Chodziło bardziej o to, że Draco nie mógł już zobaczyć swojego kawałka nieba, które tak uwielbiał. I to bolało najbardziej. 
Nie raz wyrywał się ze snu z głośnym krzykiem, budząc wszystkich w domu. Jego koszmary nie zmieniły się po upływie czasu i wciąż nieprzerwanie śniło mu się to samo. 
Za każdym razem pojawiał się w dużym pokoju, który z każdej strony był usłany nocnym niebem z milionem migoczących gwiazd. Wtedy Draco się uspokajał; zasiadał na obłoku, który automatycznie pojawiał się pod nim i ze swoim uśmiechem przyglądał się gwiazdom. Był szczęśliwy, ponieważ widział. Z czasem świecące punkciki traciły na swoim blasku i znikały grupkami, w szybkim tempie. Za każdym razem blondyn wstawał i rozglądał się po całym pomieszczeniu, mając nadzieję, że te niknące gwiazdki pojawią się gdzieś indziej. Niestety, wtedy następowała grobowa cisza i Draco ze strachem zauważał, że ciemne ściany przysuwają się do niego coraz bliżej i, że z każdym centymetrem pochłanianej powierzchni, nie może oddychać. Czuł się tak, jakby ktoś go dusił i odcinał dopływ tlenu. Od tamtego czasu Draco miał klaustrofobię, co z jego chorobą - jak to zwykle mawiał jego psycholog - czasami przynosił ataki, trwające kilka minut. Po upływie lat jego sytuacja trochę się unormowała, jednak Draco miewał 'te' dni, które bywały ciężkie dla jego rodziny. Nostalgia przedostawała się do każdego zakątka ich rezydencji i trwała tak przez kilka dni. Matka Dracona, która przez kilka dobrych lat nie mogła się pogodzić z myślą, że jej jedyny syn musi przechodzić przez to piekło, popadła w depresję, z której wyciągnął ją sam Draco. To był jedyny raz kiedy odważył się krzyknąć na matkę. Później oboje padli sobie w ramiona i pocieszali siebie nawzajem. Lucjusz starał się znaleźć najlepszych lekarzy, którzy potrafiliby przywrócić wzrok jego synkowi, jednak przynosiło to marne skutki i przygnębiało Draco. 
Po ciężkich przejściach, w końcu ich życie powróciło do normalnego stanu, o ile można tak powiedzieć o sytuacji blondyna. Zaraz po wypadku, rodzice wypisali go z prywatnej szkoły i załatwili dla niego indywidualne lekcje w domu. Jedyną rzeczą, która nie zmieniła się po wypadku, były lekcje gry na pianinie. W jakiś sposób, pomimo tego, że Draco nie widział już nut, jego gra poprawiła się, a nawet przynosiła liczne nagrody. To pocieszało jego rodziców i pchało ich do tego, aby wspierać syna pomimo niedyspozycji.

Blaisie przyszedł do rezydencji Malfoyów, zaraz z rana, ponieważ obiecał Draco, że pomoże mu się spakować. Stuknął dwukrotnie sporawą kołatką, biorąc przy tym wielki łyk, świeżo kupionej kawy. Nie śpieszył się zbytnio, ponieważ widział jak Draco po omacku, z jeszcze zaspaną miną, otwierał swoje okno od pokoju, kiedy parkował swoim sportowym samochodem, który dostał od ojczyma na osiemnaste urodziny. Tak robił rok, w rok chcąc przypodobać się młodemu Zabiniemu, choć tak naprawdę robił to, żeby zadowolić jego matkę. Blaisego to nigdy nie ruszało. Osobiście wolałyby, żeby nowy narzeczony matki wziął go na jakiś mecz, albo męski wypad gdzieś nad jezioro tak, jak robił to Lucjusz. Niestety na to się nie zapowiadało, więc i Blaise nie robił sobie niepotrzebnych nadziei. Z pełną buzią skinął przyjaźnie Jonathanowi - młodemu kamerdynerowi, który z pochodzenia był francuzem i za Chiny nie chciał powiedzieć niczego po angielsku - i ruszył w stronę pokoju Draco, zamieniając z ciemnowłosym kilka słów, oczywiście po francusku, bo innej opcji nie było. Blaise zawsze zastanawiał się, dlaczego Nathan - jak przywykł do na niego mówić - zawsze, kiedy go widział, stawał się bardziej nieporadny i nieśmiały. Wiedział dobrze, że ma w sobie to coś, ale nie sądził, żeby francuz był gejem. Przy najmniej tak sobie mówił. Składając zamówienie na śniadanie dla siebie i Draco, spojrzał kątem oka na tego chłopaka. O ile dobrze pamiętał, miał około dwudziestu lat i studiował coś, czego Blaise nigdy nie potrafił zapamiętać. Miał ciemno-brązowe, przydługawe włosy i cudnie orzechowe oczy. Nathan zniknął za zakrętem a Blaise wszedł do pokoju Draco.
- Siemasz Dray. Wyspany? - zapytał, uwalając się całym ciężarem na niedawno posłane łóżko. 
- Blaise... - mruknął delikatnie blondyn i skierował głowę w jego stronę. - Jaka dzisiaj pogoda? 
Ciemnoskóry przewrócił oczami na widoczną zmianę tematu i wstał, podchodząc do szafy, przy której stał Draco. 
- Znowu ci się to śniło? - zapytał biorąc jego brodę w palce i kierując twarz Draco w swoją stronę. Zauważył delikatne cienie pod zamglonymi, szarymi oczami. Westchnął głęboko i przyciągnął do siebie blondyna zamykając go w niedźwiedzim uścisku. Gładził lekko jego włosy aż poczuł, że Draco się trochę rozluźnia. Nieśmiało oplótł jego biodra i położył głowę na ramieniu.
- To już jest męczące Blaise... Ciągle to samo, a ja nie mogę nic z tym zrobić... Bardzo upierdliwe - mruknął Draco. 
- Może zmiana otoczenia dobrze ci zrobi? - zaproponował. 
- Może - przytaknął blondyn i westchnął przeciągle. Do pokoju zawitał Jonathan, który niósł srebrną tacę z wcześniej zamówionym śniadaniem. Spojrzał kątem oka na stojących chłopaków i zagryzł wargę. 
- Dzięki Nat... uh... - Blaisie zmarszczył brwi widząc jak Jonathan wyszedł szybko z pokoju, nie zaszczycając już ich spojrzeniem. - Co jest ostatnio z Nathem? Jakoś dziwnie się zachowuje. 
Odsunął się od Draco i sięgnął do szafy po jakieś ciuchy dla niego. 
- Buja się w tobie - wymruczał melodyjnie blondyn opierając się o parapet. Wyciągnął szyję w stronę święcącego słońca, ciesząc się ciepłymi promykami, które gładziły jego bladą twarz.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - zapytał zdziwiony Blaise. Zastanawiał się czy Draco czasem nie walnął się w nocy w głowę. 
- Wiesz, może i nie widzę, ale czułem jak się spiął kiedy tu wszedł... A zresztą on tutaj jest prawie cały czas. Myślisz, że z nim nie rozmawiam? Lubi cię Blaise~ - przeciągnął Draco uśmiechając się znacząco. Ciemnookiego zawsze zastanawiał fakt, jakim cudem Draco potrafi zmienić swój humor, tak diametralnie i to w tak krótkim czasie.
- I co powinienem teraz zrobić? - zastanowił się głośno Zabini, rzucając w blondyna ubraniami. Ten zaśmiał się perliście i zaczął się przebierać, nie zważając na przyjaciela.
- Może... porozmawiać z nim? - zaproponował zakładając luźny sweter. Blaise przewrócił oczyma i ugryzł spory kawałek rogala. 
- No, że też na to nie wpadłem, Sherlocku!
Draco uśmiechnął się szeroko i podszedł powoli do stolika. Równe siedem kroków od okna. Zabini wręczył mu szklankę soku. 
- Chciałbym iść do ogrodu, słońce miło grzeje... - stwierdził Draco i skierował swoje zamglone oczy w stronę przyjaciela. Głośne westchnięcie wyrwało się z ust Blaisa. Machinalnie wstał i ruszył w stronę drzwi, wiedząc, że blondyn ruszy za nim. - Oknem! Pójdźmy oknem. Będzie szybciej.
- Co? - zapytał ciemnooki patrząc na Draco jak na idiotę. 
- Pójdziemy oknem - powtórzył spokojnie Draco ze swoim typowym, denerwującym uporem w głosie.  
- Dobra, idziemy o k n e m. Ale, jeżeli twoja mama się o tym dowie, to mnie zabije. A ja zabiję ciebie, rozumiesz? - Zawrócił i podszedł do blondyna biorąc jego dłoń w swoją. - Gdzie masz buty? 
Draco posłał mu jeden z tych szczególnych uśmiechów.
 - Nie chcę butów. Chcę poczuć rosę pomiędzy placami... - powiedział rozmarzony i ruszył w stronę okna. Blaisie przeszedł jako pierwszy i spokojnie instruował Draco jak ma się ustawić, aby w razie czego mógł go podtrzymać. Usiedli na drewnianej ławce niedaleko tarasu i zamilkli zaplątani w swoich myślach. Blondyn czuł się miło zdenerwowany. Dzisiaj miał zmienić swoje życie i był ciekawy czy podoła. Mianowicie: przyjaciele wybierali się na studia. Oczywiście Draco będzie miał zajęcia wśród innych niewidomych osób, które na szczęście będą prowadzone tak normalnie jak się da. Żadnej ulgi.
Młody Malfoy wraz z rodzicami postanowił, że będzie się dalej kształcić w kierunku muzycznym. Blaisie natomiast wybrał kierunek stosunków międzynarodowych. Dwa różne uniwersytety, które na szczęście były położone blisko siebie. Rodzice Draco i Blaisiego postanowili zafundować im mieszkanie w bogatszej części miasta, które jest dogodne dla nich pod względem umiejscowienia i potrzeb Draco.  Było im to naprawdę na rękę, ponieważ mieszkanie w akademiku nie widziało im się zupełnie. 
- Wiesz, Blaise... zastanawiam się jak to będzie. Trochę się denerwuję, ale... będzie okej, nie? Nie zostawisz mnie? - zapytał po jakimś czasie Draco bawiąc się swoim obszernym swetrem. 
- Powiedź mi Dray, od ilu lat my się znamy? - zapytał retorycznie. - Szmat czasu, nie uważasz? I czy coś się zmieniło odnośnie naszej przyjaźni? To, że teraz... nie widzisz, nie znaczy, że jesteś gorszy. 
Oplótł ramieniem blondyna i uśmiechnął się ciepło.
- A teraz rusz swój cudny tyłek i chodź. Idziemy się pakować! Czas na podbój Londynu, Dray!

