W sumie to nie wiem.
Nie wiem czy mi wybaczycie moje karygodne zniknięcie.
Nie wiem czy mi wybaczycie to, jak bardzo koszmarne jest to opowiadanie.
Nie wiem czy ktoś tu jeszcze jest.
Ale wiem, że przepraszam Was z całego serca.
Nie wiem czy mi wybaczycie moje karygodne zniknięcie.
Nie wiem czy mi wybaczycie to, jak bardzo koszmarne jest to opowiadanie.
Nie wiem czy ktoś tu jeszcze jest.
Ale wiem, że przepraszam Was z całego serca.
Przez rok mojej nieobecności trochę się wydarzyło w moim życiu. Nie chcę się rozwodzić nad szczegółami mojego dosyć-nudnego-życia, ale wiedzcie, że przez cały ten czas ja tu byłam i po kawałeczku dopisywałam coś do tego opowiadania.
I tak mi zszedł rok.
Jeden, cholernie długi rok.
Nawet nie wiem, co powiedzieć, żeby wyrazić to, jak bardzo jestem zawiedziona sobą.
Chcę Was przeprosić i powiedzieć, że myślałam o Was naprawdę bardzo często.
Dziękuję za to, że wciąż widziałam osoby, które pytały o to czy żyję, i które w ogóle tu zaglądały. Dzięki Wam znalazłam chęć do dokończenia tego szota, który jest dosyć specjalny, bo tym pairingiem prześladowałyście mnie od bardzo dawna. No i jest. Może trochę nieskładny, bo pisany w dużych odstępach czasowych, może trochę nie taki jaki chciałyście, bo zatraciłam umiejętność pisania, ale pisany był od serca.
Taki prezent na przeprosiny od Kummie.
Napiszcie proszę co tam u Was, bo tęsknie.
Kocham Was Drarrynisse wciąż mocno i zawzięcie jak kiedyś ♥ / Kummie
Ps. Czy ktoś może chce ze mną porozmawiać? Z chęcią poznałabym Was lepiej, a ta myśl chodzi za mną już od bardzo dawna~
Zapraszam do czytania~ Enjoooy!~
Ps. Harry to mała dzifka.
***Ps. Harry to mała dzifka.
Tytuł: Good Night
Pairing: Tomarry (Tom Riddle x Harry),HP/CD
Rodzaj: one-shot
Gatunek: au(zmiana fabuły i wieku bohaterów - uznajemy, że Harry jest na 6 roku, a akcja dzieje się podczas samego Turnieju), angst, romans, fluff, smut(!)
Ostrzeżenia: tym razem brak ;')
Inspiracje: ❌ (może nie inspiracja, ale pasuje klimatem)
Harry słyszał trzy rzeczy: głośny, szyderczy śmiech, szelest drzew i trzask ognia. Nie wiedział gdzie się znajduje, a jego chwilowe zamroczenie przerodziło się w kilkuminutowe omdlenie. Próbował otworzyć swoje ciężkie powieki, które były jak sklejone. Wiedział, że leży na ziemi, bo jego cienki strój, który dostał przez trzecim zadaniem, był niemal przemoczony od wilgotnej ściółki, na której leżał.
Przez jego umysł przewijały się tylko strzępki obrazów, które pojawiały się w jego umyśle niczym szybkie slajdy. Ostatnim, co pamiętał była przerażona mina Cedrika, kiedy to Harry niemal rzucił w niego tym cholernym świstoklikiem, ażeby ten ratował swój cholerny tyłek. Później pamiętał tylko swój głośny krzyk, który spowodowany był bólem jego blizny i nagłe osunięcie się na ziemię.
Gryfon wziął głęboki oddech, który choć na chwilę pomógł mu opanować jego bijące serce i powoli otworzył swoje ciężkie powieki.
Tak jak podejrzewał, jego oczom ukazał się cmentarz, na którym wylądowali razem z Diggory'm jeszcze kilkanaście minut temu. Gdzieś niedaleko niego Potter spostrzegł kręcącego się Glizdogona, do którego należał wcześniejszy śmiech. Stał on przy wielkim kotle, z którego wydobywały się bulgoczące dźwięki, które z niewiadomych przyczyn przyprawiały Harry'ego o dreszcze. Ten cholerny zdrajca trzymał w swojej dłoni kość, która aż za bardzo przypominała tą ludzką. Mruczał coś pod nosem, co jakiś czas mówiąc do czegoś leżącego na kamiennej ławce.
Potter poruszył się nieznacznie, zaciskając wargi w bólu, jednak zmusił swoje obolałe ciało i rozejrzał się po najbliższym terenie szukając swojej różdżki. Na jego wielkie nieszczęście nigdzie jej nie dostrzegł. Zamarł w bezruchu, kiedy usłyszał, że ktoś wymawia jego nazwisko. Uniósł głowę, patrząc z nienawiścią na Glizdogona, którego szczurza twarz patrzyła na niego z grymasem, który zapewne miał być uśmiechem.
- Potter! Zdążyłeś na czas! - powiedział wesoło mężczyzna, a Harry spojrzał na niego z odrazą. Nienawidził tego przebrzydłego szczura.
- Nie wymawiaj mojego nazwiska... - powiedział przez zaciśnięte wargi. Nienawidził tego faceta z całego serca.
- Jaki buntowniczy... - usłyszał. Miał wrażenie, że słowa te padły w jego umyśle. Rozejrzał się z konsternacją po cmentarzu, jednak nie znalazł właściciela owego głosu.
- Petrificus totalus!
Jego ciało momentalnie skamieniało, jednak jego myśli krążyły jak szalone. Czy to pora jego śmierci? Czy będzie bolało? Czy w końcu spotka się z rodzicami?
Myśli przelatywały przez jego głowę jedna za drugą, tworząc w niej kumulacje wszystkich jego obaw i lęków. Chcąc nie chcąc widział, jak Glizdogon podchodzi do niego kulawym krokiem ze swoim szczurzym uśmiechem. Pochylił się nad nim patrząc na jego skamieniałą twarz i Harry przez ułamek sekundy widział niepewność w oczach mężczyzny. Jego wahanie trwało jednak bardzo krótko i już po chwili, Potter poczuł ogromny ból na swoim przedramieniu, które niespodziewanie zaczęło go palić. Czuł, jak po jego chłodnej skórze zaczyna spływać ciepła, niemal wrząca krew, która kroplami zaczęła skapywać na wilgotną ziemię. Harry chciał krzyczeć, dać upust bólowi, który nawiedził go niespodziewanie, ale nie mógł. Sfrustrowany musiał patrzeć na Glizdogona, który z krwią na srebrnym nożu kierował się z powrotem do kotła. Gryfon zauważył, że obraz stał się zamglony i dopiero po chwili zrozumiał, że to jego własne łzy zaczęły płynąć po jego policzkach. Przeklinał w myślach, jednocześnie patrzył jak zahipnotyzowany na scenę, która rozgrywała się przed jego oczami i podświadomie wiedział do czego to wszystko prowadzi. Chciał odwrócić wzrok, kiedy Glizdogon z widoczną niecierpliwością wrzucał poszczególne składniki do wrzącego wnętrza kotła.
- Szybciej Glizdogonie! - usłyszeli jakby znikąd.
- T-tak, p-panie! - powiedział mężczyzna, patrząc jak na jego nieszczęście krew Harry'ego spływała ze sztyletu mozolnym tempem. Kiedy opary całego wywaru zmieniły kolor na krwistoczerwony, Glizdogon zaśmiał się swoim szczurzym głosem i odwrócił się niespodziewanie. Z dziwnym szacunkiem podniósł z ziemi coś opatulonego w czarną tkaninę i uśmiechając się przebrzydle wymruczał coś cicho i wrzucił ową rzecz wraz z materiałem. Zupełnie nagle wszystko przybrało oślepiającego blasku, a po chwili nastała ciemność, która towarzyszyła rozrywającemu bólowi w okolicy jego blizny.
Kiedy Harry obudził się ponownie, pierwszym co poczuł było jego zranione przedramię. Teraz jednak mógł się ruszać i nie zważając na nic, uniósł rękę spoglądając niepewnie na rozciętą skórę. Zaschnięta krew niemal całkowicie przysłoniła całość ręki, a metaliczny zapach sprawiał, że Harry miał ochotę zwymiotować. Był wycieńczony i wyczerpany, a na domiar tego - wszystko go bolało.
Przeniósł wzrok na ziemię widząc swoją różdżkę kawałek dalej. Uniósł swoje ciało i z mocno zaciśniętymi wargami, podniósł się na niezranionej dłoni i przesunął się ciężko po ziemi, łapiąc mocno swoją własność.
- Panie, obudził się! - usłyszał z daleka, jednak Potter nawet nie uniósł głowy. Chwilę później poczuł, jak zaklęcie Cruciatus trafia jego ciało, przeszywając każdy jego mięsień. Nie miał już nawet siły na jakąkolwiek obronę, toteż nagły, głośny krzyk wyrwał się z jego ust.
Każdy, nawet najmniejszy kawałek jego mięśni i skóry bolał go niemiłosiernie, a jego ciało zwijało się w agonii. Wszystko jednak ustało, kiedy potężny, ale wyjątkowo spokojny głos rozległ się po cmentarzu.
- Glizdogonie! Nie dałem ci rozkazu!
Ułamek sekundy później, to sługus jęczał w agonii prosząc swojego pana o zaprzestanie zaklęcia.
