To chyba ten dzień Drarrynisse.
Dzień, w którym Kummie wstawia ostatni rozdział.
I chyba muszę Wam się przyznać, że kiedy napisałam dwa końcowe słowa, trochę sobie płaknęłam, co mnie zdziwiło, bo nawet się tego nie spodziewałam.
I co ja Wam mogę powiedzieć, Drarrynisse?
Aha no tak.
Gify znalazłam na Tumblrze, ale linka Wam nie dam, bo a) były tam głębsze sceny; b) nigdy nie podam linka, do czegoś gdzie to "Draco" jest uke, sorry XD
Co Wam mogę jeszcze powiedzieć? Powiem tyle, żebyście pamiętali, że czekają nas jeszcze dwa epilogi!
No i oczywiście dziękuję Wam za śliczne komentarze, które naprawdę mnie zgniotły psychicznie ;_;
Nawet nie wiedzie, jak Wasze słowa na mnie wpływają. Rany, tak. Dziękuję Wam z całego serca, ale do tego dojdę jeszcze później.
Dzisiaj chcę jeszcze powitać kilka osób, które niespodziewanie się ujawniły przed końcem naszej historii:
Eámanë Tinúviel, NinjaSandwich123, Zuzanna Heliński (po raz kolejny), patts, lily potter i Julia Ryfa! (zdążyłaś dziewczyno!)
Dzień dobry, szukajcie jeszcze jakiś kajut, o ile coś jeszcze wolnego znajdziecie! ♥ W razie czego idźcie do Akane, ona Was gdzieś upchnie.
Prawie bym zapomniała! Cholera jasna, dziękuję Wam za ostatnie wyświetlenia, które były jednymi z najwyższych, jakie do tej pory były na blogu! Dziękuję Wam! *składa pokłon*
I wiecie co? Chcę zadedykować komuś ten rozdział. Konkretniej to chcę go zadedykować sobie, bo kurwa w końcu skończyłam to opowiadanie. Jestem z siebie dumna. Dziękuję Ci Kummie za dedykację ♥ / Kummie
Ubieranie
choinki okazało się lepsze, niż sam Theo myślał.
Oczywiście
pierwszym co zrobił, było pozbycie się Ginny, która całkiem dobrze przyjęła
wiadomość, że nie musi im pomagać. Całkiem zadowolona udała się do swojego
pokoju, wcześniej dziękując Theo. I Ślizgon nie miał pojęcia kto był bardziej
szczęśliwy - on, czy jednak młodsza siostra Rona.
Razem ze
swoim rudzielcem, wydobyli kartony ze wszystkimi ozdobami z przy-dwornej szopy
i wnieśli je do salonu, brudząc śniegiem całą podłogę. Niczym, gdyby gonił ich
sam diabeł, w ekspresowym tempie sięgnęli po różdżki i oczyścili podłogę, nim
mama Ronalda zobaczyła to na własne oczy. Dopiero później zdjęli swoje
wierzchnie okrycia, które po chwili wylądowały na wieszakach, a Theo zapytał
niebieskookiego czy nie mogliby użyć jakiś zaklęć, coby przyśpieszyło ich
przystrajanie drzewka na rzecz przytulania się na miękkim łóżku. Ron jednak
notorycznie zaprzeczył, wyjaśniając mu, że chcąc nie chcąc coroczne ubieranie
choinki było ich tradycją od wielu pokoleń. Lub przynajmniej od kiedy sięgała
jego pamięć. Po cichu dodał, że już od kilku lat uważał, iż w ten sposób jego
mama pozbywała się ich na dobrą godzinę, dzięki czemu miała większą swobodę w
przyrządzaniu świątecznej kolacji.*
A reszta
rodzeństwa Rona zajęła się sprzątaniem i przystrajaniem dalszej części domu, co
dawało im całkowitą swobodę w salonie.
W tle
puścili jakieś świąteczne piosenki, które od zawsze dodawały uroku i
niezapomnianego klimatu całym świętom, a oni sami zaczęli przedrzeźniać
Celestynę Warbeck, która była ulubioną piosenkarką mamy Rona. I czas leciał im
nad wyraz wspaniale, a maltretowanie choinki wszystkimi świątecznymi i
niepotrzebnymi pierdołami, zaczęli przeplatać z szybkimi pocałunkami, o których
nikt miał się nie dowiedzieć.
Kiedy ich
drzewko było w połowie ubrane, a oni sami próbowali odplątać z siebie
wszystkie łańcuchy i inne, lubiące się plątać, rzeczy - domowy kominek zapalił
się zielonym płomieniem, który oznajmił, że ktoś próbował się dostać do ich
salonu.
Ron
rzucił się w stronę swojej różdżki i machnął nią w stronę kominka, przy czym
jego ciało, które w dalszym ciągu było związane przez różne sznurki i łańcuchy
- runęło ciężko na ziemię.
Theo
zaczął zwijać się ze śmiechu, nie przejmując się zbytnio osobą, która z kominka
zaczęła wychodzić. Jego oczy zrobiły się wilgotne i wciąż pozostały skierowane
w stronę leżącego rudzielca, obok którego sam się po chwili znalazł.
- Ej, co
z wami? - zapytał zaskoczony Harry, otrzepując się z popiołu i sadzy.
Nienawidził korzystać z sieci Fiuu, jednak profesor McGonagall, ze względów
bezpieczeństwa, nie pozwoliła mu się teleportować. I to było całkowicie nie w
porządku, ponieważ musiał przez to wcześniej pożegnać się z Draco.
Przyciągnięta
głośnym hałasem z salonu, pani Weasley weszła do pomieszczenia z łyżką w jednej
dłoni i z widelcem w drugiej. Wszystko to jednak upuściła, kiedy zobaczyła, że
w jej salonie stał Harry Potter we własnej, chudej osobie.