***

Wszystko szło, jak do tej pory, po ich myśli. Mieli jeszcze miesiąc wakacji, zanim zaczną ostrą naukę. Draco powoli przyzwyczajał się do nowego otoczenia, licząc każde kroki od jednego miejsca do drugiego. Znał już cały plan dużego i bardzo wszechstronnego mieszkania - które notabene było dla nich za duże - i ułożenie mebli. Jak zwykle Blaise dostał długą i nudną reprymendę od Narcyzy na temat nie przestawiania mebli i nie robieniu imprez. Jakby sam o tym nie pamiętał. Powoli wkręcali się w życie miasta, przy okazji ucząc Draco w miarę samodzielnego chodzenia po nim. To było jedno ze żmudniejszych zajęć, jakie przyszło im robić, jednak oboje przykładali się do tego w każdym calu. I właśnie w takich momentach Draco dziękował Bogu za takiego Blaisego. Wiedział, że nie każdy postąpił by tak samo jak on. Niektórzy robiliby to dla pieniędzy, inni tylko po to aby wykorzystać Draco. Ale na szczęście młody Malfoy spotkał na swojej drodze dobrych ludzi.

W jeden z bardziej słonecznych dni Draco postanowił wybrać się sam do miasta. Chciał po prostu sprawdzić czy poradzi sobie z miejskim zgiełkiem samodzielnie. Powiedział o tym rano ciemnookiemu, który bardzo długo nie chciał się na to zgodzić. W końcu Draco użył jednej ze swoich małych manipulacji i Blaise uległ. To nie tak, że był nadopiekuńczy. Co to, to nie. Po prostu nie chciał żeby blondynowi coś się stało. Wiedział, że Draco dobrze pamięta już drogę do swojego uniwersytetu, do którego chciał się udać, ale bał się zostawić go samego. 
- Oj, Blaise! Zająłbyś się w końcu sobą, a nie tylko o mnie się martwisz... - powiedział wtedy Malfoy, robiąc jedną z tych poirytowanych minek, na które Blaise był przeczulony. 
- Prooszę, no... Jestem tylko niewidomy! Nie jestem kaleką, za którą wszyscy mnie uważają! 
To była druga faza - zdenerwowanie i tupanie nogą. Potem było już tylko gorzej, czyli faza trzecia. 
- Wiesz Blaisie... To jest smutne. Inni mogą się zabawić; mogą wyjść z przyjaciółmi... a ja? Ja jestem ślepy. Czy ja komuś coś zrobiłem...?  
Część, przy której pojawia się użalanie nad sobą i łzy, zawsze doprowadzały Blaisa do skraju. Najgorsze było to, że on też tak uważał - życie jest kurewsko niesprawiedliwe. Draco zawsze był dobry, ale to właśnie jego musiał spotkać taki los. I właśnie wtedy miękł i pozwalał Draconowi na wszystko.
Ubrany odpowiednio do pogody, zabezpieczony w okulary przeciwsłoneczne, laskę i telefon z ważniejszymi telefonami, Draco zadowolony i miło podniecony wyszedł z mieszkania, zostawiając zdenerwowanego Blaisa. 
- Uh... Cześć Nathan. Słuchaj masz czas może wyjść na kawę czy ciastko? Tak, tak mam teraz czas...

Gdyby Draco miał taką możliwość, zauważyłby, że jest macany spojrzeniami. Idąc tymi bardziej zatłoczonymi ulicami zwracał na siebie uwagę większej populacji płci przeciwnej. W końcu, kto nie oglądnąłby się za siebie widząc kogoś takiego jak młody Malfoy? Prawie białe, wycieniowane włosy
kontrastowały z modnymi, ciemnymi okularami. Ubrania, które zostały wybrane przez Blaisa, podkreślały to miały, więc i Draco czuł się w nich dobrze.
W pewnym momencie, kiedy blondyn skręcał w jedną z ulic wpadł na kogoś, a jego złożona laska upadła gdzieś koło niego. Trochę przestraszony zaczął jej szukać, przy okazji przepraszał tego drugiego. Gdyby nie ciągłe przekleństwa, które wydobywały się z ust nieznajomego, Draco mógłby stwierdzić, że ma całkiem miły głos.
- Ja pierdole, ale ja mam dzisiaj zjebany dzień, do cholery! Co ty człowieku, ślepy jesteś? - warknął nieznajomy. Draco skrzywił się nieznacznie i złapał znalezioną w końcu laskę. 
- Właściwie to tak, jestem ŚLEPY, jak to pan określił... - mruknął i wstał otrzepując swoje ubrania. - Przepraszam. 
Ten drugi otworzył szeroko oczy i dopiero wtedy zauważył złożony przyrząd i ciemne okulary.
- Jezu... przepraszam. Nie miałem pojęcia i... mam dzisiaj zły dzień. 
- Spokojnie, nikt nie ma pojęcia i tak jest lepiej. Mniej tłumaczenia i mniej współczucia - mruknął Draco i zdjął okulary, pokazując nieznajomemu swoje zamglone, szare i smutne oczy. Tego drugiego coś zakuło w sercu. Taki ładny i tak skrzywdzony...
- Jestem Harry Potter. Może chciałbyś iść ze mną do jakiejś kawiarni? W ramach przeprosin; ja stawiam. A później mógłbym cię odprowadzić do domu, czy gdzie tam zmierzasz.
Draco wahał się przez moment, ale potrafił wyczuć kiedy ktoś go okłamuje. Harry tego nie robił. Wiedział o tym, dzięki latom praktyk. Zgodził się niepewnie i dał się złapać pod rękę koledze. 
Poszli do jakiejś zacisznej kawiarni, gdzie wszędzie pachniało świeżo zmieloną kawą i świeżymi ciastkami. Okazało się, że Harry Potter jest dziewiętnastoletnim studentem, którego wyrzucili właśnie z pracy. Mieszkał ze swoimi przyjaciółmi, ale przez brak pracy nie będzie miał na opłacenie zarówno jak i mieszkania, jak i studiów artystycznych. Jego rodzice zmarli w wypadku samochodowym pięć lat po narodzinach Harrego. To było tylko kilka rzeczy, o których Draco się dowiedział. Sam również nie ukrywał swojej tożsamości i wcześniejszego życia. Podświadomie czuł, że może zaufać Harremu.
Kiedy blondyn opowiadał o sobie zadzwonił jego telefon. Dzwonił Blaise z pytaniem jak sobie radzi. Odpowiedział mu, że wszystko w porządku i, że siedzi w jednej z kawiarni. 
- A słuchaj... jak długo jeszcze by ci zeszło? Znaczy, wiesz! Chodzi o to, żebyś się nie śpieszył. Mam tak jakby... yhym... randkę z Nathem... 
- Och! Naprawdę! O rany~... jestem z ciebie taki dumy, kochanie! - powiedział żartobliwie do telefonu.
- Jesteś głupi Draco. Nienawidzę cie.
- Też cię kocham Blaise~! Trzymaj się - odpowiedział wesoło i się rozłączył. Czuł na sobie pytający wzrok Harrego.
- Twój chłopak dzwonił? - zapytał cicho.
- Kto? Blaise? Ha! Dobre mi sobie. Dzwonił mój przyjaciel. Mieszkamy ze sobą, no i ma teraz randkę z moim byłym kamerdynerem Nathem. Mówiłem ci o nim przecież. 
Potter trochę się rozweselił i zaczął rozmowę na jakiś neutralny temat. 

Harry odprowadził Draco późnym popołudniem do jego mieszkania, tak jak wcześniej obiecał. Cała ta sprawa z jego zwolnieniem, jakoś wypadła mu z głowy. Stanął pod drzwiami, na przeciw Draco i dotknął jego ramienia.
- Wiesz... dziękuję za dzisiaj, było fajnie, no i... przepraszam za to wcześniejsze. Naprawdę powinienem być bardziej kulturalny i delikatniejszy. Wybacz. 
Draco posłał mu specjalny uśmiech numer pięć i sięgnął rękoma do twarzy Harrego. Ten zmieszał się trochę i zrobił niepewną minę. Dopiero po chwili dotarło do niego co Draco robi. 
- Hm... - mruknął blondyn. - Ładniutki jesteś... - dodał z ciepłym rumieńcem na policzkach. 
- Dz-dziękuję... - szepnął zmieszany i odchrząknął. - Może... może chciałbyś się jeszcze spotkać? No, wiesz dzisiaj naprawdę było miło, więc...   
- Czemu nie? Lubię cię..., a zresztą wiesz gdzie mieszkam, więc to ułatwia ci sprawę z nawiedzaniem mnie - powiedział zaczepnie. 
- Hej! Ja wcale nie chcę się narzucać! - odpowiedział buntowniczo.
- Wiem, wiem. Tak tylko żartowałem. Przyjdź tutaj jutro. Trzymaj się Harry Potterze! - powiedział i po omacku złożył ciepłego buziaka na zaróżowionym policzku Harrego.