Harry oddychał głęboko, próbując uspokoić swoje drżące ciało, które z każdą chwilą wydawało się coraz słabsze. Nie miał nawet siły żeby unieść swoją głowę i spojrzeć jemu prosto w oczy. Prawdę mówiąc w tamtym momencie Harry Potter był gotowy na śmierć.
Usłyszał, że ten przebrzydły szczur został uwolniony od zaklęcia, ale jego głośne jęki wciąż słyszalne były w najbliższej okolicy. Gryfon słyszał też zbliżający się coraz bardziej trzask gałęzi i liści leżących na ziemi, co coraz bardziej utwierdzało go w przekonaniu o swoje bliskiej śmierci.
- Harry Potter... - usłyszał tuż nad sobą. Zacisnął mocno powieki, nie będąc w stanie jakkolwiek odpowiedzieć. Głos, który do niego mówił był jednocześnie bardzo znajomy i nieznany, jakby jego mózg nie potrafił go przydzielić do konkretnej osoby. Ale on przecież wiedział kto nad nim stoi. Wiedział aż za dobrze, jednak kiedy poczuł nagły dotyk na swoim obolałym ramieniu, wolał być tego nieświadomy. Zmusił się siłą woli, aby choć lekko unieść głowę i spojrzeć w twarz swojego mordercy.
Chciał się upewnić, że Lord Voldemort będzie stuprocentowo świadom, że on, Harry Potter poddał się bez walki.
Otworzył swoje zielone oczy i wypuścił cicho powietrze, spodziewając się wszystkiego. Myślał, że zobaczy czerwone, wężowate ślepia i wątłą posturę, którą nieraz widywał w swoich snach, jednak to, co ujrzał zupełnie odbiegało od tego, co krążyło w jego umyśle.
Jego zielone tęczówki spotkały się z tymi niemal czarnymi, które już kiedyś miał okazję zobaczyć. Ciemne, lekko kręcone włosy opadały niewinnie na niemal białe czoło, a reszta ciała Lorda Voldemorta była dla Harry'ego tak znajome, że przez chwilę się zastanawiał czy czasem nie cofnął się o kilka lat wstecz.
Harry po raz kolejny nie mógł wziąć dużego oddechu, jednak tym razem nie była to wina żadnego zaklęcia, ani bólu, o którym właściwie zapomniał. Harry Potter czuł, że spada i nie potrafił wyjaśnić dlaczego.
- Harry Potter... - powiedział ponownie Voldemort. Teraz jednak Gryfon usłyszał wcześniej przeoczoną intonację jego głosu. A głos tego Voldemorta różnił się od tego, który słyszał na początku roku szkolnego. Głos Toma był głęboki i chłopięcy, ciepły a zarazem oziębły i Harry czuł się zagubiony jeszcze bardziej niż wcześniej. - Miło widzieć cię ponownie.
Mały, szelmowski uśmiech spoczął na wargach Toma, który w swojej czarnej szacie ukucnął przed twarzą Harry'ego.
- Zmieniłeś się trochę... - powiedział w zastanowieniu, spokojnym głosem, który doprowadzał Pottera do dziwnych dreszczy. - Wydoroślałeś... nie jesteś już tamtym chłopczykiem, którego widziałem kilka lat temu w Komnacie, hm?
Harry nawet jeżeli chciał w jakiś sposób odpowiedzieć byłemu Ślizgonowi, to nie potrafił. Bał się, że jego głos okaże się tak słaby, że załamie się już przy pierwszej sylabie. Odwrócił wzrok, ponieważ miał wrażenie, że ciemne oczy Riddle'a zaraz wywiercą w nim dziury.
- Musisz wybaczyć nieposłuszeństwo Glizdogona... Chyba poczuł się zbyt... wolny - oznajmił nagle starszy z nich, a Harry miał wrażenie, że słyszał w jego głosie trochę rozbawienia. Chłodne palce ujęły jego brodę i podniosły je delikatnie do góry, przez co znowu patrzył wprost na ciemne tęczówki. - Myślisz, że jeden cruciatus mu wystarczy, Harry? Czy może zasługuje na więcej?
Odwrócił się na chwilę i machnął szybko różdżką, powodując, że po starym cmentarzysku znów rozległ się krzyk bólu. I Harry, pomimo całej swojej nienawiści do tego przebrzydłego zdrajcy, odwrócił wzrok wymawiając cicho, ale stanowczo jedno słowo.
- W-wystarczy...
- Och, skoro tak mówisz, Harry - powiedział Voldemort, powracając spojrzeniem na twarz Gryfona. - Nie odwracaj wzroku, Harry Potterze, twoje oczy są zbyt cenne, żeby je ukrywać - dodał w zamyśleniu.
Gryfon poczuł, jak nagły przypływ ciepła wkrada się na jego policzki, co pogłębiło jego zmieszanie jeszcze bardziej.
- No nic, Harry Potterze... - powiedział nagle Tom, wzdychając głęboko. - Miło było się z tobą spotkać ponownie, jednak widzę, że jesteś wyjątkowo zmęczony. Ja również nie czuję się jeszcze najlepiej. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak się z tobą pożegnać.
Przybliżył swoją twarz do tej Harry'ego i przechylił ją nieznacznie, lekko się uśmiechając.
- Dobranoc, Harry Potterze - powiedział niemal szeptem, a Harry'ego zmorzył nagły sen. - Zobaczymy się innym razem.
Po raz kolejny obudziły go odgłosy krzątania się i przyciszonych głosów, które jednak tym razem wydawały się Harry'emu o wiele przyjemniejsze. Wciąż czuł się obolały i zmęczony, jednak nie był to taki ból, jak ten, który odczuwał wcześniej. Wypuścił cicho powietrze i otworzył kilkakrotnie swoje oczy, próbując przyzwyczaić je do jasnego światła, które go otaczało. Rozejrzał się po pomieszczeniu i z westchnieniem ulgi spostrzegł, że jest w skrzydle szpitalnym. Siłą woli zmusił się do obrócenia głowy w stronę głosów, które dochodziły z końca dużej sali.
- Och, Harry! - usłyszał płaczliwy głos Hermiony, która chwilę później już przytulała go mocno do siebie, mówiąc jak bardzo się o niego bała.
- H-hermiono... - wyjęczał cicho. Jego przyjaciółka odsunęła się lekko, patrząc na jego zmęczoną i podrapaną twarz, która jednak wyrażała nieopisaną ulgę.
- O mój Boże, Harry, wszystko w porządku? Coś się boli? Spałeś aż trzy dni, Harry! Dobrze się czujesz? - zasypywała go pytaniami, a on tylko z bólem widocznym na twarzy przytakiwał, chcąc chociaż na chwilę ją uspokoić.
- C-co się s-stało? - zapytał łamiącym się głosem. Czuł, że jego gardło jeszcze nigdy nie było tak suche, jak w tamtym momencie. Na całe szczęście Hermiona to dostrzegła i w szybkim tempie podała mu szklankę wody, która w małym stopniu zwilżyła jego gardło.
Harry jednak nie uzyskał odpowiedzi na swoje pytanie, ponieważ chwilę później pojawiła się pani Pomfrey, która niemal jak Express zaczęła badać jego ciało i podawać mu różne eliksiry i maści, które choć trochę uśmierzyły jego ból.
W międzyczasie do jego łóżka podszedł Dumbledore, który patrzył na niego w ciszy przez cały ten czas swoimi błękitnymi oczami, które wyrażały czystą troskę. Kiedy pani Pomfrey odeszła od jego łóżka, ostrzegając Dumbledore, że ma go nie męczyć, stary dyrektor usiadł na skraju jego materaca, patrząc znacząco na Gryfonkę, która przez cały ten czasu cierpliwie towarzyszyła Potterowi.
- T-to ja pójdę powiedzieć Ronowi, że już wstałeś... - oznajmiła i uśmiechając się niezręcznie ruszyła w stronę wyjścia. Harry spojrzał niepewnie na Dumbledore'a, nie będąc pewny czy słowa, które chciał wypowiedzieć nie będą zbyt dużym szokiem.
- O-on... On wrócił, proszę pana... - powiedział cicho, odwracając wzrok. Właściwie to nie był pewny czy dobrze robi mówiąc o powrocie Toma. Coś w środku kuło go natrętnie, jednak jego umysł podpowiadał, że tak właśnie powinien zrobić. - Lord V-voldemort powrócił...
- Nie jestem zdziwiony, Harry... Tom Riddle już dawno zapowiadał swój powrót, jednak wolałbym, żeby ta informacja pozostała pomiędzy nami - powiedział zamyślony dyrektor. Harry miał wrażenie, że w przeciągu tych kilku sekund postarzał się jeszcze bardziej. - Nie chcę wywoływać paniki, która może być naszą zgubą. Opowiedz mi, Harry, co się tam wydarzyło.
I Harry zrobił to, opowiadając wszystkie szczegóły jakie pamiętał. Opowiedział o rzuceniu świstoklikiem w Diggory'iego, o Glizdogonie i o narodzinach Voldemorta, który powrócił w swoim szkolnym wcieleniu. Powiedział o dziwnym zachowaniu Toma, który z jakiegoś dziwnego powodu oszczędził jego życie, jednak z premedytacją ominął wątek przebiegu ich rozmowy. Czuł, że to co tam zaszło powinno zostać tylko pomiędzy nim i Tom'em Riddle'm.