Niemal
krzyknęła, podchodząc do niego i zgniatając go w wielkim uścisku, który trwał
na tyle długo, aby Ron i Theo uporali się z łańcuchami.
- Harry,
kochanie! Dlaczego ty do jasnej anielki, jesteś taki chudy?! Czuję twoje kości!
- stwierdziła zaniepokojona, przyglądając się postaci Pottera jeszcze raz. -
Matko, gdyby Lily cię teraz zobaczyła... No nic, dobrze, że już jesteś! Do
kolacji jeszcze dużo czasu, ale mogę dać ci trochę placka, który dzisiaj
upiekłam.
- A nam
nie pozwoliłaś spróbować! - wtrącił oburzony Ron.
- Ja
próbowałem - oznajmił Theo zawadiacko, mrugając porozumiewawczo do Harry'ego.
Ronald
zapowietrzył się jeszcze bardziej na tą jawną dyskryminację i spojrzał z wyrzutem na swoją rodzicielkę.
- Dobrze
synku, ty też dostaniesz - powiedziała zmęczona i spojrzała ciepło na Ślizgona. - Theo, skarbie czy mógłbyś przynieść trochę tego
ciasta?
- Nie ma
problemu - powiedział z zabójczym uśmiechem i gdyby nie to, że w salonie
znajdował się Harry Potter, Molly padłaby odurzona. Nott przeszedł koło bruneta
klepiąc go przyjacielsko po ramieniu, a chwilę później zniknął w kuchni w
poszukiwaniu łakoci.
Biedny
Harry niemal od razu został zasypany pytaniami od swoje cioci, która wyrzucała
z siebie słowa z prędkością lecącego hipogryfa. Później zrobiło się jeszcze
gorzej, ponieważ do pokoju wpadła Fleur z pytaniem, którego nie dokończyła,
ponieważ ujrzała Harry'ego.
Od razu
rzuciła się na niego i jak to we francuskiej tradycji bywało - pocałowała go w
oba policzki, co zarówno Ron, jak i pani Weasley skwitowali przewrotem oczu.
Chyba wszyscy Weasley'owie przyzwyczaili się do towarzystwa wylewnej Fleur,
jednak niektóre jej zachowania, wciąż zaskakiwały domowników.
Francuska
również zaczęła gorączkowo komentować obecny wygląd Pottera, który spłonął siarczystym
rumieńcem, bo jak wiadomo nie przepadał za byciem w centrum uwagi. Ron, który
opierał się o kanapę i przyglądał się Harry'emu z ogromnym współczuciem,
usilnie próbował wymyślić cokolwiek, żeby odciągnąć te dwie upierdliwe kobiety
jak najdalej stąd.
- Pani
Weasley? - zaczął niepewnie, jednak cała jego niepewność zniknęła, kiedy
mrugnął porozumiewawczo do swoich przyjaciół. Ron stwierdził, że Ślizgoni
naprawdę byli dobrymi aktorami. - Mam wrażenie, że jedzenie się przypala, a nie
mam już wolnych rąk to...
I tyle
było ją widać. Pędem pobiegła do kuchni, zostawiając Fleur w pół zdania.
Blondynka również nie posiedziała z nimi długo, ponieważ głos Billa dobiegł ich
z drugiego piętra, dokąd tanecznym krokiem się udała.
Cała
trójka westchnęła z ulgą, mając nadzieję, że te dwie szalone kobiety nie
pojawią się przy nich, przez najbliższy czas.
Theo
podał Harry'emu kawałek placka, na który Gryfon spojrzał sceptycznie. Pomimo
tego, że czuł się o wiele lepiej, niż jeszcze kilka dni wcześniej, nie chciał
wpychać w siebie tony jedzenia, ażeby tylko przywrócić swoją wcześniejszą wagę.
Wziął jednak ciasto do ręki, które po chwili odłożył na stół, przy którym
siedział. Raz po raz odważył go się skubnąć i włożyć te małe kawałeczki do ust.
Chwilę
później Theo był już przy Ronie, który swój kawałek ciasta przyjął z wielkim
zadowoleniem. Posłał Theo dziękujący uśmiech, który ten czule odwzajemnił.
Odłożył talerzyk na stół i zajął miejsce koło Rona, kierując swój wzrok w
stronę Harry'ego.
-
Wyglądasz jakoś... inaczej - stwierdził w końcu, popijając herbatę. Nie
potrafił określić czego tyczyła się ta zmiana, jednak dla niego było wręcz
widoczne, że coś się stało. Coś dobrego.
Harry
uśmiechnął się nieśmiało, z całych sił próbując nie poszerzyć swojego uśmiechu.
- Wy też
wyglądacie jakoś inaczej - odpowiedział zamiast tego, czym sprawił, że na
policzki jego przyjaciół wstąpiły ciepłe rumieńce. Dokładnie takie, które on
miał tego ranka. - Wszystko w porządku?
- Jak
najbardziej - oznajmił Ślizgon, pochylając się w stronę swojego rudzielca.
Uniósł rękę, którą obrócił twarz Rona ku sobie. Złożył słodki pocałunek na jego
jeszcze słodszych wargach, a cichy jęk zażenowania wydostał się z gardła
rudzielca. Theo lubił odnosić się ze wszystkimi zbliżeniami, które dzielił ze swoim
wspaniałym chłopakiem, jednak Ron wciąż był skrępowany.
- Nie
przy Harry'm! - mruknął, odsuwając Theo, jak najdalej od siebie.
Potter
skwitował to głośnym śmiechem, który szczerze zamurował jego przyjaciół.
- Dobra,
Potter. Co ci się stało? - zapytał Nott, stając się całkowicie poważny.
- Mi?
Zupełnie nic. Jestem po prostu... szczęśliwy - odpowiedział z uśmiechem.