- Rany, Harry! Gdzie ty tak długo byłeś? Martwiłam się, bo nie odbierałeś żadnego telefonu! Dzwoniliśmy do ciebie z chłopakami chyba z piętnaście razy! - mówiła gorączkowo Hermiona, kiedy natknęła się na bruneta przy drzwiach od kuchni. Zmarszczyła brwi na widok zamyślonego przyjaciela. - Ej. Co z tobą? 
- Mionka... - mruknął Harry nalewając sobie soku. - Zwolnili mnie z pracy... I... chyba się zakochałem, wiesz?

***
- Harry, ale on jest... niewidomy! - mruknął Ron, który siedział oparty plecami o kanapę. Niedawno wrócili z Theo z kina i Hermiona od razu musiała ich zaznajomić z sytuacją Harrego. 
- A ty jesteś głupi... - mruknął w odpowiedzi i przewrócił oczyma. - No i co z tego? Przecież się od tego nie zarażę... A zresztą znamy się niecały dzień. To nic nie znaczy. No, i co z tego, że on jest cholernie słodki, ładny... 
- Naprawdę nie chcę tego słuchać, Harry - wtrąciła Hermiona. - Słyszałam to dokładnie dwa lata temu, kiedy ten idiota podniecał się Theo. Naprawdę mi tego oszczędź... 
Harry zaśmiał się, kiedy jego przyjaciółka została powalona na ziemię przez chłopaków. Jej głośny śmiech został zagłuszony, gdzieś w umyśle Harrego kiedy pomyślał o blondynie... 

***

Jeden dzień spędzony z Draco, powoli zamieniał się w tygodnie, w których uczyli się o sobie nawzajem. 
Blaise na początku nie tolerował Harrego, który starał się być dla niego miły aż do bólu. W końcu Zabini stwierdził, że jego starszy braciszek może się z nim zaprzyjaźnić. Na razie nie dopuszczał do siebie myśli, że może łączyć ich coś więcej, ale Harry, który zaprzyjaźnił się również z Nathanem, który z kolei w końcu oficjalnie posiadł miano chłopaka Blaisego, poprosił go, aby delikatnie uświadamiał ciemnookiemu, że wcale nie jest taki niegodny Draco, jak mu się wydaje.
Między Malfoyem a Potterem utworzyła się gruba więź, dzięki, której stali się dla siebie bliżsi, niż ktoś by przypuszczał. Z czasem Draco zaproponował Harremu, aby zamieszkał razem z nim, Blaisem i Nathanem. A dzięki znajomością jego ojca, który bardzo polubił Pottera, brunet znalazł dobrze płatną pracę, dzięki której mógł spokojnie opłacić studia, ale i również rozwijać swój talent artystyczny. Draco rozwijał się w kierunku muzycznym a jego spokój, który udzielał się innym, pomógł mu zapomnieć o koszmarach, które z każdym dniem blakły, jak tusz na pergaminie. Wolno, ale skutecznie.
Harry poznał całą historię blondyna i nie raz szlochał cicho nad życiem jego chłopaka. Niesprawiedliwość w czystej postaci. Z czasem, powoli się oswajał z myślą, że jego chłopak jest nieuleczalnie niewidomy. Ciepłe ciało Draco, które każdego wieczora leżało przytulone do niego, utwierdzało go w fakcie, że życie potrafi zaskakiwać, a jego miłość do blondyna jest jedyną stałą rzeczą w tym świecie.
Draco postanowił zaufać intuicji i pozwolił Harremu stać się częścią jego życia, w zamian tego uzyskał swój kawałek nieba, które było tylko jego. 


***

14 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ XIX

Taak, w końcu nowa notka! Po długiej kłótni z weną, udało mi się skończyć rozdział.. Uf...
Postanowiłam też, że będę Wam przy każdym nowym poście odpowiadać na Wasze komentarze.
Na początek chciałabym przywitać: Mishi i Anna Polak (nie będę odmieniać Waszych nick'ów, bo to wygląda i brzmi źle ;D) Czujcie się jak u siebie ^-^

Minko-chan - dziękuję, że skomentowałaś i rozdział i one shota... Cieszę się, że Ci się spodobały no i... spokojnie, bo ja też nie wiem co myśleć o zachowaniu Rona XD
Dagna Płecha - bóg yaoi XD Hahaha dzięki wielkie za to ;D No i za to, że jesteś jedną z tych czytelniczek, które komentują każdy post... Rany... ♥ <-- leci w Twoją stronę. 
Syśka Levi - ja to już nie wiem jak Wam dziękować... Wiecie, że Was kocham, nie? ♥
Charly - Jestem bardzo uchachana, bo czytasz moje Drarry... i mam nadzieję, że w końcu sama coś o nich napiszesz ;D I w ogóle to stwierdzam, że jesteś niewyżytą maniaczką 'czegoś więcej' :D ♥
Wandal - nawet nie wiesz jak byłam szczęśliwa, że Ci się tamten rozdział spodobał... Jejkuu~ I dziękuję za wenę, bo się przyda ;D ♥
Powerless SS - Heey, hoo! Nie płacz mi tam przy Wyzwaniu, bo aż mi się smutno robi, jak pomyślę o kimś kto płacze... Ja Ciebie też wielbię, a one shotów, możesz się spodziewać, bo lubię je pisać i są małą odskocznią od Zawsze ty ♥ 

Jak zapewne zauważyliście zmieniłam ostatnio szablon bloga, który urzekł mnie totalnie <3 Ale niestety widzę, że dwóm (a może nawet i więcej) z Was ucina się lewa strona bloga. Przepraszam, ale za Chiny ludowe nie mam pojęcia jak to naprawić a szablon nie jest mój, więc i kombinować z nim też zbytnio nie mogę... Wiem, że to jest duże utrudnienie, ale mam nadzieję, że nie zniechęcicie się do czytania moich opowiadań...  Naprawdę przepraszam Was za te problemy, bo nawet wiem, w którym miejscu się on ucina (jak się ładuje strona, da się to zauważyć) , ale jak wcześniej wspomniałam - nie umiem tego naprawić. Ah... Przepraszam </3 ;(
Wybaczcie za wszystkie błędy, no i.. miłego czytania ^-^ / Kummie

 ***

Pomiędzy jednym zakrętem różnego labiryntu a kolejnym, natrafił na jego rozszerzoną część, która ze spokojem mogłaby uchodzić za ogrodowy taras lub ciche miejsce w mugolskim parku. Na porośniętym zieloną trawą kwadracie umieszczony był finezyjny, metalowy stolik do kawy i cztery równie gustowne krzesła, na których siedziały tajemnicze damy. Szeptały pomiędzy sobą, raz po raz wskazując na zdziwionego Theo. Ślizgońska część Notta, która była bardziej arystokratyczna, uśmiechnęła się szelmowsko do pań, odzianych w bajecznie suknie balowe. Ich twarze zostały przykryte ciemnymi maskami, które zauroczyły Ślizgona, a włosy miały ułożone w wymyślne fryzury rodem z tych wszystkich przyjęć organizowanych w salach balowych. Białowłosa piękność w ciemnozielonej sukni, siedząca po lewej stronie stołu skłoniła się lekko w stronę Theo a reszta podążyła za jej śladem. Oczarowany Ślizgon uśmiechnął się uradowany i ściągnął zamaszyście cylinder, zginając się w pół. Melodyjne śmiechy uraczyły uszy Theo, który postanowił przypodobać jeszcze bardziej. Podszedł do najbliższego różanego krzaku i zerwał cztery krwistoczerwone kwiaty.
Stanął przed nieznajomymi i podał każdej z nich jedną różę, zaczynając od tej, która skłoniła mu się pierwsza. Później wręczył kwiaty kolejno paniom w czerwonej, niebieskiej i żółtej sukni.
Cały zadowolony i usatysfakcjonowany, skłonił się po raz ostatni i wrócił do wcześniej obranej alejki. Kiedy krzaki zsunęły się maskując tajemnicze miejsce, po głowie Theo wciąż krążyły czarujące śmiechy pięknych dam.
Zamyślony i  zauroczony tym miejscem szedł coraz dalej nowymi ścieżkami, które same prowadziły go do miejsca, gdzie eteryczna muzyka grała najgłośniej. Po paru kolejnych zakrętach, w końcu natrafił na wyjście, które okazało się dość obszerną, stalową bramą, porośniętą iście ślizgońskim bluszczem. 
Theo cofnął się parę kroków, kiedy ciężkie wrota otwarły się z głośnym skrzypnięciem. 
Jak za machnięciem różdżki, uszy Ślizgona zostały obdarowane najpiękniejszą muzyką, jaką kiedykolwiek słyszał. Wcześniej był w stanie usłyszeć same jej pomruki, a teraz magiczna melodia zawładnęła jego umysłem i sercem. 
Popchnięty przypływem nowej ekscytacji ruszył przed siebie rozglądając się na boki. Czuł jakby znalazł się w innym świecie. W innej krainie. Ze żwiru, po którym wcześniej stąpał nie zostało ani śladu. Zamiast niego pod stopami miał marmurowe płyty, ułożone na wzór szachownicy, które według niego, mogły rozciągać się nawet kilometr. Na ścianach - choć tak naprawdę były one wciąż różanymi krzakami - w równych rozstępach porozwieszane były świeczniki, które ciepłym blaskiem rozświetlały pomieszczenie.
Spojrzał w górę, gdzie miliony gwiazd świeciło jasno na granatowej płachcie, nad jego głową. Ciche westchnięcie zadowolenia wyrwało się z jego płuc. Nieświadomie zrobił jeszcze kilka kroków, aż w końcu poczuł, że na kogoś wpada.  Spojrzał szybko przed siebie, widząc, jak para w maskach śmieje się do niego uprzejmie, zbywając go machnięciem rąk. Theo odwzajemnił uśmiech i skłonił się delikatnie do oddalających się tancerzy. Dopiero wtedy zauważył, że około dziesięciu innych par poruszało się zgrabnie w rytm grającej muzyki. Odsuwając się lekko do tyłu, rozejrzał się dokładniej po miejscu, do której dotarł. Po jego lewej stronie, w kącie, siedzieli muzykanci, którzy ku zdziwieniu Ślizgona nie byli już raczej ludźmi. Zachłysnął się widząc połyskującą biel kości, które w większej mierze zostały przykryte przez idealnie skrojone fraki. Theo odwrócił głowę, czując, jak puste oczodoły zostały skierowane na niego. Spojrzał szybko na drugą stronę sali, gdzie przy stoliku z jedzeniem i napojami stały jakieś postacie. Przyjrzał się im dokładnie, zdając sobie z sprawę z tego, że przynajmniej połowa z nich również nie była ludźmi. 
Wypuścił głośno powietrze zastanawiając się, gdzie on się w ogóle znalazł. Zatęsknił za swoim ślizgońskim dormitorium, za jego denerwującymi przyjaciółmi i... no właśnie. Tęsknił za czymś czego nie mógł opisać słowami. Było to jakieś uczucie we wewnątrz niego. Niestety, nie było mu dane zastanawianie się nad tym faktem,, ponieważ poczuł, że ktoś łapie go za dłoń i ciągnie w stronę tańczących par. Przyjrzał  się swojej partnerce, uświadamiając sobie, że jest to kolejna osoba, która nie mogła już pochwalić się jędrną skórą. Kościste palce, które oplotły jego ramiona, należały do młodej dziewczyny, która swoją nieludzką twarz miała ukrytą pod czarną maską, w kształcie motyla. Miała na sobie długą, jasnoróżową suknię, a jej włosy, które o dziwo miała, były uplecione w dwa, długie i złociste warkocze, przepasane wstążką w tym samym kolorze co suknia. 
- Przepraszam, że tak bez uprzedzenia, ale stał pan tak samotnie, że pozwoliłam sobie z panem zatańczyć - powiedziała dźwięcznym głosem z nutką rozbawienia i melancholii. Theo przeczuwał, że mogła mieć około czternastu, może piętnastu lat.  Zdziwił się ogromnie jej staroświecką wymową, ale uznał to za bardzo urocze.
- Och, dziękuję ci! Jestem Theodore, a ty? - zapytał, okręcając swoją partnerkę wokół jej osi. Zaśmiała się radośnie i gdyby tylko mogła, uśmiechnęłaby się do Ślizgona szeroko. 
- Isabelle, miło mi pana poznać! - zawołała wesoło. - Mam nadzieję, że nie jest już pan smutny. Nie lubię kiedy ktoś taki jest... 
- Masz ładne imię Isabelle, wiesz? I nie, nie jestem już smutny, dziękuję - powiedział posyłając jej szeroki uśmiech. 
- To dobrze! - powiedziała i zerknęła przez jego ramię. - Och! Przepraszam, ale na mnie już pora. Ktoś chyba na pana czeka. Do widzenia! Niech pan będzie już zawsze szczęśliwy! 
Nott nie zdążył jej niczego odpowiedzieć, ponieważ jego partnerka zniknęła pośród innych tańczących osób. Przeczesał zdezorientowany swoją ciemną grzywkę i odwrócił się w stronę, na którą wcześniej zerkała Isabelle. Przy jednej z różanych ścian, zauważył zamaskowaną postać patrzącą w jego stronę. Theo przechylił głowę w zamyśleniu, czując, że go kojarzy. Ciągnięty przez niewidzialną nić - ruszył w stronę nieznajomego a po kilku krokach, osoba, która była idealnie w jego wzroście, również zaczęła iść w jego kierunku. 
Cztery kroki...
Trzy...
Dwa...
- Theo...nie zostawiaj mnie już... 