- Obawiam się, że Lord Voldemort wiedział, że jesteś wycieńczony, Harry. Tom od zawsze szukał osób równych mu, z którymi mógłby się zmierzyć, a w tamtym momencie nie widział w tobie przeciwnika... - stwierdził zmęczony. - Tą sprawą zajmiemy się jednak później, kiedy odzyskasz siły, mój przyjacielu.
- Ale panie profesorze... Ja nawet nie próbowałem z nim walczyć... P-poddałem się i wręcz chciałem, żeby w końcu mnie zabił.
- Harry, posłuchaj mnie. Każdy człowiek ma gorsze momenty, nawet ci najodważniejsi. Byłeś wyczerpany, Harry. Spałeś trzy dni, ponieważ twoje ciało było wymęczone i nawet Poppy nie wiedziała, jak długo zajmie ci regeneracja. Nie przejmuj się tym, mój przyjacielu. Teraz odpoczywaj i oczekuj odwiedzin przyjaciół, bo naprawdę dobrze się spisałeś, Harry.
Jego pierwszymi gośćmi byli oczywiście jego najbliżsi przyjaciele, którzy obudzili go swoimi głośnymi szeptami. Przynieśli oni masę słodyczy i drobnych upominków, które miały choć trochę poprawić mu humor, bo jak powiedziała im Hermiona: "Nie był w dobrym stanie".
Harry przyjął to wszystko z wciąż sennym, ale bardzo wdzięcznym uśmiechem, który sam pchał się na jego wargi.
Z uwagą słuchał swoich przyjaciół, którzy opowiadali mu o tym, co działo się po powrocie Diggory'iego z pucharem. Milczał, kiedy dowiedział się, że to właśnie Puchona uznano za zwycięzce turnieju, który próbował im wszystkim powiedzieć, że to nie była prawda. Nikt jednak nie zważał na jego słowa, uparcie twierdząc, że to przecież on, Cedrik Diggory, powrócił do nich z pucharem. Dean Thomas oznajmił nawet, że usłyszał jak jakaś grupka przypadkowych osób stwierdziła, że Harry Potter i tak jest już sławny, i nie potrzebuje kolejnych owacji na stojąco.
A Harry w tym wszystkim czuł się zmieszany. Tak naprawdę nie potrzebował żadnych gratulacji i tego cholernego rozgłosu, o którym mówili tamci ludzie. Harry Potter chciał spokoju, jednak coś w środku mówiło mu, że to wszystko było bardzo niesprawiedliwe wobec niego. Był zły na Dumbledore'a, że nie powiedział mu o całej tej sytuacji, ale był też zły na Diggory'iego, który nawet nie podziękował mu za uratowanie jego cholernego tyłka.
Potter również dowiedział się od nich, co dokładniej wydarzyło się po powrocie Puchona. Pomijając cały bałagan i szczęście, które wtedy zapanowało, znaleźli się ci, którzy zauważyli, że Harry nie powrócił automatycznie po zwycięstwie Puchona. Można powiedzieć, że wszyscy ignorowali chaotyczne wyjaśnienia Cedrika, w którym to tłumaczył, że puchar był świstoklikiem i że zostali przeniesieni na cmentarz, gdzie jakiś szaleniec wciąż mamrotał o powrocie Sami-Wiecie-Kogo. Tylko nieliczni zwrócili na to uwagę, w tym sam Dumbledore i inni profesorowie, którzy natychmiastowo zaczęli przeszukiwać labirynt, jakoby miałoby to w czymś pomóc. Kiedy jego poranione i bezwładne ciało pojawiło się nagle w środku całego zamieszania, wszyscy wstrzymali oddech, nie będąc pewni, czy jeszcze żył. Dopiero Diggory, pani Pomfrey i Snape zareagowali podbiegając do jego ciała, aby upewnić się czy Harry Potter jeszcze oddychał.
Gryfon jeszcze przez kilka dobrych dni został w skrzydle szpitalnym, gdzie niemal przez cały czas spał, co nikogo zbytnio nie dziwiło.
Czwartego dnia jego zwykła rutyna została jednak przerwana przez przyjście niespodziewanego gościa i Harry zastanawiał się kto był bardziej zaskoczony: on czy jednak sam Cedrik Diggory, który przekroczył próg skrzydła, niepodobnym do siebie, niepewnym krokiem.
Podszedł on do łóżka Gryfona i przysiadł na posłaniu, patrząc na swoje poranione dłonie. Przez długi czas oboje milczeli, jakby czekając aż ten drugi się odezwie, jednak Potter nie miał zamiaru zaczynać rozmowy. Można powiedzieć, że wciąż trzymał lekką urazę do swojego starszego kolegi.
Diggory uniósł swoje szare oczy i patrzył jeszcze przez jakiś czas na spokojny wyraz twarzy Harry'ego.
- Wiesz... - zaczął niepewnie i zmarszczył w skupieniu swoje brwi. - Właściwie to przyszedłem cię przeprosić, Harry.
- Za co? - zapytał Gryfon, ciężko unosząc się do siadu. Oparł się na miękkiej poduszce patrząc oczekująco na kolejne słowa Puchona, próbując zatuszować mały uśmiech satysfakcji.
- Za to, że uznali mnie za zwycięzcę, Harry - powiedział prosto, patrząc na niego kątem oka. - Próbowałem im powiedzieć, że to ty wygrałeś i, że w dodatku mnie uratowałeś, za co swoją drogę ci dziękuję, Harry, ale oni nie chcieli słuchać - dodał gorzko. - Nawet mój ojciec był zbyt pochłonięty gratulowaniem mi, że nawet nie chciał mnie posłuchać.
- To nie twoja wina - powiedział w końcu Harry po długim czasie milczenia. Właściwie wiedział, że nie może być zły na Cedrica, bo ten nie zrobił niczego złego. To nie była jego wina, że ludzie wierzą tylko w to co widzą.
- Może i nie moja wina, ale czuję się winny, Harry. Myślisz, że mogę ci w jakiś sposób podziękować za uratowanie mi życia? - zapytał, a Potter nie był pewny czy szelmowski uśmiech, który pojawił się na wargach Puchona był prawdziwy czy to tylko jego wyobraźnia. I Harry zrozumiał, że ręka która powędrowała na jego przykryte udo niekoniecznie była tylko przyjacielskim, niewinnym gestem.
- J-ja... n-nie wiem... - powiedział niepewnie, czując, że nagle się zarumienił. A sam Potter przekonał się, że jego gryfońska odwaga może zniknąć szybciej niż się pojawi.
- Namyśl się jeszcze, Harry, a teraz odpoczywaj - powiedział, a jego uśmiech zamienił się na ten jeden z delikatniejszych, od którego miękną kolana wszystkich uczennic Hogwartu. (Harry w tamtym momencie był bardzo szczęśliwy, że leżał na łóżku, naprawdę.) Cedric wstał, a Gryfon był przekonany, że może już spokojnie odetchnąć. Szkoda tylko, że w momencie kiedy Potter opuścił głowę, Diggory pochylił się nad łóżkiem. Jego ręka poprawiła opadający kosmyk włosów Harry'ego, a następnie powędrowała pod jego brodę, zmuszając Gryfona tym samym do podniesienia głowy. Kiedy ich oczy spotkały się ułamek sekundy, Puchon uśmiechnął się lekko i złożył szybki, mały pocałunek w sam kącik ust Pottera, co kompletnie spowodowało pustkę w głowie Gryfona.
- Przyjdę później, Harry - dodał jeszcze szeptem, lekko gładząc policzek bruneta.
Zielonooki chłopak nic nie odpowiedział, patrząc z rumieńcami na plecy swojego kolegi. Harry nawet nie zauważył, że od kilku dobrych chwil w skrzydle szpitalnym była też Hermiona, która obserwowała całe to zdarzenie w milczeniu. Dopiero kiedy Cedric przywitał się z nią ciepło wychodząc z pomieszczenia, Gryfonka niemal sprintem przybiegła do łóżka Harry'ego patrząc na niego intensywnie. Zupełnie niespodziewanie uniosła książkę, którą trzymała w dłoni i uderzyła Harry'ego w udo, w miejsce gdzie wcześniej trzymał go Cedric.
- Ty mały gnojku! - krzyknęła szeptem, marszcząc groźnie brwi. - Dlaczego mi nie powiedziałeś, że kręcisz z Cedric'iem Diggory'm?!
- A-ale ja z nim nie kręcę, Hermiono... - powiedział niepewnie, sam do końca nie wierząc w swoje słowa. I pewnie to właśnie był powód, dla którego Hermiona uderzyła go ponownie.
Po całym zdarzeniu z Puchonem Harry miał trudności z zaśnięciem. Wiercił się w każdą możliwą stronę, próbując znaleźć idealną pozycję do snu, jak i spokój, którego brakowało mu od spotkania z Cedric'iem. Czuł się jak zakochana nastolatka, co w jego przypadku nie do końca było prawdą. Nie był ani nastolatką, ani nie był zakochany. A przynajmniej tak myślał, bo przecież nie mógł się zakochać w tym Puchonie, prawda?
Jednak kiedy w końcu udało mu się zasnąć, nie do końca zaznał spokoju.
Harry Potter miał dość dziwny sen, który był dopiero początkiem jego historii.