- Czy
Draco... - zaczął Nott, jednak kiedy zobaczył, że uśmiech jego przyjaciela się
poszerza, zrozumiał, że nie musiał dalej pytać. - O kurwa.
W pokoju
zaległa cisza, przerywana akompaniamentem świątecznej piosenki i wysokim głosem
Celestyny śpiewającej z radia. Młodzi przyjaciele wpatrywali się w Harry'ego,
jak w ostatniego idiotę na ziemi, który wciąż uśmiechał się do kawałka ciasta.
- WIĘC CO
TY TUTAJ JESZCZE ROBISZ?! - głośny krzyk Theo przestraszył zarówno Rona, jak i
Harry'ego, który wzdrygnął się szybko, patrząc z zaskoczeniem na Ślizgona.
- No...
przyjechałem na święta... - odpowiedział niepewnie. Zaczął obwiać się swojego
przyjaciela.
Theo
przewrócił oczami, próbując nie wybuchnąć po raz kolejny.
No, bo
jak ten głupi kretyn, mógł spokojnie siedzieć przed nimi, zamiast robić inne, o
wiele ciekawsze rzeczy ze swoim chłopakiem, który wreszcie miał pojęcie kim, do
cholery jasnej, był dla niego Harry Potter?
Tego
aspektu, Ślizgon nie potrafił pojąć i właśnie dlatego, Nott wpadł na genialny
pomysł.
Szepnął
coś do Rona, który z wielkim zaskoczeniem kiwnął lekko głową.
A Harry,
do którego Theo zaczął powoli zmierzać, chciał uciec jak najdalej.
Nott
schylił się po walizkę Pottera, a w następnej kolejności podszedł do siedzącego
Gryfona, każąc mu wstać. Brunet wykonał polecenie, tylko ze względu na to, że
Theo wyglądał cholernie poważnie. I może całkiem groźnie.
Tak
szybko, jak to zrobił, tak szybko poczuł oderwanie swojego ciała od podłogi.
Zassała
go ciemność, która po krótkiej chwili stała się, cholernie zimną, bielą w
czystej postaci.
Spojrzał
zdezorientowany na Theo, który uśmiechnął się iście ślizgońsko. Najwyraźniej
jego nie obchodziła ujemna temperatura.
- Mam
nadzieję, że będziecie się dobrze bawić - powiedział słodko, pukając do
masywnych drzwi, które Harry skądś kojarzył. - I uważaj na swojego przyszłego
teścia. Najlepiej będzie, jeżeli się nie będziesz do niego odzywać. Powodzenia.
Jak
w amoku, odebrał swój kufer i przyglądał się machającemu do niego Theo, który
po krótkiej chwili zniknął. Dosłownie sekundę później, te wielkie drewniane
drzwi otwarły się szeroko, a w nich stanęła jakaś skrzatka, która spojrzała na
niego nieufnie.
- Panicz
do kogo? - zapytała skrzekliwie, a Harry wypuścił głośno powietrze, nie mając
bladego pojęcia co odpowiedzieć. Jego serce waliło jak młotem, a nogi chciały
ugiąć się pod jego ciężarem.
Wydał z
siebie niezidentyfikowany dźwięk, który miał ukazać jego stan emocjonalny.
- A gdzie
j-ja je-jestem?
- W
posiadłości państwa Malfoy'ów! - odpowiedziała piskliwie, a Harry głośno
jęknął, czując jak jego dłonie pocą się jeszcze bardziej. Miał ochotę zabić
Theo, jednak nagle teleportowanie się sprzed oczu skrzatki, byłoby bardzo
niegrzeczne z jego strony. Posiedzi chwilę i sobie pójdzie.
- Drogi
Merlinie, to... zawołaj D-draco - poprosił.
**
Szczerze
mówiąc, Harry Potter nigdy nie zastanawiał się nad tym, jak mógł wyglądać pokój
Draco Malfoya. Pomimo tego, że przez jakiś czas mieszkali razem w dormitorium,
Gryfon nigdy o tym nie myślał.
Siedząc
na jego ogromnym i cholernie miękkim łóżku, już chyba piąty raz rozglądał się
po pomieszczeniu. Jego zdaniem wszystko było zupełnie inne od reszty i
jednocześnie tak bardzo podobne, jakby każdy drobny element w draconowym
pokoju, był przeznaczony specjalnie dla niego.
Ciemna,
drewniana podłoga, szare ściany, które gdzieniegdzie wyłożone były drogimi
obrazami i zdjęciami, który Harry się nie spodziewał. Przedstawiały one
ślizgońską część przyjaciół Draco, którzy wyglądali na naprawdę szczęśliwych,
łącznie z samym blondynem. Przez długi czas Harry nie potrafił oderwać oczu od
tych zdjęć, które po prostu go rozczulały, bo właśnie takiego Draco Potter
lubił najbardziej - beztroski z łobuzerskim uśmiechem na ustach.
Harry
zwrócił wzrok w stronę drzwi od garderoby, za którymi pojawił się Draco w
swojej odświętnej szacie. Posłał Harry'emu czuły uśmiech, lustrując go od góry
do dołu.
Pomimo
tego, że nie widzieli się zaledwie piętnaście minut, w których szykowali się w
swoich pokojach na nadchodzącą kolację, Harry już zatęsknił za towarzystwem
swojego Ślizgona. Wstał z łóżka i podszedł powoli do Dracona, który od raz
porwał go w objęcia.
- Nigdy
cię już nie zostawię - mruknął cicho w jego włosy. Może i robił się zbyt
sentymentalny i tandetny, jednak jego słowa były obietnicą, którą chciał
dochować do końca swojego życia. I miał zupełnie gdzieś zdanie innych.
- Nigdy
nie dam ci odjeść - odpowiedział w zamian Potter, nie mogąc uwierzyć w te
wszystkie, przereklamowane słowa, które wypływały z ich ust. Ale mieli do tego
prawo i nikt nie mógł im tego zabronić.