***
- Harry, brałeś już eliksir? - cichy głos Draco wyrwał go z bardzo ważnych myśli na temat ich pokojowego sufitu. Jęknął przeciągle i zaprzeczył, kręcąc głową. Spojrzał na Ślizgona, który siedział na swoim fotelu, pisząc jakieś wypracowanie z eliksirów. - To na co czekasz? To, że wyszedłeś już ze skrzydła, nie znaczy, że nie musisz brać już leków. I ty dobrze o tym wiesz, jeżeli chcesz widzieć niedzielny mecz, który notabene twój chłopak ma zamiar wygrać. 
Harry jęknął po raz kolejny i przewrócił oczyma.
- Tak masz rację. Mam zamiar ubrać się w strój Slytherinu i założyć moją nową koszulkę z twoim imieniem i nazwiskiem... - powiedział sarkastycznie. Nie zauważył jak oczy Draco zaświeciły się radosnymi iskierkami. 
- Naprawdę masz taką koszulkę?
- Nie - odparł, unikając zaklęcia Malfoya. Podszedł do komody, gdzie znajdowała się fiolka z przygotowanym przez panią Pomfrey eliksirem. Wpił go duszkiem, krztusząc się jego smakiem. Niestety nie był to już ten pyszny eliksir, który pił zaraz po wypadku. Otrząsnął się cały i westchnął głęboko. Był zmęczony a wypicie eliksiru podwoiło to uczucie. Ziewnął przeciągle, trąc oczy. 
- Idę spa... Draco?  - Rozejrzał się po pokoju stwierdzając, że nigdzie nie widzi blondyna. Poszedł w stronę jego pokoju, gdzie zobaczył ubierającego koszulkę Ślizgona. - Draco? 
- Dobranoc - odpowiedział, kładąc się pod ciepłą pościelą. 
- Merlinie... Jaki ty jesteś upierdliwy! - powiedział rozjuszony. Był trochę skołowany, bo nie umiał się zdecydować czy iść do swojego pokoju, gdzie położy się samotnie w zimnym łóżku, czy może ułożyć się wygodnie koło marudzącego Draco, gdzie będzie miał ciepło i bezpiecznie... 
Prychnął zdesperowany i zatrzasnął drzwi, starając się nie walnąć o żadne meble. Kiedy po omacku dotarł do łóżka ściągnął swoje dresowe spodnie i odwinął trochę pościeli, zatapiając się w jej cieple. Przytulił się do pleców Draco i westchnął błogo. 
- Rozpieszczona maruda... - mruknął cicho, przez co na ustach Draco zagościł delikatny uśmiech. 
Odwrócił się w stronę Gryfona i zdjął jego okulary, kładąc je na szafce obok łóżka. Pocałował Harrego w czoło, objęte w połowie bandażem i ciemną grzywką. 
- Kolorowych snów, Gryfiaku... 

***
W sobotni poranek, zaraz po przebudzeniu, Harry stwierdził, że ma ochotę zjeść śniadanie razem z innymi w Wielkiej Sali. Poinformował o tym Draco, który kiwnął tylko głową i jeszcze nie wybudzony całkowicie, poszedł wziąć prysznic. Gryfon w międzyczasie przyszykował sobie jakieś ubranie, które miał zamiar ubrać.
- Po śniadaniu mam trening quidditcha, a później chciałem iść zobaczyć co z Theo, więc w razie czego poczekasz z tym na mnie? - zapytał Draco wychodząc z łazienki. Zapinał właśnie w skupieniu górne guziki od swojej idealnie, białej koszuli. 
- Mhm, czemu nie... Ja chciałem spotkać się z Hermioną i Ronem, ale jeszcze nie wiem gdzie będziemy siedzieć. Mogą tutaj przyjść?
Draco przewrócił oczyma i pokręcił w niedowierzaniu głowa.
- Dlaczego pytasz mnie o takie rzeczy? Jakby nie patrzeć, to też twoje dormitorium Harry. - Podszedł do Gryfona i złożył na jego ustach porannego buziaka. Potter uśmiechnął się i skinął głową.
- Racja- przytaknął. - Jak myślisz... kiedy będę mógł zdjąć ten głupi bandaż? Strasznie mnie irytuje.
Pociągnął lekko za wystający kawałek materiału i zmarszczył czoło.
- Idź do pani Pomfrey i się zapytaj. Może nawet pozwoli ci go zdjąć od razu - stwierdził Draco i pociągnął lekko ciemn kosmyk włosów. Harry skinął głową i wyminął Ślizgona, idąc do łazienki.

Kiedy oboje wyszli w końcu z dormitorium, Draco ujął delikatnie dłoń Harrego i przyciągnął go do siebie składając na jego głowie słodki pocałunek. Gryfon zaśmiał się nieśmiało a na jego policzkach zagościł niechciany różowy rumieniec. Czuł się strasznie dziwnie idąc z Draco po korytarzach Hogwartu, ponieważ był przyzwyczajony do tego, że swoje czułości i inne uczucia okazywali tylko w ich dormitorium i okolicznościowo w skrzydle szpitalnym. Nie chciał jakoś specjalnie afiszować się swoim związkiem z Draco, widząc, że oboje są na tyle znani i rozpoznawalni, że taka informacja mogłaby roznieść się nie tylko wśród murów Hogwartu. Dlatego, kiedy zbliżali się do wielkiej sali, gdzie większość uczniów już zajmowała się posiłkiem, Harry rozplótł ich dłonie, posyłając Draco znaczące spojrzenie. Ślizgon westchną, ale wiedział o co chodzi brunetowi. Rozejrzał się po korytarzu upewniając się, że nikogo z nimi nie ma i przyciągnął do siebie Harrego, całując go z uczuciem w usta.
- Bądź dzisiaj grzeczny Gryfiaku i nie pakuj się beze mnie  w żadne kłopoty, jasne?
- Oczywiście - odparł ze śmiechem i odsunął się od ciepłego ciała Ślizgona.
- Smacznego Potty - mruknął jeszcze Draco, kiedy przekroczyli próg do Wielkiej Sali. Harry skinął głową i powiedział coś w odpowiedzi. Ruszył w stronę stołu Gryffindoru, gdzie został przywitany bardzo entuzjastycznie przez swoich kolegów. Przywitał się z każdym i usiadł pomiędzy Hermioną a Nevillem, gdzie miał całkiem dobry widok na Draco, siedzącego kawałek dalej. Między smarowaniem jednej kanapki masłem orzechowym a kolejnej, spytał Miony czy pożyczyłaby mu swoje notatki. Gryfonka odpowiedziała mu dobrodusznie, że już mu je powieliła, tylko będzie musiała iść po nie do wierzy. Harry zaczął jej dziękować i zaproponował, żeby przyszła po śniadaniu do jego dormitorium.
- Jasne z chęcią przyjdę. A ty Ron? Idziesz też? - zapytała w skupieniu przyglądając się rudemu. Od rana Ron wydawał jej się jakoś bardzo zamyślony. Przynajmniej jeszcze bardziej niż ostatnim czasem.
- Co? Nie, nie mogę. Muszę coś załatwić... - odpowiedział nieobecny. Mieszał powoli w swojej owsiance, w ogóle jej nie jedząc, co było bardzo dziwne jak na Rona Weasleya.
- Co z nim? - zapytał cicho Neville. Większość Gryfonów, która przyjaźniła się z Weasleyem, zastanawiała się co też się z nim ostatnio dzieje. Harry i Hermiona równocześnie wzruszyli ramionami i pogrążyli się w rozmowie na temat ostatnich wydarzeń.