Wylądował on w jakimś ciemnym, słabo oświetlonym pokoju. Wszystko w nim wydawało się strasznie drogie - zaczynając od mebli, kończąc na obrazach, które ozdabiały ciemne ściany. Harry przystanął na środku owego pokoju, nie do końca wiedząc co robić. W jakiś sposób wiedział, że jest to jeden z tych świadomych snów.
Harry podszedł do drewnianego biurka chcąc sprawdzić czy cokolwiek będzie mogło naprowadzić go na trop, który powie mu gdzie właściwie się znajduje.
Zanim jednak cokolwiek zobaczył, poczuł, że ktoś stoi tuż za nim. Odwrócił się szybko, ale jego oczom nie ukazało się nic dziwnego i niepokojącego. Ze zmarszczonymi brwiami i szybko bijącym sercem odwrócił się z powrotem i gdyby w jego rękach znajdowałby się jakikolwiek przedmiot - z pewnością leżałby już na podłodze. Harry machinalnie złapał się za serce, chcąc opanował jego szybki rytm, jednak to w niczym nie pomogło, ba, serce Harry'ego Pottera zabiło jeszcze szybciej widząc kto właściwie stoi przed jego osobą.
- Harry Potterze... Znów się widzimy - powiedział cicho mężczyzna, a jego kącik ust uniósł się nieznacznie. Patrzył na Gryfona jeszcze przez parę cichych chwil, a następnie uśmiechając się szerzej obszedł biurko dookoła, siadając na fotelu, który wydawał się niewiarygodnie stary i miękki.
Dopiero wtedy zielonooki chłopak skupił się na wyglądzie Toma, zauważając, że teraz wygląda on na bardziej... odświeżonego, bardziej żywego. Jego skóra choć i tak wciąż niemal biała teraz wydawała się bardziej zdrowsza, a włosy, które wciąż opadały luźno na czoło Voldemorta, na bardziej gęstsze i pełne blasku. Tom Riddle miał na sobie ciemną szatę, pod którą Potter zauważył coś na kształt ciemnej koszuli. Harry przełknął głośno ślinę odwracając wzrok.
Czuł się speszony i bezbronny pod intensywnym wzrokiem Voldemorta, który siedział nonszalancko na wcześniej wspomnianym fotelu.
- Pewnie zastanawiasz się gdzie jesteśmy, Harry... - powiedział powoli zakreślając w powietrzu cały obszar pokoju. - Hm, jesteśmy w gabinecie Lucjusza Malfoya, który był tak... miły i udostępnił mi swój dom.
- N-nie boisz się, że cię wydam? - zapytał niepewnie. W odpowiedzi Harry usłyszał gromki śmiech, który niezbyt mu się podobał.
- Harry to dzięki mnie tutaj jesteś. To nie jest twój sen, ale to nie jest również wizja... Jesteś gdzieś pomiędzy jawą a snem, Harry Pottrze, gdzie ja kieruję twoim losem. I nie powinieneś być pewny, czy to, co właśnie ci powiedziałem jest prawdą czy też kłamstwem.
- Chcesz mnie zabić? - Kolejny głośny śmiech rozniósł się po gabinecie.
- Wręcz przeciwnie, Harry. Nie mam zamiaru cię krzywdzić... Znudziło mi się to - powiedział, a Potter poczuł się jeszcze bardziej zagubiony niż wcześniej. No bo jak to? Jego największy wróg, który chciał go zabić od jego narodzin, od tak stwierdza sobie, że to jednak nie ma sensu?
Harry był totalnie skonfundowany i prawdopodobnie było to widać po całej jego postawie. Nie był już zdziwiony kolejnym szelmowskim uśmieszkiem Toma, od którego wciąż coś go tam skręcało w środku.
Riddle wstał i podszedł do okna, którego Harry wcześniej nie zauważył. Za szybą świat również był ciemny, jak samo pomieszczenie, w którym byli, ale małe punkciki rozjaśniały nocne niebo.
- Zauważyłem, że zbyt duże ryzyko niesie za sobą chęć zabicia cię, chociaż zapewniam, że nie umarłbym od razu. Jestem przygotowany na każdą ewentualność, w której moje życie byłoby... zagrożone, więc odpowiadając na twoje pytanie, tak. Jeżeli byś mnie zabił i tak bym wrócił, gdybyś mnie zranił stałoby się tak samo - powiedział spokojnie. Odwrócił się z powrotem do Harry'ego podchodząc do niego wolnymi krokami. A sam Gryfon zauważył, jak Riddle wpasował się w arystokratyczny wystrój pomieszczenia.
- Można powiedzieć, że ty też jesteś bezpieczny, Harry Potterze.
Tom stanął przed nim, a jego twarz wyrażała duże skupienie, kiedy wpatrywał się w zielone oczy Gryfona. Po kilku naprawdę długich chwilach, które dla Harry'ego trwały wieczność Riddle uśmiechnął się nieznacznie.
- Rzeczywiście się zmieniłeś, Harry - powiedział cicho unosząc swoją prawą rękę. Serce Pottera zamarło, kiedy poczuł, że chłodna dłoń Toma dotyka jego rozgrzanego policzka. - Nie widzę już w tobie tego małego chłopca, którego miałem okazję spotkać w Komnacie. Ale te oczy... oczy się nie zmieniły.
Harry machinalnie spuścił swój wzrok, czując się nieziemsko speszony.
- Harry spójrz na mnie. Mówiłem żebyś ich nie ukrywał. - I Harry zrobił to, czując się zupełnie ubezwłasnowolniony w obecności byłego Ślizgona.
- Grzeczny chłopczyk - powiedział Tom z satysfakcją, a jego mały uśmiech był ostatnią rzeczą jaką zobaczył Harry zanim się obudził.
Potter wyszedł ze skrzydła szpitalnego już następnego dnia, właściwie na swoje życzenie. Miał dosyć tamtej części hogwartowej szkoły, wiedząc, że zbyt często tam przesiaduje. Na całe szczęście pani Pomfrey zaleciła mu, aby jeszcze nie uczęszczał na zajęcia, co było wielkim wybawieniem dla Gryfona, ponieważ ostatnim czasem nie potrafił się na niczym skupić. I właśnie dlatego Harry Potter, podczas gdy inni trudzili się na lekcjach z profesorem Snape'm, on leżał na jednej z kanap, tuż przy kominku, leniąc się kompletnie. Bawił się frędzlami od narzuty, która przykrywała kanapę, wyglądając przy tym na bardzo skupionego. I wiele osób, które przechodziło przez pokój wspólny, bądź też w nim siedziało, patrzyło na niego jak na człowieka niespełna rozumu. Ale Harry wiedział, że ludzie i tak już dawno o nim mówili w ten sposób, więc miał tych wszystkich ludzi głęboko w poważaniu.
W pewnym momencie, jakiś drugoroczny chłopak przerwał jego zabawę nieśmiało chrząkając przy jego uchu.
- P-panie Potter? - powiedział bardzo speszony. - Ktoś czeka n-na pana przed obrazem - dodał szybko i uciekł niemal w podskokach. Harry zmarszczył brwi i powoli zsunął się z kanapy, poprawiając kaptur bluzy, który dziwnie się zawinął. Podszedł leniwie do drzwi, wciąż lekko kulejąc na jedną nogę i przeszedł przez przejście będąc lekko zaciekawionym, kogo to właściwie niosą do niego nogi. Stęknął lekko, kiedy jego oczom ukazała się dosyć znana mu już postura, człowieka, który jakby nie patrzeć również zaprzątał mu głowę.
Słodki uśmiech Cedric'a Diggory'iego sprawił, że nawet Gruba Dama zarumieniła się pod wpływem uroku Puchona.
- C-cześć? - powiedział niepewnie Potter, co w jego wykonaniu zabrzmiało niemal jak pytanie. Spojrzał na swoje brudne trampki, czując, że rumieni się jeszcze bardziej przypominając sobie, jak zakończyło się ich ostatnie spotkanie.
- Cześć Harry - odpowiedział Cedric, a Gryfon nawet na niego nie patrząc potrafił wyczuć w jego słowach uśmiech. Potter uniósł lekko głowę, widząc jak Puchon staje bliżej niego. Poczuł ciepłą dłoń na policzku, na którym miał małą ranę i ogromnie wielkie rumieńce.
- Mogę? - usłyszał łagodne pytanie Diggory'iego i chcąc nie chcąc Harry niemal automatycznie pokiwał głową, doskonale wiedząc, jak i nie chcąc wiedzieć, o co chodzi Puchonowi. Kolejny mały uśmiech wpłynął na twarz Cedric'a, kiedy powoli zaczął przybliżać swoje usta do ust Pottera. Objął go jedną dłonią w pasie, a druga ręka wciąż pozostała na jego zranionym policzku. Starszy chłopak w końcu złączył ich usta razem, a Harry musiał bardzo uważać, żeby nie upaść na ziemię. Wargi Puchona były niezwykle miękkie i ciepłe, i kiedy Cedric muskał nimi jego wargi, Gryfon zdał sobie sprawę, że ten chłopak skradł jego pierwszy pocałunek. Nie Cho, w której Harry kochał się już od dłuższego czasu, nie Ginny, która przecież kochała się w Harry'm, ani nawet nie Hermiona, która zrobiłaby dla niego wszystko.
A Harry myśląc o całej tej sytuacji uświadomił sobie, że przecież Cedric Diggory był w związku z samą Cho Chang, a przynajmniej tak myślała większość uczniów Hogwartu. To własnie skłoniło Gryfona do odsunięcia wyższego chłopaka. Nie chciał przecież być jakimś kochankiem czy odskocznią Cedirc'a od Cho. Zbyt bardzo szanował Krukonkę i samego siebie.