Ciepły pocałunek
przypieczętował ich ciche nadzieje, a zaraz po nim powolnym krokiem udali się
na dół, gdzie czekali rodzice Draco.
Tak jak
Harry się spodziewał, wszystko było uszykowane i przygotowane na ostatni guzik.
I jeżeli myślał, że to w Hogwarcie podają najpyszniejsze jedzenie, tak teraz
mógł wygłosić przemowę na temat wyższości posiłków w domu państwa Malfoyów. I
całkowicie zrozumiał, dlaczego Draco był taki wybredny. To jedzenie było kurewsko
pyszne. I nawet jeżeli nie jadł za dużo, był rozkochany.
Znajdowali
się w jadalni, która była wielkości dwóch, gryfońskich pokojów wspólnych.
Wszystko było jasne, drogie i perfekcyjnie umyte, a jego ciotka Petunia
rozpłakałaby się ze szczęścia.
W całym
pomieszczeniu panowała cisza, którą przerywały tylko dźwięki uderzanych
sztućców o talerze. I Harry czuł się niezręcznie. Cholernie niezręcznie,
zwłaszcza, że siedział naprzeciw mamy Draco, która swoim małym uśmiechem
skierowanym w jego stronę, onieśmielała go jeszcze bardziej, niż sam Malfoy
senior, który tylko raz po raz zerkał w jego stronę.
Jedynym
czynnikiem, który wpłynął na jego decyzję, aby nie uciec stamtąd z płaczem,
była noga Draco, która delikatnie oplotła tą jego. Ten mały szczegół dawał mu
wsparcie i dzięki temu bał się mniej.
- Panie
Potter... - zaczęła cicho Narcyza, a Harry oblał się rumieńcem.
-
"Harry" wystarczy - powiedział drżącym głosem. Uśmiech wkradł się na
twarz mamy Draco, co trochę rozluźniło Gryfona, pomimo, że nie wiedział, jak
miał interpretować ten uśmiech niczym Mona Lisa.
-
Więc, Harry, co skłoniło cię do skorzystania z naszej propozycji?
Potter
zagryzł wargę, dziękując Merlinowi za to, że ta nie zaczęła wypytywać o jakieś
krępujące rzeczy, przez które spłonąłby ze wstydu.
-
Szczerze mówiąc to... Theo - odparł zgodnie z prawdą. Cała trójka Malfoyów
uniosła swoje brwi, co totalnie go zmieszało. - Miałem spędzić je u wujostwa...
to znaczy u państwa Weasleyów, jednak Theo... przekonał mnie żebym skorzystał z
państwa zaproszenia - wyjaśnił niezręcznie, chcąc żeby z powrotem znalazł się w
swoim chwilowym pokoju, a konkretniej na łóżku. Najlepiej z Draco leżącym obok
niego. - Za które bardzo dziękuje - dodał szybko.
Draco
parsknął, Narcyza skinęła aprobująco głową, a Lucjusz pozostał niewzruszony.
Chociaż dla Harry'ego była to o wiele lepsza wersja, niż opcja, w której Malfoy
miałby szydzić z rodziny Rona.
-
Cieszymy się z twojego przybycia, Harry Potterze - stwierdziła Narcyza, a
brunet miał nadzieję, że mówiła szczerze. - Nie często gościmy tutaj Gryfonów,
prawda Lucjuszu?
Mąż
Narcyzy skinął głową i posłał w jego stronę coś na kształt uśmiechu, chociaż
Harry nie był do tego przekonany. Równie dobrze mógł to być wyraz, mówiący o
jednym ze sposobów, mówiących o zabiciu Harry'ego Pottera.
Chwilę
później nastała kolejna cisza, która jednak była o wiele lżejsza niż ta
poprzednia. Pewnie dlatego, iż na stół został podany podwieczorek, od którego
Harry dostał ślinotoku. Na jego talerzu pojawił się jakiś mały, czekoladowy
placek, który po przekrojeniu wypluł z siebie jeszcze więcej, tym razem płynnej,
czekolady.
- O drogi
Godryku... jakie to pyszne! - powiedział niekontrolowanie, a Draco nie mógł
powstrzymać ogromnego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy.
- Cieszę
się, że ci smakuje, Harry - powiedziała jego mama i tym razem nawet ona musiała
przyznać, że Potter był uroczy. I mogła nawet zrozumieć, co jej syn w nim
widział.
Reszta
świątecznej kolacji minęła równie niezręcznie, co jej początek, jednak Harry
czuł się mniej niekomfortowo, niż miało to miejsce wcześniej.
Wszystko
szło całkiem dobrze i nie zapowiadało się na żadną katastrofę, jednak wśród
Malfoy'ów był Harry Potter, który małe katastrofy miał wpisane w genach.
Na stole
przed nim, pojawiły się dwie, odświętnie zapakowane paczki - jedna mniejsza,
płaska, a druga większa, przypominająca podłużny walec. Nie zwracając większej
uwagi na zdziwione spojrzenia Malfoyów, wręczył mniejszą paczuszkę Narcyzie,
natomiast tą większą Lucjuszowi. Później wrócił na miejsce koło Draco, próbując
zamaskować swój ogromny rumieniec. I oznajmił Draco, że jego prezent dostanie
później.
- Och -
westchnęła cicho kobieta, wyciągając z pudełeczka, srebrny naszyjnik z
szafirowymi, owalnymi kryształkami. - Jest naprawdę piękny. Dziękuję ci, Harry
Potterze.
- To
drobiazg... - odpowiedział cicho, teraz już całkowicie czerwony na twarzy.
Zerknął kątem oka na pozytywnie zaskoczonego Draco, który musiał się
powstrzymywać siłą woli, aby nie scałować jego ust.