***
Zaraz po śniadaniu, Harry umówił się z Hermioną, że spotkają się w jego dormitorium za kilkanaście minut. W tym czasie Gryfon poszedł do pani Pomfrey, porozmawiać z nią na temat bandaża. Ku zadowoleniu Harrego pielęgniarka pozwoliła mu go ściągnąć, ale oznajmiła, że nadal powinien zażywać
lekarstwa w celu wzmocnienia organizmu. Gryfon zgodził się na to bez żadnego szemrania i wziął od pani Pomfrey kilkudniową porcję eliksiru. Podziękował jej i zniknął tak szybko jak się pojawił, przeczesując swoje uwolnione włosy tak często, jak tylko mógł.
Hermiona w tym czasie ze spokojem zgarniała wszystkie notatki dla Harrego z pomocnymi dopiskami jej autorstwa. 
- Ah... czego to się nie robi dla przyjaciół... - mruknęła uśmiechając się pod nosem. Wyszła z pokoju wspólnego Gryfonów i witając się z Sir Nicholasem, ruszyła w stronę dormu Harrego. 

***
- Theo na pewno z nami nie zagra, więc jeżeli damy na jego miejsce Davis zamiast Adriana, myślę, że wszystko wyjdzie tak jak zaplanowaliśmy. Krukoni nie będą mieli z nami szans Draco! - Beztroską rozmowę Harrego i Hermiony przerwał zaaferowany Blaisie, który wyjaśniał skupionemu Malfoyowi swoje przemyślenia odnośnie jutrzejszego meczu. - Och! Cześć Mionka! Siemasz zielonooki!
- Cześć Blaisie, jak trening? - zapytał Harry wstając szybko. Podszedł do Draco potykając się raz po raz i oplótł ramionami jego szyję, całując go zachłannie w usta. Kiedy zdał sobie sprawę z tego co zrobił, zarumienił się soczyście i spojrzał zdezorientowany na zdziwionych przyjaciół. Nie przyznałby się do tego, ale pomimo tej krótkiej dwugodzinnej przerwy, stęsknił się za tą blondwłosą marudą. Jego wzrok spoczął na drewnianej podłodze, która chyba jako jedyna nie była jakoś bardziej zszokowana. Przeciągły gwizd wyrwał się z ust Zabiniego.
- Cholera. Nie podejrzewałem, że wasz związek jest na takim poziomie... - stwierdził siadając ciężko koło Hermiony.
- To... - powiedziała Gryfonka, wskazując na Harrego i Draco. - ...było słodkie. Merlinie! To było jak w tych wszystkich mugolskich romansach!
- Rany, Pansy też je czyta! Widziałem ją kiedyś jak się ukrywała z książką i płakała jak głupia.
Kiedy Blaisie i Hermiona pogrążyli się w rozmowie na temat tego czy mugolskie romansidła są głupie czy też nie, Draco w tym czasie przysunął do siebie Harrego i spojrzał na niego swoim wszystkowidzącym wzrokiem.
- Stęskniłeś się? - zapytał szeptem. Harry odwrócił wzrok i przygryzł wargę. Ręka Ślizgona powędrowała we włosy bruneta i poczochrała je, robiąc dzięki temu jeszcze większą szopę, niż do tej pory. Cichy jęk zrezygnowania wydobył się z ust Pottera.
- Tak... - mruknął cicho, na co usta Draco wygięły się w jeden z tych specjalnych uśmiechów, zarezerwowanych tylko dla Gryfona. Kiedy ich usta miały się spotkać w kolejnym słodkim pocałunku, przerwał im głos Zabiniego.
- Hej, hej, hej! My tutaj ciągle jesteśmy, więc poczekajcie grzecznie do wieczora, dobrze? - Posłał im znaczący uśmieszek, który Hermiona skwitowała cichym śmiechem. - O ile dobrze  pamiętam to, ty Smoku miałeś iść się przebrać i planowaliśmy iść do Theo, nie? Czy my z Mionką mamy sami tam iść, a wy się tutaj zabawicie?
- Merlinie, Zabini! Ogarnij swoje perwersyjne myśli! Tobie tylko jedno w głowie, ty niewyżyty zboczeńcu.. - powiedział wesoło Draco a Harry speszył się ogromnie. Na wszelki wypadek odsunął się od Draco i usiadł na jednym z foteli. Ślizgon ze śmiechem zniknął w swoim pokoju, a po paru minutach jego strój od Quidditcha, został zamieniony przez koszulę i dopasowane spodnie.
- Idziemy - zarządził chwytając Harrego za rękę.


***
Kiedy młodzi przyjaciele szli w stronę skrzydła szpitalnego, w innej części hogwartowskiego zamku, profesor Severus Snape i Lidia Grateful znajdowali się w gabinecie nauczycielki od eliksirów. Siedzieli wygodnie w miękkich, bordowych fotelach, popijając ciepłą herbatę i przeglądając wszystkie magiczne czasopisma, które mogły wspomnieć o wypadku Theodora. Na całe szczęście informacja nie dostała się do większego grona publiczności, co szczególnie ucieszyło nauczycieli.
- Severusie... przepraszam, że zapytam tak bezpośrednio, ale... dlaczego jesteś taki oziębły? - zapytała Lidia upijając łyk herbaty. Chciała zadać to pytanie już wcześniej, ale nigdy nie nadarzała się odpowiednia sytuacja. Oboje przecież mieli napięte grafiki, a i ostatnie wydarzenie też dawały o sobie znać.
Snape spojrzał na nią w skupieniu i prychnął cicho.
- Lidio powiedź mi, czy widziałaś kiedykolwiek jakiegoś Ślizgona, który choć trochę był radośniejszy niż ja?
- Tak - odparła w zamyśleniu. - Twoi uczniowie są bardziej otwarci i weselsi, niżbym przypuszczała. A to, że byłam Puchonką, wcale nie oznacza, że nie potrawie komuś odmówić, czy odwarknąć.
- Oni dużo przeszli Lidio. 
- Severusie, ale ty też dużo przeszedłeś... - powiedziała kładąc swoją delikatną dłoń na rękę ciemnookiego. - Nie musisz cały czas być taki oziębły i niedostępny... Otwórz się trochę, albo przynajmniej zrób to dla mnie.
- Dla ciebie?
- Dla mnie. Proszę. 

***
Kiedy całą czwórką weszli do oświetlonego popołudniowym słońcem skrzydła szpitalnego, jak jeden mąż stanęli wryci na środku pomieszczenia. 
- Rany... co się ludzie dzisiaj z wami dzieje? - skomentował Blaisie. Harry w końcu dowiedział się, jaką to ważną sprawę musiał załatwić Ron. Długie, niemal sięgające ramion niegdyś włosy Gryfona, były teraz skrócone i bardziej ułożone niż zwykle. W jakiś sposób jego grzywka stała się trochę dłuższa a całość włosów bardziej wycieniowana. Nowa fryzura całkiem nieźle podkreślała jego linię szczęki i dodawała mu swego rodzaju uroku i chłopięcego wyglądu. Nawet Draco musiała przyznać bardzo niechętnie, że Weasley wygląda dobrze. Podeszli do łóżka, a Harry zerknął na Theo i powrócił wzrokiem do Rona.
- Ściąłeś włosy - stwierdziła głupio Hermiona. Ron zmarszczył brwi, jakby się nad tym zastanawiał i kiwnął twierdząco głową. Przez większość czasu jego wzrok był skierowany na leżącego Ślizgona.
Draco przysunął w międzyczasie krzesło i posadził na nim Harrego, samemu zajmując miejsce stojące, gdzieś koło okna. Obrzucił spojrzeniem skrzydło, napotykając wzrokiem coś o czym Harry najwyraźniej zapomniał wracając z powrotem do ich dormitorium. Podszedł do szafki nocnej i sięgnął po wazon z białymi różami, zaciągając się ich zapachem. Tak, stwierdził z uśmiechem, ciągle czuje te same rzeczy. Czuł delikatny powiew lasu, waniliowy szampon i ich ulubioną czekoladę. Draco zdawał sobie sprawę do kogo tak naprawdę żywi jakiekolwiek uczucia. I jakoś specjalnie nie dziwią go te uczucia. Pierwszy raz, kiedy usłyszał o słynnym Harrym Potterze, który przeżył i został naznaczony z ręki samego Lorda Voldemorta, wiedział, że w jakiś sposób ten chłopak będzie związany z jego życiem. Wtedy jeszcze nie miał pojęcia jak potoczy się jego życie, ale teraz, kiedy psychiczny Czarny Pan został zabity na jego oczach, mógł mieć same dobre myśli.  Z rozmyślań wyrwał go głos Harrego, który wydawał się dosyć podekscytowany lub zdenerwowany.
- D-draco...! Chodź tutaj! Theo... on... się chyba budzi!  