Spojrzał zmieszany na Puchona, widząc coś w rodzaju zranienia w jego oczach, co zmusiło go do odwrócenia wzroku.
- Zrobiłem coś złego? - zapytał Cedric niemal przestraszony. Harry pokręcił głową, po chwili jednak unosząc głowę z pewną dozą determinacji.
- Co z Cho?
- A co z nią nie tak? - Puchon wydawał się szczerze zdezorientowany pytaniem.
- Czy ty.., czy... wy? - zaczął Potter, nie do końca wiedząc jak dokończyć zdanie. Westchnął zirytowany, mówiąc sobie, że to jedyne wyjście na dowiedzenie się na czym stoi. - Jestem skonfundowany. Przecież wszyscy wiedzą, że ty i Cho byliście parą, a t-teraz... A teraz ty mnie całujesz, jak gdyby nigdy nic. To nie jest w porządku w stosunku do Cho - powiedział w końcu. - W stosunku do mnie też nie... - dodał ciszej.
Cedric westchnął głośno.
- Wiesz Harry... myślałem, że kto jak kto, ale ty nie będziesz ufał plotkom - powiedział Cedric, a Harry poczuł, jak rumieniec na jego twarzy rośnie jeszcze bardziej. - Nie chodzę z Cho, Harry. Ona jest po prostu moją przyjaciółką, z którą często spędzam czas i właśnie dlatego poszliśmy razem na Bal Bożonarodzeniowy. I naprawdę, słowo honoru - nigdy nie spojrzałem na Cho inaczej niż na przyjaciółkę.
- Ale ona na ciebie tak... - powiedział cicho Potter, wiedząc, że to akurat jest prawda.
- Och, naprawdę? - Mina Cedrica mówiła, że jest on szczerze zaskoczony. - To mamy problem, prawda? To znaczy, większy problem ma sama Cho... Bo wiesz, Harry, ja jednak wolę kogoś innego. To osoba jest trochę niższa ode mnie, ma burzę ciemnych włosów i ma nieziemsko zielone oczy. Wiesz może kto to?
Chcąc nie chcąc w brzuchu Harry'ego zrobiło się lekkie zamieszanie. Poczuł, że robi mu się gorąco i to z dwóch powodów. Pierwszym z nich były oczywiście słowa Puchona, które wydawały się dla Harry'ego Pottera bardzo nierealne. Chłopak, za którym szalała niezliczona ilość dziewczyn i chłopaków wyznaje mu, że go lubi, a on sam wie, że lubienie Cedrica byłoby bardzo łatwe. Jednak było coś co trochę mieszało w głowie Gryfona. Kiedy wyższy chłopak wspomniał o jego oczach, coś ukuło Pottera w środku. Ostatnio tylko jedna osoba komplementowała jego oczy, co było równoznaczne z tym, że to właśnie o nim Harry pomyślał. Czuł się sfrustrowany, ale poczuł się lekko, kiedy pokiwał głową i spojrzał w oczy Puchona. Uśmiechnął się delikatnie, a jego oczom ukazał się najszczerszy uśmiech Cedric'a Diggory'ego jaki miał okazję kiedykolwiek widzieć.
Godziny zamieniały się w dni, dni zamieniały się w tygodnie, a życie Harry'ego Pottera wydawało się normalniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Pogoda dopisywała, obdarzając mieszkańców Hogwartu promieniami słońca, przyjemnymi podmuchami wiatru i bezchmurnym niebem, które budziły ich każdego ranka. Wszystkie rany Gryfona zdążyły się już zagoić i można powiedzieć, że wydarzenia z Turnieju Trójmagicznego powoli odchodziły w zapomnienie, znikając w grubych murach szkoły.
Dziwne sny z Lordem Voldemortem nie pojawiły się ponownie, ale to jedno spotkanie z Czarnym Panem utkwiło Potterowi w głowie na dobre. Nieraz leżąc w łóżku wspominał ich rozmowę i ciemne oczy byłego Ślizgona, który zachowywał się zupełnie inaczej, niż wtedy w Komnacie.
Wracając do tego samego pokoju Harry czuł się trochę pewniej, można powiedzieć, że był nawet spokojniejszy niż sam mógłby przypuszczać. Rozejrzał się po pomieszczeniu upewniając się, że wszystko było w takim samym ładzie, co ostatnio i rzeczywiście wszystko pozostało bez zmian.
Dla Harry'ego wszystko działo się jak za mgłą. Po raz kolejny znalazł się w ciemnym pokoju, który dla odmiany był oświetlony przez płomień płynący z kominka, którego młody Gryfon wcześniej nie zauważył. Czuł się jednocześnie spokojny i zdenerwowany, jakby jego ciało nie mogło się zdecydować, co właściwie powinien czuć. Spotkania w tym pokoju stały się dla niego małą odskocznią od codziennych dni w Hogwarcie, które spędzał ze swoimi przyjaciółmi i Cedric'iem, który z każdym dniem wydawał się coraz bardziej zakochany w Harry'm. A sam Harry czuł się zagubiony w uczuciach do Puchona.
Zwłaszcza teraz, gdy ciemne oczy wpatrywały się w niego z intensywnością, której Potter nigdy nie widział, nawet u Cedrica. Stęknął cicho czując się bardzo niekomfortowo w tej sytuacji. Bał się tego jak szybko biło jego zdenerwowane serce, jak bardzo jego dłonie były spocone i tego, jak bardzo chciał, żeby Czarny Pan był bliżej niego.
- Harry - powiedział Tom swoim spokojnym głosem, a na jego ustach wykwitł mały uśmieszek, od którego Potterowi zmiękły kolana. - Podejdź do mnie - dodał brunet, a Harry zdał sobie sprawę, że Czarny Pan mówił do niego wężomową. Gryfon niepewnie zrobił dwa małe kroki do przodu, nie będąc pewnym czy jego nogi nie odmówią mu posłuszeństwa przy trzecim. Między nimi wciąż była mała przestrzeń, której Harry chciał jak najszybciej się pozbyć.
Ale czekał. Czekał na kolejne polecenia Czarnego Pana, wiedząc, że sam nie jest w stanie się ruszyć. Kiedy Tom zrobił krok w jego stronę, serce Pottera biło jeszcze szybciej, ale nie potrafił wyjaśnić swojego zdenerwowania. Potter nie znał uczucia, którego właśnie doświadczał. Nie czuł się tak przy żadnym swoim znajomym, ba, nawet Cedric nie potrafił wywołać u niego takiego zdenerwowania, jak właśnie Riddle.
Tom uniósł swoją dłoń, powoli dotykając nią policzka Pottera, które paliło go niczym żywy ogień.
- Z każdym kolejnym spotkaniem mam wrażenie, że twoje oczy błyszczą jeszcze bardziej... - mruknął wyższy z nich, cicho wzdychając. Potter spojrzał w dół, mrugając parokrotnie. Czuł się niemal zawstydzony komentarzami, którymi rzucał drugi chłopak. - Zamknij oczy, Harry.
Tym razem głos byłego Ślizgona był głębszy, bardziej tajemniczy i zdecydowanie bardziej niebezpieczny. Potter nawet nie próbował pytać po co i dlaczego. Młody Gryfon sam nie wiedział, kiedy Riddle uzyskał jego zaufanie. Część niego wiedziała, że zaufanie Czarnemu Panu wiążę się z wielkim niebezpieczeństwem, które chciał podświadomie zamaskować. Jednak była też we wnętrzu Pottera druga część...
Część, która chciała całkowicie zaufać byłemu Ślizgonowi. Która chciała poznać go bliżej i być przy nim nie tylko podczas ich rzadkich spotkać w marach sennych, których Harry nawet nie był pewny. Ale przecież Czarny Pan nie zrobił mu do tej pory krzywdy, prawda? Gdyby chciał go zabić zrobiłby to już przy pierwszej okazji. I właśnie dlatego brunet wykonał polecenie bez zastanowienia, ufając Tomowi.
Pierwszym, co poczuł było to, jak Riddle zdejmuje jego okulary. Chcąc nie chcąc Potter zamrugał parokrotnie, widząc jak na wargach ciemnookiego maluje się mały uśmieszek, od którego oblał się zimnym potem. Przełknął głośno ślinę po raz kolejny zamykając swoje powieki.
Chwilę później stało się coś, czego Harry pragnął podświadomie od bardzo dawna, jednak bał się do tego przyznać.
Wargi Toma były bardzo miękkie i ciepłe, kiedy powoli przesuwały się po jego własnych. Kolana Harry'ego lekko się ugięły, jednak dzięki temu, że chłodna dłoń Riddle'a spoczęła na jego biodrze, Potter zachował równowagę. Jego serce waliło o jego żebra bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, a umysł zapełnił się pytaniami czy to działo się naprawdę. Cichy jęk wydobył się z jego ust, kiedy oplótł ramiona wokół szyi Czarnego Pana chcąc być jeszcze bliżej jego ciała.
W swoim krótkim życiu Potter nie czuł jeszcze tak palącej potrzeby bycia przy kimś tak blisko. Nawet będąc z Puchonem wszystko wydawało się o wiele mniej intensywne niż w tamtym momencie.
- A-ah, Tom... - jęknął cicho, kiedy poczuł język na swojej dolnej wardze. Było mu ciepło, niemal duszno, a z każdym kolejnym momentem brakowało mu powietrza.