- Panie
Potter, jestem zdumiony pańskim wyborem - powiedział nagle Lucjusz, wyrywając
Harry'ego z rozmyślań.
- Coś nie
tak, tato? - zapytał Ślizgon, ściskając pod stołem dłoń Harry'ego. I miał
dziwne wrażenie, że mama Draco to zauważyła.
- Jestem
zdumiony, ponieważ wybrał pan jednocześnie najgorsze, jak i najdroższe wino,
które mógł pan wybrać. Cieszę się, że nie szczędził pan na mnie pieniędzy,
naprawdę, jednak uważam, że było to niekonieczne.
-
Lucjuszu! - zaprotestowała Narcyza, patrząc oburzona na swojego męża. Ten
posłał jej pytające spojrzenie, która ta zgromiła wzrokiem. - Pan Potter bardzo
się postarał, więc mógłbyś chociaż podziękować.
- Nie,
nie! Naprawdę nie trzeba! - zaprotestował Harry. Nie chciał, żeby ojciec Draco
miał o nim jeszcze gorsze zdanie.
- Och,
ależ dziękuję! Na pewno podam je dalej, więc się nie zmarnuje. Bez obaw.
- Ojcze!
- warknął Draco, bo wszystko układało się dobrze, ale ten facet wszystko musiał
spieprzyć.
- Nic się
przecież nie stało, spokojnie - powiedział uspokajająco Gryfon, dotykając
łagodnie ramienia Ślizgona. I rzeczywiście blondyn poczuł się mniej
zdenerwowany.
- Draco,
kochanie. Wydaje mi się, że to dobry czas na pokazanie Harry'emu waszego
prezentu - stwierdziła Narcyza, mając nadzieję, że emocje trochę opadną.
Harry
spojrzał na nich pytająco, a Draco kiwnął głową i zaczął wstawać od stołu,
pociągając Harry'ego za sobą.
- Dziękujemy
za kolację - dodał na odchodnym, stanowczo ciągnąc Gryfona za sobą.
-
Wesołych świat chłopcy. I Harry, cieszę się, że mogliśmy cię poznać -
odpowiedziała w zamian Narcyza, a po chwili Harry stracił na nią widok,
skręcając w korytarz, który poprzedzała ogromna, biała choinka.
***
To co wydarzyło się zaraz po świątecznej kolacji, zdaniem Georga można było określić jako jeden wielki burdel. W pozytywnym tego słowa znaczeniu, o ile takie się oczywiście znajdzie.
Wszystko to za sprawą nieoczekiwanego wtargnięcia trójki przyjaciół Rona, dzięki którym w ich salonie zrobiło się jeszcze głośniej. I nawet nie chodziło o fakt, że niemal brakowało im powietrza, przez tak dużą ilość osób w pokoju.
Hermiona, Pansy i chłopak, którego imienia nie potrafił zapamiętać, teleportowali się do ich salonu, niemal wykrzykując jakieś beznadziejne kolędy. I o dziwo, nawet on się uśmiechnął, kiedy zobaczył czułe przywitanie jego brata i Theo, z resztą bandy. Nawet nie przeszkadzało mu to, że to już troje Ślizgonów w jego domu. Jego matka niemal padła na zawał, widząc tyle dzieciarni w swoich skromnych progach, jednak i tak gorąco ich powitała, częstując ich tym, co pozostało na stole. Największą radość sprawiał jej ten ciemnoskóry chłopak, który od samego początku zaczął prawić jej komplementy w niemal takim samym stopniu, jak Theo. I George wiedział, że jego rodzicielka znów wpadła w szpony czarujących Ślizgonów.
- Hm, Theo? - zagadnęła Hermiona, jedząc małymi kęsami jeden z pysznych, czekoladowych wypieków. - Gdzie tak właściwie jest Harry?
- Można powiedzieć, że wysłaliśmy go z Ronem na randkę - odpowiedział szelmowsko, popijając gorącą herbatę.
- Rany boskie, z kim?! - sapnęła zaskoczona Pansy. Spojrzała przelotnie na dziewczynę obok, powracając po chwili do Theo.
- Z Draco - powiedział wesoło Ron, bawiąc się dłonią Theo. I George'a zaskoczyło to, jak bardzo jego brat był gejowaty. Czemu dopiero teraz to zauważył?
Z głupiego przyzwyczajenia, chciał podzielić się swoimi spostrzeżeniami ze swoim bliźniakiem. I nagle, zupełnie niepostrzeżenie poczuł ból w okolicy klatki piersiowej. Jego dotychczasowy uśmiech zbladł, a on sam spuścił głowę. Kiedy w końcu przestanie czuć tą gównianą pustkę?
- W tym momencie powinienem rzucić, jakimś beznadziejnym podrywem, ale chyba nie masz humoru. - George podniósł głowę, napotykając wzrok tego chłopaka. Blaise. Przypomniał sobie.
Rudzielec jednak się nie odezwał, wciąż patrząc po prostu na Ślizgona. Dopiero po chwili zauważył, że Blaise wepchnął się na kanapę pomiędzy nim, a Ginny, która niemal od razu spuściła wzrok.
- Mamy święta i wydaje mi się, że to nie jest dobra pora na smucenie się. Ludzie nie chcąc patrzeć na osmarkaną twarz, pełną łez i glutów - stwierdził po jakimś czasie, pełnej krępacji i dyskomfortu. Tak, Blasie Zabini się denerwował.
- Chyba masz rację, dzieciaku - stwierdził George, lekko się uśmiechając.
- Wcale nie jestem dzieciakiem! Jestem nad wyraz przystojnym, młodym, seksownym mężczyzną, o którym marzą i kobiety i mężczyźni! - stwierdził oburzony.