 *O taką mniej więcej chodziło fryzurę *

 ***


1 sierpnia 2014

Wyzwanie

Heey~! Witam Was po mojej długiej nieobecności! Ostatnio nie umiem się na niczym skupić i pisanie przez to mi chyba nie zbyt wychodzi. No, ale w końcu! 
Przed Wasze oczy składam one-shota, którego pisałam z myślą o pewnych osobach. Syśka i Levi (chop na bloga!), moje dwie kochane Unnie, które wspomagały mnie dobrą poradą przy pisaniu tego shota i w ogóle swoją niedawną obecnością w moim życiu ♥
Historyjka pisana nocą, więc i klimat musiał być... nocny.  Z góry przepraszam za wszystkie błędy, czy co tam jeszcze się znajdzie. / Kummie
Ps. Nowego rozdziału spodziewajcie się albo w niedzielę, albo w przyszłym tygodniu ;) 
Taka zmiana kolejności, no ale wena szwankuje, więc i kolejność nietypowa ;D 
(Ha! Drugie one-shot na blogu!)
***
 
Tytuł: Wyzwanie
Pairing: Draco x Harry; pobocznie inne
Rodzaj: one-shot
Gatunek: smut, angst, romans
Ostrzeżenia:  przekleństwa, niekanoniczność, brutalność

'Nienawiść musi czynić produktywnym
W przeciwnym razie rozsądniej jest od razu kochać'
                                                                  - Karl Kraus