Palce Czarnego Pana powędrowały do jego koszulki i zupełnie niespodziewanie Harry usłyszał dźwięk rozrywanego materiału. Zaskoczony oderwał swoje usta od tych drugich i spojrzał w dół, widząc swoją nagą klatkę piersiową. Spojrzał zdezorientowany na Toma. Nie sądził, że wyższy chłopak miał tyle siły.
- J-jak... - zaczął niepewnie. W jednym momencie poczuł się bezbronny i nagi, kiedy ciemne oczy byłego Ślizgona świdrowały jego całą postać.
Potter nie dostał jednak odpowiedzi, po raz kolejny czując ciepłe wargi na swoich. Riddle wziął jego dłonie w swoje i pociągnął je do jego szyi, dając tym samym znak, że ma rozpiąć jego ciemną koszulę. I Potter zrobił to nie będąc wstanie odmówić.
Kiedy wykonał swoją pracę, jego dłonie szybko powróciły do pierwotnej pozycji wokół szyi bruneta. Riddle rozłączył ich wargi, patrząc przez jakiś czas w oczy Pottera, a Harry miał wrażenie, że zaraz roztopi się pod jego gorącym spojrzeniem. Czas jakby się nie liczył, dając im okazję do zamknięcia się w swoich objęciach. I zrobili to w chwili, kiedy Harry poczuł pod sobą twarde drewno w postaci biurka. Jego koszulka już dawno leżała na podłodze, tak samo jak ciemny materiał, który wcześniej okrywał klatkę ciemnookiego.
Harry rozłożył swoje nogi, oplatając nimi biodra Toma. Zupełnie nagle poczuł się wyjątkowo zdenerwowany, bo przecież Harry Potter nigdy wcześniej nie uprawiał seksu. Było to dla niego nowa, nieznana linia, której nie przekroczył nawet z Cedric'iem. Bał się, ale jednocześnie wiedział, że Tom nie mógł zrobić mu krzywdy. A przynajmniej taką miał nadzieję.
Wargi spotykały się w gorących, ale słodkich pocałunkach, to samo robiły ich ciała, kiedy Riddle napierał na Pottera coraz bardziej. A Gryfonowi nie pozostawało nic innego, jak odpowiadanie na każdy jego dotyk cichymi westchnięciami i jękami. Wszystkie jego myśli opuściły jego głowę, dzięki czemu całkowicie oddał się swoim potrzebom.
Dłoń Toma powędrowała na wybrzuszenie w spodniach Pottera, które niemal prosiło się o jakąkolwiek uwagę, jednak Riddle jedynie przez chwilę stymulował jego męskość.
Odpiął jego pasek i guzik od spodni każąc Potterowi się ich pozbyć razem z bokserkami, które niemal drażniły jego przyrodzenie.
Wszystkie następne wydarzenia były dla Harry'ego jednym wielkim skupiskiem kolorów, które w jego głowie były zbiorem jęków, szybkich uderzeń skóry o skórę, błagań o więcej, mokrych pocałunków i rumieńców, które przez cały ten czas nie opuszczały jego twarzy.
- A-ah! Szybciej! T-tom, szybciej! - głośne błagania rozchodziły się po pokoju, a razem z nimi słyszalne były głośne uderzenia ciał o siebie, które doprowadzały Harry'ego do obłędu. Jego głowa leżała na chłodnej powierzchni drewnianego blatu, dłonie zaciskały się na krańcach biurka, a nogi trzęsły się, kiedy Voldemort wbijał się w jego ciasne wejście, uderzając raz za razem w jego prostatę. Potter nie pamiętał od jak dawna właśnie tak wyglądały jego spotkania z Czarnym Panem. Od ich pierwszego razu minęło dużo czasu, a ich kolejne spotkania, które z całą pewnością były częstsze, właśnie tak się kończyły. Nieraz Tom Riddle pieprzył go od samego pojawienia się Harry'ego w gabinecie, nieraz zaczynali krótką czy też długą rozmową, ale ich spotkania i tak kończyły się tym, że Potter błagał o więcej, a były Ślizgon dawał małemu Harry'emu, co tylko chciał.
Tak było i tym razem.
Tom przyśpieszył ruchy swoimi biodrami, a dłonie coraz mocniej zaciskały się na opalonych biodrach Gryfona. Harry czuł jak jego gardło z każdym kolejnym pchnięciem jest coraz bardziej zdarte, czuł, że mięśnie jego nóg drżą, a pot spływa po rozgrzanym ciele.
- Ah..., ahh, T-tom...! - jęknął Potter. Nie wiedział jak długo jeszcze wytrzyma. Miał wrażenie, że przez jego wnętrze przepływa gorąca lawa, która dochodziła do każdego małego zakamarka jego ciała. Wszystko było intensywne, mocne i zbyt cudowne aby było prawdziwe.
- Kurwa! - warknął Voldemort, wbijając się w Harry'ego coraz głębiej i szybciej. Wiedział, że zaraz dojdzie, ale chciał, żeby młodszy z nich zrobił to pierwszy. A wiele nie brakowało, ponieważ chwilę później z ust Harry'ego wypłynęło najpiękniejsze przeciągłe jęknięcie, jakie do tej pory Czarny Pan miał okazję usłyszeć. Orgazm sięgnął również jego i długie sekundy później wyszedł z Pottera z mocno bijącym sercem. Obrócił młodszego chłopaka do siebie, unosząc jego głowę i złączając ich usta w mokrym i długim pocałunku.
- Dobranoc, Harry - mruknął jak zwykle Tom, a Harry wiedział, że zaraz runie w ciemną przepaść.
Dla Harry'ego jego nocne wyprawy do świata Lorda Voldemorta były czymś przyjemnym. Po każdej nocy spędzonej z nim, dzień Pottera stawał się o wiele lepszy, jednak było coś co martwiło Gryfona aż za bardzo. Harry chciał aby jego sny się urzeczywistniły. Chciał aby stały się prawdą, zwłaszcza w momentach, kiedy budził się co rano z mocno bijącym sercem i problemem w swoich spodniach. Może było to dziwne, ale Harry był smutny, kiedy odkrywał, że właściwie nic go nie boli, tak jakby poprzednia noc była zwykłym snem. A Gryfon był przekonany, że chwile, które spędzał z Tom'em Riddle'm były prawdziwe.
Tego ranka, coś jednak było nie w porządku. Zaraz po przebudzeniu, Harry poczuł irytujący ból w dolnej części ciała. Zdezorientowany odsunął pościel i upewniając się, że kotary od jego łóżka są szczelnie zasłonięte uniósł swoją bluzkę.
Marszcząc brwi dotknął swoich kości biodrowych, starając się nie wydawać żadnego dźwięku.
A było to dosyć trudne, ponieważ siniaki na jego skórze były naprawdę duże.
- Cholera... - mruknął pod nosem, opadając z powrotem na poduszki.
Serce biło mu szybciej niż zazwyczaj, a jego myśli były zapełnione pytaniami, na które nie znał odpowiedzi. To był pierwszy raz, kiedy zobaczył takie ślady na swoim ciele. To nie było możliwe, aby to, co działo się w jego słodkich marach sennych przeszło do jego codzienności. Nie było innej możliwości, aby na jego ciele pojawiły się te siniaki.
Przetarł ciężko swoje oczy i uniósł się na łokciu sprawdzając po raz kolejny czy to co widział wcześniej nie było zwykłym przewidzeniem.
Jęknął głośno i opadł z powrotem na materac.
Jakiś czas później Harry zauważył jeszcze kilka siniaków, które na jego nieszczęście pojawiły się w miejscach widocznych na jego ciele. Ze martwieniem wypisanym na jego twarzy założył grubą bluzę mając nadzieję, że zakryje te miejsca, na których jego skóra przybrała purpurowy odcień.
Schodząc tego dnia do Wielkiej Sali modlił się, aby nikt z jego znajomych nie zapytał dlaczego nosi grubą bluzę w tak ciepły dzień. Idąc przez szkolne korytarze miał wrażenie, że każdy z uczniów patrzy na niego jakoś inaczej niż zazwyczaj.
- Chyba popadam w paranoję - mruknął sam do siebie i ściągnął niżej rękawy swojej bluzy. Chciał jak najszybciej dostać się do swoich znajomych, którzy odciągną go od jego myśli.
Przyśpieszył kroku i westchnął z ulgą, kiedy w końcu dostał się do stołu Gryfonów, gdzie już wrzało od głośnych śmiechów i rozmów.
Usiadł pomiędzy swoimi przyjaciółmi i przywitał się z nimi szybko, nakładając sobie trochę płatków śniadaniowych.
- Harry, nie jest ci za gorąco? - zapytał Ron, który spojrzał na niego podczas nalewania soku.
- Um, nie. Właściwie jest mi trochę... chłodno - powiedział, zmuszając się do szczerego uśmiechu. Ron wydawał się usatysfakcjonowany odpowiedzią przyjaciela i powrócił do konsumowania swojego śniadania. Chwilę później dołączyła do nich Hermiona, która widocznie również była zaskoczona ubiorem.
- Mamy kwiecień, Harry. Na dworze jest ponad dwadzieścia stopni, nie może być ci aż tak zimno - powiedziała marszcząc brwi. Według Harrry'ego ta dziewczyna zawsze była zbyt mądra.