- Och, naprawdę? To dlaczego się rumienisz? Seksowni mężczyźni tego nie robią. A przynajmniej ja nie - stwierdził zawadiacko, nagle czując siły, do konwersacji z tym dzieciakiem. Ale nie wykorzystał tego. Zamiast kolejnych, podtekstowych żartów, klepnął go w udo, może nawet i trochę za wysoko, jednak to jeszcze bardziej go rozbawiło, i wstał ze swojego miejsca, kierując się w stronę kuchni, gdzie zapewne był Charlie.
- Ja się nie rumienię! To tylko moja opalenizna! - usłyszał jeszcze.
Wszystko to za sprawą nieoczekiwanego wtargnięcia trójki przyjaciół Rona, dzięki którym w ich salonie zrobiło się jeszcze głośniej. I nawet nie chodziło o fakt, że niemal brakowało im powietrza, przez tak dużą ilość osób w pokoju.
Hermiona, Pansy i chłopak, którego imienia nie potrafił zapamiętać, teleportowali się do ich salonu, niemal wykrzykując jakieś beznadziejne kolędy. I o dziwo, nawet on się uśmiechnął, kiedy zobaczył czułe przywitanie jego brata i Theo, z resztą bandy. Nawet nie przeszkadzało mu to, że to już troje Ślizgonów w jego domu. Jego matka niemal padła na zawał, widząc tyle dzieciarni w swoich skromnych progach, jednak i tak gorąco ich powitała, częstując ich tym, co pozostało na stole. Największą radość sprawiał jej ten ciemnoskóry chłopak, który od samego początku zaczął prawić jej komplementy w niemal takim samym stopniu, jak Theo. I George wiedział, że jego rodzicielka znów wpadła w szpony czarujących Ślizgonów.
- Hm, Theo? - zagadnęła Hermiona, jedząc małymi kęsami jeden z pysznych, czekoladowych wypieków. - Gdzie tak właściwie jest Harry?
- Można powiedzieć, że wysłaliśmy go z Ronem na randkę - odpowiedział szelmowsko, popijając gorącą herbatę.
- Rany boskie, z kim?! - sapnęła zaskoczona Pansy. Spojrzała przelotnie na dziewczynę obok, powracając po chwili do Theo.
- Z Draco - powiedział wesoło Ron, bawiąc się dłonią Theo. I George'a zaskoczyło to, jak bardzo jego brat był gejowaty. Czemu dopiero teraz to zauważył?
Z głupiego przyzwyczajenia, chciał podzielić się swoimi spostrzeżeniami ze swoim bliźniakiem. I nagle, zupełnie niepostrzeżenie poczuł ból w okolicy klatki piersiowej. Jego dotychczasowy uśmiech zbladł, a on sam spuścił głowę. Kiedy w końcu przestanie czuć tą gównianą pustkę?
- W tym momencie powinienem rzucić, jakimś beznadziejnym podrywem, ale chyba nie masz humoru. - George podniósł głowę, napotykając wzrok tego chłopaka. Blaise. Przypomniał sobie.
Rudzielec jednak się nie odezwał, wciąż patrząc po prostu na Ślizgona. Dopiero po chwili zauważył, że Blaise wepchnął się na kanapę pomiędzy nim, a Ginny, która niemal od razu spuściła wzrok.
- Mamy święta i wydaje mi się, że to nie jest dobra pora na smucenie się. Ludzie nie chcąc patrzeć na osmarkaną twarz, pełną łez i glutów - stwierdził po jakimś czasie, pełnej krępacji i dyskomfortu. Tak, Blasie Zabini się denerwował.
- Chyba masz rację, dzieciaku - stwierdził George, lekko się uśmiechając.
- Wcale nie jestem dzieciakiem! Jestem nad wyraz przystojnym, młodym, seksownym mężczyzną, o którym marzą i kobiety i mężczyźni! - stwierdził oburzony.
- Och, naprawdę? To dlaczego się rumienisz? Seksowni mężczyźni tego nie robią. A przynajmniej ja nie - stwierdził zawadiacko, nagle czując siły, do konwersacji z tym dzieciakiem. Ale nie wykorzystał tego. Zamiast kolejnych, podtekstowych żartów, klepnął go w udo, może nawet i trochę za wysoko, jednak to jeszcze bardziej go rozbawiło, i wstał ze swojego miejsca, kierując się w stronę kuchni, gdzie zapewne był Charlie.
- Ja się nie rumienię! To tylko moja opalenizna! - usłyszał jeszcze.
***
Chłodny podmuch wiatru owiał ich ukryte w szalach twarze, kiedy to wyszli przed dom państwa Malfoyów. Draco milczał przez cały ten czas, a Harry nie przerywał tej ciszy, pozwalając blondynowi uspokoić swoje własne myśli. On natomiast był spokojny. Przeżył spotkanie z rodzicami Ślizgona i to się liczyło. Obyło się bez mordu, rozlewu krwi i otwartych ran, co Harry uznał za duży sukces.- Gdzie idziemy? - zapytał w końcu, przyglądając się twarzy Draco, który powolnymi ruchami poprawiał jego szalik. I Harry nie miał nic przeciwko, bo wiedział, że to uspokoi jego Ślizgona.
- Chcę ci coś pokazać - powiedział w końcu, upewniając się, że szyja Gryfona jest bezpieczna.
- Czy ma to coś wspólnego z prezentem, o którym mówiła twoja mama? - Poprawił swoje okulary, kątem oka patrząc na okryty białym puchem dwór.
- Tak - przyznał prosto Draco, a Harry skinął głową, nie pytając o więcej. Nie do końca potrafił wyczytać humor blondyna, co lekko go dekoncentrowało.
Draco złapał go za chłodną rękę, uprzednio całując go czule w czoło.