Nikt do końca nie wie, jak to się stało, że spora część szóstorocznych znalazła się w Dormitorium 
Slytherinu. W sumie, po trzeciej kolejce piwa kremowego i piątej Ognistej Whiskey, nikt zbytnio nie zwracał na to uwagi. No oprócz dwóch osób. 
Draco Malfoy i Harry Potter mierzyli się bezustannie wzrokiem od ponad pół godziny, mając nadzieję, że któryś w końcu zegnie się pod spojrzeniem drugiego.
Siedemnaste urodziny Draco trwały w najlepsze, nieprzerwanie od ponad czterech godzin.  (Pomijając małą przeprowadzkę z Hogsmade do domu Węża, do której byli zmuszeni przez właściciela lokalu, w którym wcześniej się bawili.) 
Choć na początku imprezy byli tylko sami Ślizgoni, tak teraz, gdzie się nie spojrzy jest mieszanka domów. Inni mniej, a drudzy bardziej wstawieni. Fotele, na których znajdowała się liczna grupa nastolatków, zostały podsunięte pod ciemnozielone ściany tak, aby na środku salonu utworzyć coś w rodzaju parkietu, na którym leżeli Puchoni i Krukoni ze słabszymi głowami. Nad zabawowiczami rozwieszone były kryształowe żyrandole, z których raz na godzinę wylatywały jakieś niespodzianki. Za pierwszym razem było to zielonoszare konfetti na cześć Draco, za drugim pojawiły się bańki, które zostały przyjęte bardzo entuzjastycznie. Zwłaszcza przez Gryfonów z Seamusem na czele. Najwyraźniej Irlandczycy mają jakiś dziwny stosunek do baniek mydlanych.
 Potter nie był do końca pewny kto wyskoczył z pomysłem wproszenia się na przyjęcie urodzinowe Draco, ale ten pomysł od samego początku nie przypadł mu do gustu. Zwłaszcza po zeszłotygodniowej bójce ze Ślizgonem, w której notabene obaj ponieśli szkody. Gryfon miał trzy złamane żebra i siniaki na całym brzuchu i plecach, a Draco zwichniętą prawą rękę i kostkę, oraz masę siniaków na nogach i torsie. Pani Pomfrey w każdym przypadku nie była zadowolona.
Potter przyszedł tutaj za namową Rona i Deana, którzy wmówili mu, że pójdą się tylko napić i rozejrzeć. Oczywiście oboje gdzieś zginęli już po piętnastu minutach. Harry widział tylko, jak Ron jest prowadzony przez podpitego Notta, Boota i  Goldstein'a gdzieś w kąt pokoju, z którego często było słychać jęki i chichoty. Reszta Gryfonów dotarła tutaj trochę później. 
Nawet Hermiona weszła niepewnie do salonu i od razu została zgarnięta przez Parkinson i Davis do grona podchmielonych dziewczyn przesiadujących na jednej z kanap.
Wszyscy bawili się znakomicie, ale ani Harry, ani Draco nie mieli humoru. Potter po trzeciej kolejce Ognistej podparł się ściany i obserwował resztę towarzystwa. Draco natomiast rozmawiał z Zabinim na temat zapraszania obcych do Dormitorium. Był chyba jedną osobą, która wypiła tylko dwie kolejki. Nie chciał się upijać przez północą, bo wiedział, że ktoś musi zostać choć w ¼ trzeźwy. Miał podły humor, a po wejściu osób z innych domów – i Pottera, w głównej mierze Pottera – jego humor uzyskał miano kurewsko złego. Po kolejnym wystrzale żyrandoli – tym razem były to słodycze – ktoś rzucił pomysł grania w Prawdę czy Wyzwanie.
Około piętnastu, jeszcze myślących osób zgromadziło się na środku pokoju, wcześniej transportując wszystkich tych, którym uciął się film na wygodne kanapy i fotele. Rozsiedli się w kółku, a Dafne położyła na środku pustą butelkę po piwie kremowym. Zaczęli grać, podjadając przy okazji wszystkie słodkości, które nie zostały zgniecione przez przemieszczających się szóstorocznych. 
Posypały się różne pytania i zadania typu: wypij duszkiem szklankę ognistej, usiądź na kolanach tego i tego, wolisz facetów czy kobiety, uprawiałeś/ łaś już seks...
Trzeba jeszcze wspomnieć, że gra toczyła się pod wpływem Veritaserum, zakrapianym alkoholem, więc zatuszowanie prawdy okazało się niemal niemożliwe.
Okazało się na przykład, że Hermiona jest Bi; Blaise jeszcze nigdy nie był tak naprawdę zakochany; Padma i Parvati nie raz zaspokajały się nawzajem, a Dean jest prawiczkiem. 
Były też zadania, które były wykonywana przy ogólnym akompaniamencie aprobaty i śmiechów, i ogólnej dwuznaczności wyzwań. Pansy musiała rozebrać zębami osobę po swojej prawej i padło na dziewiczą Susan Bones, która zawstydziła się tak bardzo, że wypiła duszkiem całe dwa piwa kremowe na rozluźnienie.  Ron musiał pocałować osobę, która mu się podoba i po krótkim zastanowieniu, i dokładnym przeżuciu czerwonego żelka, wstał mężnie i przeszedł na drugą stronę okręgu siadając pomiędzy Hermioną, a Theodorem. Ron przeczesał ręką włosy, wziął głęboki oddech i pochylił się nad roześmianym Ślizgonem całując go nieśmiało w usta. Sytuacja zaszokowała niemal wszystkich, łącznie z samym Gryfonem. 
Gra toczyła się i rozwijała przez następne kilkadziesiąt minut, gdzie każdy choć raz został wybrany. Humor poprawił się nawet Harremu i Draco, ale oboje nie żałowali sobie docinek, przez co wyniknęło parę niegroźnych kłótni.
Butelka po raz kolejny pokazała na jęczącego Harrego a osobą, która miała mu zadać pytanie lub też zadanie był Blaise.
 - A więc Potty? Prawda czy Wyzwanie? – zapytał, przebiegle przechylając głowę.
 - Wyzwanie... - westchnął Harry wiedząc, że pytania stają się coraz głupsze. A swoje sekrety wolał zostawić dla siebie.
 - A więc... pół godziny z Draco w pokoju! – wykrzyknął spoglądając podstępnie na solenizanta. Niepotrzebnie obudził go rano aquamenti. Teraz ma za swoje ślizgońska, blond włosa gnida, pomyślał Zabini z satysfakcją.
 - Co? – wykrzyknęli równocześnie wyzywani, przy ogólnej radości innych.
 - Przecież oni się tam pozabijają... - jęknęła Hermiona z głową na ramieniu Pansy. Ślizgonka szepnęła jej coś do ucha, a brunetka otworzyła szerzej oczy i zaczęła się histerycznie śmiać.
 - No dalej, dalej panowie! Chcemy grać już dalej, ale wy musicie iść~! Malfoy! Zabieraj Pottera i won do pokoju! – ponaglił jakiś Krukon pijańskim bełkotem. Draco westchnął i z morderczą miną pociągnął osłupiałego Harrego za sobą. Z całego serca nienawidził swoich urodzin.
Przeszli do ciemnego korytarzyka zaraz za kanapami i weszli przez pierwsze drzwi po prawej stronie, do trzyosobowego pokoju. Kiedy obaj znaleźli się już w środku usłyszeli nagły trzask drzwi. Gryfon obrócił się szybko i dorwał klamkę, szarpiąc za nią najmocniej jak umiał.
 - Daj sobie kurwa spokój, Potter. – Draco usiadł na jednym z łóżek i spojrzał kpiąco na zielonookiego. – Zamknęli nas. Nie wyjdziesz stąd przez całe pół godziny.
 - Że co, do cholery? I mam tu z tobą siedzieć i rozmawiać? Posrało cię Malfoy, do reszty cię już pojebało – powiedział Potter i przywalił ostentacyjnie w drzwi, aby zaraz się na nich oprzeć.
 - Co ty sobie kurwa wyobrażasz? Wpraszasz się bezczelnie na moje urodziny i myślisz, że co? Gówno, Potter, gówno. To jest jeden z najgorszych dni w roku, kurwa. Nie chciałem w ogóle tej pojebanej imprezy! Dokładnie rok temu zmarła moja matka, a ja kurwa urodziny mam obchodzić? – Draco wstał nagle z łóżka i zaczął powoli zbliżać się do Harrego. Zdał sobie sprawę z tego, że powiedział za dużo.
Potter zaczął się bać, a cała jego gryfońska odwaga poszła się kochać do pokoju obok. W oczach Ślizgona było coś takiego, co kazało choć raz zadrżeć. Dłonie blondyna zaciskały i prostowały się naprzemiennie, a jego warga drżała od napływu emocji.
 - Nienawidzę cię Potter. Nienawidzę cię z całego serca, ale... dzisiaj są moje urodziny. I mogę zrobić co chcę i z kim chcę, wiesz? – zapytał tajemniczo, podchodząc jeszcze bliżej. Gryfon poczuł alkohol, który został zdecydowanie zamaskowany męskimi perfumami. Czyli nie tylko on nie pił dzisiaj na umór, pomyślał gorzko.
Kiedy Harry mógł policzyć rzęsy na powiekach Draco, dopiero wtedy coś nim wstrząsnęło.
 - C-co ty odpierdalasz, Malfoy?! – zapytał starając się odepchnąć Ślizgona. Ten uśmiechnął się bezwzględnie i zatorował brunetowi drogę ucieczki, poprzez położenie dłoni koło jego ramion.    
 - Przez całe pierdolone trzydzieści minut mogę zrobić z tobą wszystko Potter. Mogę cię nawet zabić, ale wiesz co zrobię? Sprawię, że będziesz pode mną jęczał... Będziesz jęczał i kurwa nie będziesz wiedział czy to z przyjemności czy z bólu... - Wierzchem dłoni przejechał po policzku zielonookiego, który wpatrywał się w blondyna jak skamieniały. Po chwili poczuł miękkie, ciepłe usta na swojej szyi. Mimowolnie westchnął, kiedy zęby Draco wbiły się w jego czuły punkt na delikatniej skórze. Blondyn wziął w swoje dłonie nadgarstki Harrego i uniósł je nad jego głową, przytrzymując je mocno. Mokrym językiem torował sobie drogę do żuchwy, a następnie do ust Harrego. Kiedy musnął wargą usta bruneta odchylił głowę i spojrzał na swojego wroga.
 - Złoty chłoptaś Gryffindoru, postrach Voldemorta i ten – który – przeżył... Kto by pomyślał, że jesteś taki uległy, hm? – mruknął pogardliwie Draco. Wziął jedną rękę z dłoni Harrego i przesunął nią po całej długości ramienia i torsu. Idąc tą ścieżką, uczepił się dwoma palcami szlufki od spodni, ciągnąc ją delikatnie w dół. Spojrzał na lekko zamglony, szmaragdowy wzrok Harrego widząc w nich oczekiwanie i dezorientację.  
  Uległy, delikatny, nietknięty...
Draco ściągnął okulary Harrego i rzucił nimi za siebie. Usłyszeli cichy brzdęk i pęknięcie szkła, na co Gryfon zacisnął mocno powieki. Nie wierzył w to co czuł, nigdy nie podejrzewałby Mafoya o takie rzeczy. 
 - Puść mnie... proszę... - Cały zapał bruneta wyparował razem ze wszystkim pokładami sił, które chciał włożyć w odparcie dziwnych gierek Ślizgona. 
Kpiący uśmiech zagościł na usta Draco, kiedy pociągnął w tył ciemne włosy Harrego. Po raz kolejny ucałował linię szczęki Gryfona i rozkazał mu spojrzeć na siebie. Kiedy zobaczył szklące się szmaragdowe oczy, jego źrenice rozszerzyły się tworząc dwa niekończące się czarne okręgi.  
Pociągnął go gwałtownie i rzucił nim na podłogę, jak zwykłą, śliczną i porcelanową lalką...
Kiedy Potter kulił się na czworakach oddychając gwałtownie, Malfoy uśmiechnął się półgębkiem i robiąc kilka arystokratycznych ruchów - klęknął przez brunetem. Przechylił zaaferowany głowę i pogładził delikatnie policzek Harrego, patrząc w jego szmaragdowe, pełne dezorientacji oczy. 
 - Już masz dosyć Harry? - zapytał cicho i wstał kopiąc Gryfona w bok, a kiedy leżał już na plecach przerzucił nad nim jedną nogę i ponownie uklęknął, mając pod sobą bruneta. Chwycił jego dłonie i przesunął je nad jego głowę, tym samym obniżając swoje biodra na krocze Harrego. Pocałował go brutalnie w usta, gryząc i liżąc jego dolną wargę. Odsunął się delikatnie, aby móc zobaczyć przymknięte powieki Harrego, jego zaczerwienioną bliznę, różowe policzki i rozwarte usta. 
 - Jesteś mój, wiesz o tym? - wyszeptał, mieszając swój oddech z nierównym oddechem Pottera. 
Gryfon otworzył gwałtownie oczy, a jego warga zaczęła drgać. W jego słowach doszukał się groźby. Groźby, która mogłaby zaważyć na jego życie. Nieświadomie potrząsnął głową, nie widząc, że w jednej dłoni Malfoya znalazła się różdżka. Blondyn posłał mu zdziwione spojrzenie pomieszane z rozbawieniem. 
 - Nie wiesz? - zapytał unosząc brew. Kiedy Potter znów zaprzeczył głową, uśmiechnął się tajemniczo. - Teraz już będziesz o tym pamiętał. 
Patrząc w zielone tęczówki, mruknął jakieś zaklęcie, a Harry poczuł na przedramieniu niewyobrażalne pieczenie i ból. Krzyknął głośno, czego od razu zaprzestał, ponieważ nie chciał dawać Malfoyowi satysfakcji. Zamiast tego mocno przegryzł wargę, przez co po chwili poczuł w ustach metaliczny smak krwi. Draco widząc to, przewrócił oczyma i westchnął cicho. 
 - Oj, Potty..., bo zrobisz sobie krzywdę i co wtedy?  - zapytał z troską, zaprzestając swoich działań. Kciukiem przejechał  po wargach Pottera wycierając krew, następnie przyłożył palec do swoich ust i zlizał szkarłatną substancję patrząc jak zahipnotyzowany w szklane oczy Pottera. Teraz można powiedzieć, że Potter się bał jeszcze bardziej. Bał się tak kurewsko, że nie miał nawet siły odepchnął Draco, co powinno być dla niego stosunkowo łatwe, zważywszy, że mają podobne budowy ciał. Ciche jęki wydobyły się z jego ust, które zostały od razu zamaskowane przez ciepłe wargi Ślizgona. Draco w końcu uwolnił ręce Harrego, więc ten od razu sprawdził co się działo z jego lewym przedramieniem.
'Vetitum gustat optimum' napisane małymi, wykaligrafowanymi literkami w miejscu, gdzie żyły były najwidoczniejsze.
 - Zakazany owoc smakuje najlepiej... - przetłumaczył spokojnie Draco. Pomimo, że nie było to jawne ukazanie swojej własności, to dla osób znających się na rodach czarodziei czystej krwi, było to hasło rodziny Malfoyów znane od pokoleń. Czarne wyrazy błądziły po głowie Harrego tworząc nowy obraz na postać Ślizgona. 
 - Jesteś chory Malfoy... - szepnął zadziwiony swoimi spostrzeżeniami. Opuścił swoją dłoń na podłogę i spojrzał w stalowoniebieskie oczy. Zacisnął mocno powieki, kiedy poczuł na swoim policzku piekący ślad po uderzeniu. Nie spodziewał się takiej reakcji. Spojrzał ponownie zranionym wzrokiem na twarz blondyna, która wykrzywiona była w grymasie niezadowolenia. 
 - Nie mów tak, bo może skończyć się to gorzej, wiesz? Nie jestem chory, Potter. Po prostu mam dosyć tego kurewskiego życia, w którym nie widzę żadnego sensu. Wszędzie tylko ból, intrygi i śmierć... Mrok ogarnia powoli wszystko pomimo, że ten psychopata już nie żyje.  A ty... ty jesteś czysty, jasny... bezbronny. 
Dłoń Draco powędrowała na wcześniej uderzony policzek i zaczęła gładzić delikatnie zaczerwienioną skórę. 
 - Ja nie jestem dobry, Potter. Nie umiem okazywać uczuć, nie umiem o nich mówić. Zawsze byłem chłodno traktowany i jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza, wiesz? - powiedział w zamyśleniu i podniósł się dosiadu. - Obróć się Potter. 
Machnął różdżką a zaklęcie uciszające i zamykające dały o sobie znać cichym trzaskiem. Kiedy Draco obrzucił spojrzeniem Gryfona, od razu przewrócił oczyma. 
 - Rusz się, bo będę niemiły - warknął ostrzegawczo. Harry przełknął ślinę i wykonał polecenie Draco starając się nie załamać. - Widzisz? Jak chcesz potrafisz być grzeczny. 
Ślizgon uśmiechnął się zachęcająco i siedząc obok niego włożył swoją zimną dłoń pod bluzkę Harrego. Gładził delikatnie jego plecy czując, jak opalona skóra drży przy każdym muśnięciu. Zaczął schodzić mozolnymi ruchami w stronę ciemnych spodni opinających pośladki Gryfona. 
 - Na czworaka Potter - rzucił cichą, ponętną komendę. Brunet wypuścił głośno powietrze, ale wykonał zadanie bez szemrania. Wolał być posłuszny. 
Draco uklęknął na kolanach i przybliżył się do Harrego, nie zostawiając żadnego miejsca między nimi. Prawym ramieniem oplótł jego biodra, a lewą dłoń - wsadził za pasek spodni i bokserek. Potter jęknął, kiedy poczuł mocny uścisk na swoim przyrodzeniu. Rozszerzył szeroko oczy i odwrócił głowę w stronę Malfoya. Próbował coś powiedzieć, ale nie umiał wziąć oddechu, ani stworzyć jakiegoś sensownego zdania, który odzwierciedliłby jego odczucia. Pierwszy raz ktoś dotykał go w ten sposób. Czuł się skołowany. W jego głowie tworzyły się miliony pytań, zdań i obelg, którymi chciałby zaszczycić Malfoya, ale... nie mógł. Coś tamowało go od środka. Jakieś dziwne uczucie tego, że Ślizgon potrzebuje odreagować.., że akurat to on musi mu w jakiś sposób ulżyć. Jego zielone oczy spotkały się z lodowatymi tęczówkami Ślizgona. Odwrócił szybko wzrok, nie chcąc na niego patrzeć. Jakieś uczucie porażki krążyło w jego żyłach i nie chciało wypłynąć, razem z nieznanym mu wcześniej uczuciem chorej fascynacji.  Kiedy jego jedna strona nie mogła pojąć tego co się właściwie działo z jego życiem, ta druga nie chciała tego pojmować; chciała, aby wszystko płynęło w nieznanym kierunku. Pomimo strachu. Pomimo tych sześciu lat nienawiści z Malfoyem. Chciała go poznać.
Harry poczuł zawód, kiedy zimna dłoń blondyn przestała zabawiać się jego przyrodzeniem. Zdusił w sobie jęk zawodu i ponownie spojrzał na Draco. Tym razem nie mógł niczego wyczytać z jego oczu, bo ich nie widział. Malfoy wstał i ruszył do jednej z trzech szaf, które były ustawione koło ciężkich, drewnianych biurek. Sięgnął ręką w głąb jednej - tej stojącej najbliżej drzwi - i wyciągnął z niej jakiś materiał. Kiedy Harry, spod przymrużonych powiek próbował odgadnąć co Malfoy właściwie trzyma w dłoni, blondyn zdążył popchnąć Pottera na plecy i usiąść na nim okrakiem.
 - Czy ty masz jakieś fetysze związane z siadaniem na mnie? - zapytał nieśmiało Gryfon, zanim zdążył się powstrzymać. Cień rozbawienia przemknął po twarzy Ślizgona, kiedy zawisnął nad twarzą zielonookiego.
 - Może - odparł uśmiechając się kpiąco. - Tak, chyba masz rację.
Harry nie miał możliwości spoglądania na uśmiechniętego Malfoya, ponieważ coś zakryło jego oczy. Zdezorientowany zamrugał ciężko i poczuł jak ręce Ślizgona sprawnie podnoszą jego głowę i majstrują coś przy jego potylicy. Podniósł ręce i wybadał zaciekawiony owy materiał. Poczuł znaną mu fakturę ukośnych, grubych pasków i kształt.
 - Krawat? - zapytał zdziwiony. Szybko przygryzł wargę, ponieważ nie miał zamiaru tego głośno mówić. Bał się, że jeśli powie coś nie tak, Malfoy znów go uderzy, naznaczy, czy co mu jeszcze do jego chorej głowy przyjdzie.
 - Spostrzegawczy jest Potter - parsknął kąśliwie. - Ale tak. To mój krawat, więc go nie zniszcz.
Gryfon zarumienił się nieznacznie, po czym kiwnął grzecznie głową. Nie mógł zauważyć ciekawskiego uśmiechu Malfoya, który patrzył tak na niego już od dłuższego czasu.
Kiedy Ślizgon wolno zajmował się paskiem od za dużych spodni bruneta, on w tym czasie bezmyślnie dotykał opuszkami palców wypukły, wciąż piekący napis na swoim przedramieniu. Nie był pewny jak miał się zachowywać. Naprawdę nie chciał podpaść Ślizgonowi, ale pójście na ugodę - przynajmniej na tą nieprzymusową - nie wchodziło w grę.  
Przygłuszony jęk wydobył się z jego zagryzionych warg sprawiając, że poczuł dreszcze na całym ciele. Usatysfakcjonowany blondyn szarpnął w dół spodnie Harrego wraz z jego bielizną i spojrzał pożądliwie na jego twarde przyrodzenie.
 - Nie podejrzewałem, że ta zabawa może ci się tak spodobać, wiesz? Najwyraźniej nie jesteś tak grzeczny jak mi się wydawało - mruknął cicho Ślizgon do ucha Harrego. Kolejna fala dreszczy przeszła przez całe ciało Pottera. - Będziesz dla mnie jęczał, tak?
Przygryzł płatek ucha bruneta i podążył swoimi miękkimi wargami ścieżką, aż doszedł do skrawka skóry na obojczykach, którego nie zasłonił ciemny t-shirt Pottera. Zassał się na wrażliwej skórze zostawiając tam zaczerwieniony ślad i polizał delikatnie jego szyję torując sobie drogę do ust. Zacisnął swoją dłoń na kroczu Harrego, patrząc jak na opalonej szyi ukazuje się widoczny ślad żył.
 - Miałeś jęczeć Potter! - warknął drapiąc paznokciami jego uda. Z ust Harrego wydobyło się stęknięcie, które po chwili zamieniły się w oczekiwane przez Draco jęki. Malfoy miał rację. Gryfon nie miał pojęcia czy jęczy z rozkoszy czy bólu. Odrzucił głowę do tyłu i wypchnął niepewnie biodra w stronę Ślizgona. 
Na ten gest wargi Draco uniosły się pewne do góry, a on sam zaczął odpinać swoje spodnie, aby zaraz zdjąć je całkowicie i rzucić gdzieś w kąt dużego pokoju. Bez uprzedzenia, bez przygotowania, bez jakichkolwiek wątpliwości wszedł w niego całkowicie. Głośne krzyki Harrego wymieszały się z jego nagłym i cichym łkaniem, znikając gdzieś w zakamarkach sypialni. Potter jeszcze nigdy nie czuł takiego bólu. Porównując go do ulubionego Crucio Voldemorta, Czarny Pan wymiękał całkowicie. 
Rozrywające katusze, które wydawały się nie mieć końca, były z całą pewnością gorsze od marnego zaklęcia Tego - którego - imienia - nie - wolno - wymawiać. Do tego dochodził ból psychiczny, który był jeszcze gorszy od tego fizycznego. Świadomość, że jest brutalnie wykorzystywany i upokarzany doprowadzał go agonii.
Od tej pory wszystko było o bólu, ogniu, jękach, o skrobaniu paznokciami po chłodnej podłodze i cichym dyszeniu 'Draco...' 'Proszę Draco...'.  O płynącej delikatnie i wolno krwi, dreszczach i prośbach stłumionych przez zaciśnięte zęby.