Na szczęście jednak uratował go Ron.
- Oj daj mu spokój, Miona. Jest mu po prostu zimno, zresztą ty wiesz, jak w naszym dormitorium wieje chłodem? Merlinie, w nocy myślałem, że odpadną mi palce!
Na całe szczęście Hermiona najwyraźniej przyjęła tłumaczenie Rona, bo nie drążyła dalej tematu. Zignorowała dalej marudzącego Weasley'a i pijąc parującą herbatę otworzyła jedną ze swoich grubych książek zatracając się w lekturze.
Szkolny gwar pozwolił zapomnieć Potterowi o małym problemie, który pojawił się tego ranka, jednak jak to w życiu Harry'ego Pottera bywa nie wszystko szło po jego myśli.
Wracając wraz z Hermioną i Ronem do gryfońskiej wieży, natknęli się na Cedrica, który ze swoim zabójczym uśmiechem podszedł do nich przytulając Pottera od tyłu.
Mocno przytulając w okolicy jego bioder.
Chcąc nie chcąc Potter niemal zawył z bólu. Zdezorientowany Puchon puścił Gryfona i spojrzał na niego pytająco. To samo zrobili jego przyjaciele i osoby w pobliżu, przez co Harry chciał stamtąd zniknąć i się gdzieś schować. Najlepiej w pewnych ramionach.
- Co się stało, Harry? - zapytali równocześnie jego przyjaciele. Potter wytarł rękawem bluzy łzy, które pojawiły się od nagłego bólu i spojrzał przelotnie na swoich przyjaciół i Cedrica, który wydawał się na równie wystraszonego co on.
- Nic... nic się nie stało - powiedział cicho, samemu nie wierząc w swoje słowa. Hermiona spojrzała na niego zmartwiona. Widziała, że ostatnim czasem coś działo się z jej przyjacielem. Rzadko kiedy się odzywał i często odpływał gdzieś myślami. Działo się to od trzeciego zadania, które przecież odbyło się już jakiś czas temu. Coś było nie tak i Gryfonka była o tym przekonana.
Marszcząc brwi podeszła do Pottera chcąc unieść lekko jego bluzę, Gryfon jednak strzepnął jej dłonie odsuwając się od niej znacząco.
- Co ty robisz? - zapytał ostro.
- Harry, unieś bluzę - powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Nie będę się tutaj rozbierać!
- Harry... - to był Cedric, który przez cały ten czas stał z boku i przeglądał się owej sytuacji. - Ona tylko się o ciebie martwi - dodał spokojnie, chcąc przemówić mu do rozsądku.
- To niech przestanie! - powiedział zirytowany i odwrócił się na piętach, kierując się do wieży Gryfonów.
Harry ignorował swoich przyjaciół i Diggory'ego przez dwa dni, podczas których jego siniaki przybrały nieciekawych kolorów. Niestety nie mógł z tym iść do pani Pomfrey, która pewnie zadawałaby bardzo niekomfortowe pytania. Humor Pottera nie poprawiał też fakt, że przez te dwa, cholernie długie dni nie widział się z Tomem. Na całe szczęście był to weekend, toteż nie musiał wychodzić ze swojego dormitorium.
Niedzielnego wieczoru postanowił wyjść jednak z gryfońskiej wieży i pochodzić po szkolnych korytarzach, które zapewne były cichsze, niż pokój wspólny.
Witał się z niektórymi obrazami i duchami napotkanymi na swojej drodze, przez co jego humor poprawił się nieznacznie. Szedł właśnie korytarzem prowadzącym do szkolnych lochów, kiedy usłyszał jak ktoś woła go po nazwisku.
Odwrócił się nieznacznie i przewrócił oczami, kiedy zobaczył dobrze znane mu, blond włosy.
- Malfoy - powiedział z wymuszonym uśmiechem.
- Co Złoty Chłopiec Gryfindoru robi tutaj sam, w tak niebezpiecznym miejscu, jakim są ślizgońskie lochy? - powiedział Malfoy podchodząc do niego z figlarnym uśmieszkiem. Oparł się o ścianę tuż obok Pottera i spojrzał na niego przekręcając głowę w bok.
- Szukałem szczęścia, ale widzę, że tutaj przyszedłeś, więc mój plan szlag trafił - opowiedział i zaczął wymijać Ślizgona, który przytrzymał go za ramie. Pociągnął go do siebie, opierając go o ścianę.
- Jeżeli myślisz, że możesz tak ze mną pogrywać, to się grubo mylisz, Potter - syknął Draco, przybliżając twarz do twarzy Harry'ego. Gdyby ktoś ich teraz zobaczył, zapewne pomyślałby, że się całują. Och jak bardzo by się pomylił.
- Spieprzaj Malfoy, coraz bardziej upodabniasz się do swojego ojca - warknął Potter. Ślizgon pchnął go na ścianę.
- Nie waż się mówić o moim ojcu, Potter.
- Bo co? Postraszysz mnie nim? Przyjdzie i wywali mnie ze szkoły? A może mnie zabije, co? Proszę cię, Malfoy - prychnął Harry i strącił dłoń Ślizgona ze swojego ramienia.
- Ciesz się wolnością póki jeszcze możesz, Potter. Ktoś wrócił i bardzo oczekuje waszego kolejnego spotkania. - Malfoy zmierzył go wzrokiem i uśmiechnął się wrednie. Odszedł, zostawiając Pottera samego z jego myślami, które stały się jeszcze bardziej poplątane. Cholerny Malfoy.
Lekko wytrącony z równowagi zawrócił, porzucając swój plan zaszycia się gdzieś w dolnej części Hogwartu. Zupełnie przypadkowo wpadł na Diggory'ego, który zdziwiony, że widzi go wychodzącego ze ślizgońskich lochów, podszedł do niego skonfundowany.
Harry uśmiechnął się lekko i poprawił swoje okulary czując się zadziwiająco speszony.
- Co tutaj robisz, Harry? - zapytał cicho Cedric. Nie przywitał Harry'ego swoim zwyczajowym buziakiem czy słodkim uśmiechem.
- Właściwie to przechodziłem? - odpowiedział. Puchon zmarszczył brwi i kiwnął nieprzekonująco głową.
- Możemy porozmawiać na osobności? - zapytał cicho. Nie czekając na samą odpowiedź Pottera odwrócił się na pięcie i ruszył do swojego dormitorium. Gryfon posłusznie poszedł za nim.
Nie miał okazji być jeszcze w pokoju wspólnym Puchonów, toteż był lekko zdziwiony, jak bardzo przytulne jest główne pomieszczenie. Cedric zaprowadził go do swojego pokoju, które znajdowało się najdalej ze wszystkich. Brunet był prefektem naczelnym, co znaczyło, że miał pokój cały dla siebie. Był on średnich rozmiarów. Miał ciepły odcień brązu na ścianach, duże łóżko, biurko, szafkę i piecyk, co Potter zauważył - było typowe dla hogwartowych pokoi.
Puchon stanął na środku swojego pokoju i odwrócił się do Harry'ego ze splecionymi ramionami.
Harry lekko zaskoczony pasywnością w ruchach swojego chłopaka przygryzł wargę.
- Coś się stało? - zapytał niepewnie, zamykając drzwi.
- To ty mi powiedz co się stało, Harry - odpowiedział Cedric robiąc kilka kroków w jego stronę.
- Nic się przecież nie stało, Ced. Wszystko jest w porządku - stwierdził z lekkim uśmiechem. Cedric chyba nie do końca mu jednak uwierzył. Puchon przewrócił oczami. Po chwili Potter czuł jego wargi na swoich, więc automatycznie oplótł szyję wyższego chłopaka, co pomogło mu w utrzymaniu równowagi. Westchnął cicho i dał się poprowadzić do łóżka Cedrica, gdzie opadł lekko na miękki materac. Tak bardzo skupił się na ustach bruneta, że nie zauważył, kiedy dłonie Digorry'ego zeszły w dół, tuż do jego bluzki, którą podciągnął jednym szybkim ruchem. Poczuł jak Cedric się odsuwa i patrzy w dół na jego nagą skórę.
- Wiedziałem - powiedział, uśmiechając się smutno. Zszedł z łóżka poprawiając swoje odstające włosy, co pogorszyło sprawę. - Wiedziałem, że się z nim pieprzysz.
- O czym ty mówisz? - zapytał Harry, zakrywając swoje posiniaczone ciało. Czuł niewyobrażalne gorąco na swoich policzkach i chciał jak najszybciej zapaść się pod ziemię.
- Dlatego nie chciałeś wtedy unieść bluzy, prawda? - zapytał ostro Cedric, patrząc na niego z bólem w szarych oczach. - Nie chciałeś żeby się wydało, że pieprzysz się z Malfoy'em za moimi plecami, nie?
- Ale j-ja wcale ni-
- Nie kłam! Chociaż zrób tyle i nie kłam mi w oczy, Harry! - krzyknął Puchon. Potter patrzył na niego z rozszerzonymi oczami, chcąc powiedzieć cokolwiek, aby uspokoić Cedric'a.
- Zrobiłbym dla ciebie wszystko, a ty i tak wolisz tego gnojka! Sądziłem, że coś do mnie czujesz, Harry!
- A-ale to nie tak! - odpowiedział szybko, czując potrzebę powiedzenia prawdy Cedric'owi.
Problem w tym, że niestety nie mógł tego zrobić.