Chwilę później blondyn oznajmił, że muszą się teleportować, na co Potter znów skinął głową. Zamknął oczy, czując zasysanie w ciemność, które po kilku sekundach rozproszyło się, tworząc nowe, nieznane mu miejsce. Otworzył oczy, patrząc na okolice, która również była opatulona wszechobecnym puchem.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał, patrząc na blondyna, który posłał mu mały uśmiech. Pociągnął go w stronę sporej bramy, która otwarła się przed nimi, jakby wyczuła ich obecność. Weszli na teren jakiejś posiadłości, która, wyraźnie było widać, swoje lata świetności już dawno miała za sobą.
I Harry zastanawiał się, po co ten przystojny idiota go tutaj przyciągnął.
Przeszli przez kamienisty podjazd, wchodząc powoli na kamienne schody prowadzące do dosyć sporego domu, a może nawet willi, chociaż Harry nie miał pojęcia. W końcu, nie miał okazji spędzać czasu w takich posiadłościach.
Dom wydawał się naprawdę stary, ale miał w sobie coś, co dodawało mu uroku, który przyciągał Harry'ego. Był wysoki, solidny i wykonany z klasą, którą niemal od razu wyczuł.
Weszli do środka przez masywne, drewniane drzwi, które otwarły się z głośnym skrzypieniem.
I Harry musiał stwierdzić, że środek też robił ogromne wrażenie. Marmurowa, jasna podłoga, drewniane wykończenia i wielki żyrandol powieszony nad ich głowami. Potter niemal potrafił sobie wyobrazić, jak kiedyś odbywały się tutaj bale czy zabawy. Westchnął cicho, co przyciągnęło uwagę Draco, który ze skupieniem studiował wyraz twarzy Gryfona.
- Podoba ci się tu? - zapytał puszczając dłoń bruneta i robiąc kilka kroków dalej, a Harry uzmysłowił sobie, że nie był tutaj sam.
- Tak - westchnął po raz kolejny. Wciąż nie wiedział co tutaj robią, jednak mało go to obchodziło, bo był zauroczony tym miejscem. Zaczął kierować się w stronę schodów znajdujących się przed nimi, omijając inne drzwi i przejścia po jego bokach. A Draco wyciągnął różdżkę, zapalając kilka pobliskich lamp, które jasno się rozjarzyły. Przyglądał się Harry'emu, który powoli zaczął wchodzić na równie marmurowe schody, a po chwili ruszył za nim chcąc go oprowadzić.
Drugie piętro zawierało w sobie łazienki, pokoje i garderoby dołączone do pokoi. Wszystko było zakurzone i w najczęstszych przypadkach okryte białymi płótnami, jednak Harry i tak był zakochany. Wszedł do jednego z pomieszczeń, które okazało się sporą sypialnią z wielkim łożem, okrytym białym suknem. Draco wyjaśnił, że ten pokój jako jedyny ma dostęp do balkonu, wychodzącego na ogród. I Harry podszedł do okna przyglądając się rozpostartemu widokowi. Jedyne co wyszło z jego ust, to ciche "woah", które zawisło między nimi.
Wyszedł na balkon, na którym znajdowała się kilkucentymetrowa warstwa śniegu. Oparł się o barierkę, patrząc przez chwilę na horyzont, zastanawiając się jak musi tutaj wyglądać wiosną, albo latem. Zapewne pięknie, stwierdził cicho w myślach.
Słysząc, że Draco wyszedł tuż za nim, obrócił się w jego stronę, patrząc na niego z wielkim znakiem zapytania i melancholią w oczach.
- Dlaczego tutaj jesteśmy? - zapytał w końcu, oczekując odpowiedzi na nurtujące go pytanie. Draco podszedł do niego opierając się o balustradę za Harry'm. Schylił się lekko, krótko całując zimne wargi chłopaka.
- Wejdźmy do środka, bo zamarzniemy - odpowiedział tylko. Potter chciał przewrócić oczami, jednak coś kazało mu tego nie robić. Skinął głową i dał się pociągnąć w stronę sypialni, a następnie na dół, gdzie znów wylądowali w głównym holu. Stanęli niemal pod samym żyrandolem i Harry musiał siłą woli zmusić się, aby nie patrzeć ciągle w górę. I dziwnym zbiegiem okoliczności to mu o czymś przypomniało.
Mruknął coś cicho, odsuwając się od Draco, który spojrzał na niego z konsternacją, bo właśnie chciał zacząć mówić.
- Przypomniało mi się coś - wyjaśnił Harry wyciągając swoją różdżkę. - Twój prezent - dodał uściślając. Mówiąc jakiś numer, który dla Draco był przypadkową serią liczb, machnął zwinnie różdżką.
Harry zagryzł wargę, czekając aż przed nimi pojawi się pożądany przedmiot. Wiedział, że może to zająć trochę dłużą chwilę, ponieważ prezent dla Draco był stosunkowo większy, niż te które ofiarował jego rodzicom.
- Harry co-
Słowa Draco ugrzęzły mu w gardle, kiedy jego prezent w końcu się zmaterializował.
- Och.... - westchnął tylko. Jego oczy świeciły jasno i Harry mógł stwierdzić, że teraz Draco był szczęśliwy. Blondyn spojrzał na niego niedowierzająco, a Harry uśmiechnął się lekko.
- Wesołych świąt - powiedział, czując po chwili usta Draco na swoich. Harry potrafił wyczuć w tym małym geście, ile radości dał swojemu blondynowi. I gdyby mógł oglądać takiego Draco do końca swojego życia, byłby najszczęśliwszym człowiekiem na świcie.
- Idź wypróbować - mruknął w końcu, wiedząc, że właśnie tego chce Ślizgon. Ostatni raz musnął jego usta i powolnym krokiem zaczął zmierzać ku swojej nowej zabawce.
Stanął przed nim, dotykając przedmiotu opuszkami swoich zmarzniętych dłoni. I Harry potrafił zauważyć, ile to sprawiało Draco radości. Patrzył na niego z czułym uśmiechem na ustach, nie mogąc oderwać od niego swoich zielonych oczu.