Jęki i krzyki wydobywały się z jego gardła. Draco drapał jego udo, po czym wbijał się w niego ponownie, coraz szybciej i ostrzej, i robił to dopóki Potter nie wykrzyknął głośno jego nazwiska i wystrzelił smugi białego płynu na swój brzuch. Słodko-gorzko tortura, która objęła całe ciało Pottera. 
Kiedy Malfoy doszedł w nim z głośnym warknięciem, wyszedł z niego bez ceregieli i szepnął mu do ucha, że dziękuje za urozmaicenie urodzin. A kiedy zniknął za drzwiami łazienki Harry ściągnął zielono-szarą przepaskę i załkał głośno. Czuł się jak brudna, plugawa szmata, która pomogła jednej zagubionej duszy. Ta myśl pomogła mu przełknąć gorycz sytuacji i ogarnąć się do możliwego stanu egzystowania wśród ludzi. Odparł odruch wymiotny na widok spermy połączonej z jego krwią. Odparł też chęć skulenia się pod ścianą i łkania do końca życia. Zgarnął swoje okulary i krawat Ślizgona, którym zakrył nowe znamię dołączone do jego kolekcji. 
Utykając podszedł do drzwi i uchylił je delikatnie zerkając przez szparę. W zaciemnionym pokoju dało się usłyszeć miarowe oddechy, ciche pochrapywania i pomruki. Kątem oka zauważył burzę loków Hermiony, rude włosy Rona i parę innych znanych mu osób. Wszyscy smacznie spali, nieświadomi brutalnego czynu, który dział się za za ścianą. 
Poczuł na swoich biodrach delikatny uścisk i podskoczył spłoszony. Bał się. Ciągle się go bał. 
 - Chodź. Jest już późno a to był dla ciebie... dzień pełen wrażeń - cichy głos Draco różnił się zupełnie od tego, który wydawał mu wcześniejsze komendy. Zdezorientowany, dał się wciągnąć z powrotem do pokoju, gdzie został ułożony na jednym z łóżek. Ramiona Ślizgona oplotły go w pasie, nie dając mu wyboru, jak tylko próbowanie zasnąć. Niestety z marnym skutkiem. 
Kiedy uścisk Dracona zelżał, Potter pozwolił sobie na kolejny napad cichego szlochu. 
Całą sytuację tłumaczył sobie ratowaniem duszy... ale czy nie stracił przy tym swojej? 

Ta historia nie ma zakończenia. Czy opowiada o prawdziwej miłości? A może to tylko pozory, wytworzone przez całą namiastkę brutalnego świata, który otacza Nasze serca i umysły? Harry był raniony, Draco ranił. Ale wszystko musiało mieć swój zakorzeniony głęboko początek. Początek, który był o wiele gorszy niż ktoś by przypuszczał.
Ta historia nie ma zakończenia. Czy opowiada o prawdziwej miłości? O nienawiści pomiędzy odwiecznymi wrogami? Jedno jest pewne: mówi o uczuciu równie silnym, które oplata nasze serce i nie pozwala się wydostać ze swoich macek. Bo między miłością, a nienawiścią jest bardzo cieniutka linia, którą wystarczy tylko zniszczyć. Wystarczy chcieć. Ale nie zawsze mamy taką możliwość.


'Nienawiść musi czynić produktywnym
W przeciwnym razie rozsądniej jest od razu kochać'


***