Sposób w jaki obchodził się z fortepianem był niemal rozczulający, a dreszcze, które czuł za każdym razem, ogarniały całe jego ciało. I z całą pewnością nie były one z powodu zimna.
Draco odsunął klapę ukrywającą klawisze i znów przejechał po nich palcami, nie wywołując nimi dźwięku. Dopiero, kiedy upewnił się, że instrument przed nim był prawdziwy, nacisnął lekko kilka klawiszy, a donośne, zgrane dźwięki rozniosły się po całym domu.
I tak spędzili kilka minut, w których Draco grał spokojne melodie, a Harry patrzył na niego i wsłuchiwał się w spójną, harmonijną melodię.
Kiedy Ślizgon skończył, przymknął delikatnie klapę i odwrócił się z powrotem do Harry'ego, wciąż mając lekko przymknięte powieki. Podszedł do niego powoli i uniósł jego dłoń, całując wystające kostki.
- Dziękuję - powiedział cicho. - To chyba jeden z najlepszych prezentów, jaki dostałem w ostatnich latach.
- Cieszę się, że-
- Shh, teraz ja mówię, a ty słuchasz - uciszył go Draco, kładąc palec na jego usta. Harry zmarszczył niezadowolony brwi, jednak nie odezwał się, tak jak poprosił Draco. Ślizgon uśmiechnął się w zadowoleniu i na ułamek sekundy złączył ich usta, nagradzając, jak i przepraszając bruneta.
- Powiedziałem, że to był jeden z najlepszych prezentów. Bo ten najlepszy, najdroższy dla mnie, stoi teraz dokładnie przede mną. I cholera jasna, Harry Potterze. Gdyby ktoś, kilka lat temu, powiedziałby, że będę tutaj, dokładnie w tym miejscu, razem z tobą, prawdopodobnie bym go wyśmiał i kazał mu spieprzać. Bo to nie było możliwe, żebym ja..., żebyś ty, że my moglibyśmy być razem, prawda?
Ale to się dzieje. Ty, ja. My razem, właśnie tutaj, po tym wszystkim co ostatnio się działo. My wciąż żyjemy i po raz kolejny jesteśmy razem. Nie wierzę w przeznaczenia, ale dla nas mógłbym zrobić wyjątek, bo kurwa, Harry, zawsze coś między nami było. I wiesz co? Jestem szczęśliwy. Jestem szczęśliwy, że to akurat ty jesteś tu ze mną i nie chcę żebyś odchodził. I mogę ci obiecać, że ja też nie odejdę - powiedział, wycierając łzy, które powoli zaczęły spływać po twarzy Harry'ego. On nawet tego nie czuł, słuchając dalszych słów Ślizgona.
- Pewnie zastanawiasz się co my tu robimy. I mówiąc naprawdę szczerze, sam nie wiem, bo to może jest za szybko. Nie, to z pewnością jest za szybko, ale ja to mam gdzieś. Pamiętasz ten dzień, kiedy Theo przyszedł do waszego dormitorium i u was nocował? Miał odwrócić twoją uwagę, żebyś czasem mnie nie szukał. Wtedy byłym tutaj pierwszy raz, bijąc się z myślami, czy na pewno dobrze robię. A ten idiota, Blaise, wcale mi nie pomagał i do tej pory nie wiem, po co ja tu go przywlekłem - powiedział z uśmiechem.
- Ale jesteś tutaj ze mną i to jest twój prezent. Właściwie to jest nasz prezent od moich rodziców. I chciałbym żebyś go przyjął. Razem ze mną, który chce spędzić tutaj z tobą każdy możliwy dzień i noc, zaraz po zakończeniu szkoły.
Słowa w końcu padły, a Draco poczuł małą ulgę, kiedy nareszcie powiedział to, co planował od kilku miesięcy. I miał gdzieś to, że to wszystko działo się szybko. Liczyło się to, co Draco miał przed sobą. A Harry był dla niego wszystkim.
- Więc jak, Harry? Przyjmiesz ten prezent?
- To byłeś ty, wiesz? Od zawsze byłeś tylko ty, nawet jeżeli nie zdawałem sobie z tego sprawy. I ty pewnie też nie. Wszystko wydawało się takie trudne i stawiano między nas kłody, jakby to miało mieć znaczenie... Ale nie miało, prawda? Bo ty jesteś mój, a ja jestem całkowicie twój. I uświadomiłem to sobie, kiedy ty mnie nie pamiętałeś... Czułem, jakby coś wyrwało ze mnie coś ważnego i nie chciało tego zwrócić... Ale kiedy się pojawiłeś ponownie, wszystko znowu zaczęło działać poprawnie. I ja też. Bo to zawsze byłeś ty. Zawsze ty.
- Harry? Wiesz dzięki czemu sobie o tobie przypomniałem? - zapytał cicho. - W mojej szufladzie było coś, co kiedyś zrobił dla mnie mój upierdliwy Gryfon, chociaż wtedy to ja chyba byłem bardziej upierdliwy. W tej głupiej szufladzie była złożona kartka, na której byłem ja sam. Moja postać, narysowana przez ciebie. Nie jakiś durny list, nie kępka twoich włosów, czy ubranie. To był dokładnie ten sam rysunek, który dla mnie zrobiłeś wieki temu. I to kurwa było to. Znowu poczułem, że jednak jest coś na czym mi zależy. I to byłeś ty. Harry Potterze. Więc czy powiesz w końcu, że ze mną zamieszkasz?
- Tak - odpowiedział prosto. - Tak, zamieszkam z tobą, Draco.
- Bo to zawsze byłem ja?
- Zawsze ty.
____
* Nie chcąc mieszać w angielskiej historii świąt, przerobiłam je z lekka na polską wersję tj. wieczorna, wigilijna kolacja.
To jeszcze nie koniec.To dopiero początek.
***