- A jak niby? Harry, nie okłamuj mnie, proszę! Chociaż to dla mnie zrób i wytłumacz mi wszystko!
- Ja... - zaczął Potter, opuszczając głowę. - Nie mogę ci powiedzieć prawdy, Ced... Przepraszam, ale naprawdę nie mogę...
- Tak myślałem - zaśmiał się Diggory, odwracając się do Pottera plecami tak, jakby nie chciał i nie mógł już na niego patrzeć. - Wyjdź Harry. Między nami koniec.
- Ced... Nie pieprzyłem się z Malfoy'em, naprawdę... - powiedział błagalnie, podchodząc do Puchona.
- Powiedziałem wyjdź.
- Ced... - powiedział, dotykając łagodnie jego ramienia.
- Wyjdź, Harry! - krzyknął Cedric, odsuwając się gwałtownie od Pottera.
Harry wyszedł z opuszczoną głową.
Następne kilka dni były dla Harry'ego trudne. Nie rozmawiał właściwie z nikim, a podczas lekcji przechodził z klasy do klasy z opuszczoną głową. I tak, unikał swoich przyjaciół, o ile wciąż mógł ich tak nazywać. Czuł się winny i przytłoczony swoją niemocą.
Kilka razy próbował porozmawiać z Cedric'iem, jednak zawsze kończyło się to fiaskiem. Diggory wyraźnie nie chciał rozmawiać z Harry'm i za każdym razem, kiedy widział go na korytarzu natychmiast szedł w drugą stronę, nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenia swoich przyjaciół. Puchon nie chciał mieć nic wspólnego z kimś, kto go okłamywał, a Harry właśnie to zrobił, co bolało go najbardziej. Bo przecież chciał dobrze i naprawdę zależało mu na Potterze, który jego uczucia wyrzucił razem z jego godnością.
Środek kwietnia przyniósł ze sobą deszcz i pochmurne niebo, które zdawało się oddawać nastrój Harry'ego Pottera. Ostatnim czasem Gryfon bardzo lubił taką pogodę, bo właśnie wtedy błonia robiły się opustoszałe, ponieważ każdy chciał się skryć przed wielkimi kroplami deszczu. A Harry wychodził wtedy ze swojego łóżka i szedł na boisko szkolne, gdzie siedział na zimnym i mokrym murku i rozmyślał.
W jeden z takich kwietniowych dni, kiedy Potter siedział na swoim ulubionym miejscu coś wydawało się nie tak. W przeciągu dwudziestu minut widział już czterech nauczycieli, którzy zaabsorbowani czymś innym, nie widzieli go w jego kryjówce, która wcale nie była taka niewidoczna. Słyszał ich gorączkowe szepty, jednak nie potrafił wychwycić żadnych konkretnych słów. Udało mu się jedynie złapać słowo "bariera", co nie było żadną wskazówką. Zignorował ich i założył kaptur na głowę, chcąc okryć się od wiatru, który zaczął silniej wiać.
Tajemnica jednak po chwili się rozwiązała. Patrząc do góry, Gryfon zauważył, jak niebo chwilami jaśnieje. W pierwszym momencie miał wrażenie, że nadchodziła po prostu burza. która już kilka razy pojawiła się w tym miesiącu, jednak to nie było to.
Wstając z zimnego murku, patrząc wciąż w niebo, Harry zauważył, że to nie niebo błyskało, a bariera ochronna, która tworzyła ogromną kopułę nad Hogwartem. Widział, jak błyskawice zaklęć wiją się po barierze, tworząc jasnobłękitne wzory.
Wszystko jednak po chwili ustało. Zapadła nagła cisza, a jego przeczucia mówiły, że bariera opadła.
Gryfon nagle poczuł się bardzo odkryty, więc stwierdził, że pora wracać do dormitorium, gdzie przynajmniej nie będzie sam. Zawrócił wkładając ręce do kieszeni i pośpiesznym krokiem skręcił w stronę korytarzy. Jego kroki głośno odbijane na kamiennej posadzce były jedynym dźwiękiem, który dochodził jego uszu, co dało upiorny efekt, który przyprawił Pottera o niemiłe dreszcze.
Skręcił w kolejny labirynt korytarzy, jednak na chwilę się zatrzymał. Miał wrażenie, że usłyszał jakieś kroki tuż za nim, jednak gdy się odwrócił nikogo ani niczego nie zauważył.
Mrucząc coś do siebie, zaczął znowu iść, jednak dziwne wrażenie, że ktoś za nim idzie nie dało mu spokoju. Odwrócił się ponownie i przystanął. W ostatnim momencie zauważył coś ciemnego znikającego za drzwiami od jednej z pustych klas.
Bił się przez chwilę z myślami, jednak jego gryfoński upór i odwaga popchnęły go w stronę nieużywanej klasy. Gdzieś w oddali było słychać grzmoty burzy, która nawiedziła mury Hogwartu.
Dosyć szybko udało mu się dotrzeć do wejścia, dzierżąc w ręku swoją różdżkę. Przełykając ślinę pchnął drewniane drzwi spodziewając się właściwie wszystkiego. Unosząc różdżkę zrobił dwa kroki do przodu i rozejrzał się po pustym pomieszczeniu. Wszystko wydawało się zupełnie normalne i nic nie wskazywało na obecność kogoś innego. Opuścił różdżkę i zaczął się obracać w stronę wyjścia, aby w końcu w spokoju udać się do dormitorium. W tym samym momencie, kiedy zrobił pierwszy krok w stronę przejścia, drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
Odwrócił się szybko z mocno bijącym sercem.
Jego podświadomość po ciuchu mówiła mu kogo tam ujrzy, jednak wolał nie dopuszczać do siebie tej myśli. Bał się, że się zawiedzie, jednak...
- Tom? - zapytał cicho. Spojrzał niepewnie na Voldemorta, nie do końca będąc pewnym czy to naprawdę on.
Oparty był on o drewniane biurko z tyłu klasy i Harry musiał stwierdzić, że ten znów wyglądał wręcz majestatycznie. Biła od niego siła i bezwzględność, która onieśmielała Pottera, dlatego też nie wiedział czy podejść, uciekać czy w ogóle się poddać.
- Możesz opuścić różdżkę, Harry Potterze.
A Gryfon zrobił to bez zastanowienia. Czuł się jak pod wpływem Confundusa, jednak w tym wypadku był świadomy swoich czynów.
- Podejdź tu, Harry - dodał jeszcze Tom, prostując się. Wyciągnął prawą dłoń i ponaglił Gryfona.
Patrzył jeszcze przez kilka długich chwil na ciemną postać, chcąc upewnić się, że jego wzrok nie płatał mu figli. A kiedy miał już pewność, że osoba stojąca przed nim naprawdę jest Tom'em, nawet nie czekał na kolejne ponaglenie. Niemal biegiem rzucił się na niego, wpadając w jego ramiona, które przywitały go gorąco.
Wszystko stało się dosyć szybko i Potter nie mógł uwierzyć, że w końcu jego realistyczne sny się urzeczywistniły. Miał Riddla tutaj przed sobą i teraz nie miał wątpliwości, że jego gorące sny wydarzyły się naprawdę.
Nie potrafił wyrazić swoich wszystkich emocji, kiedy spostrzegł, że mógł poczuć każdą żyłę na nadgarstkach Toma, każdą fałdę na szacie i miękkość ciemnych włosów, w które wplótł swoje trzęsące się dłonie.
Nie wiedział, co w niego wstąpiło - czuł się tak, jakby przebywał pod silnym zaklęciem confundusa i upojnym smakiem amortencji jednocześnie.
Chciał poczuć Riddle'a wszędzie;
Chciał czuć jego miękkie i chłodne usta na swojej szyi, obojczyku i ustach.
Chciał, żeby jasne dłonie wędrowały po jego ciele, doprowadzając go do szaleństwa.
Chciał, żeby te ciemne tęczówki wpatrywały się w niego tak intensywnie, jak to robiły przy każdym ich sennym spotkaniu.
- Tom... Tom... - jęczał mu niemal do ucha, nie mogąc uwierzyć, że jego ciche marzenia się spełniły.
- Shhh, Harry. Nikt nie może nas tu usłyszeć - odpowiedział mu.
- Co ty robisz, Tom? Nie powinno cię tu być. Mogą cię złapać - powiedział nagle Harry, czując jak bardzo niebezpieczne było pojawienie się Toma tutaj. - Oni na pewno wiedzą, że tu jesteś, Tom! Nie chcę, żeby ci coś zrobili.
Riddle przerwał obdarzanie szyi Harry'ego małymi pocałunkami i zaśmiał się drwiąco. Złapał w dłonie jego twarz i spojrzał na niego poważnie.
- Oni mają mi coś zrobić? Odkąd powstałem moja moc rosła w sile. Ja rosłem w siłę, Harry. Jestem najpotężniejszym czarodziejem jaki chodził po ziemi, a oni nie są w stanie mi nic zrobić - powiedział, a Potter zobaczył błysk w ciemnych tęczówkach Voldemorta. - Pamiętasz jedno z naszych pierwszych spotkań, Harry? Mówiłem ci wtedy o tym, że trudno będzie mnie zabić. Mogą mnie skrzywdzić, ale nie zabiją mnie do końca. Odrodzę się, a razem ze mną moja noc. Więc nie bój się Harry Potterze. Dopóki jesteś ze mną nic nie może się stać. Ani tobie, ani mi.
Gryfon czuł moc i energię, która płynęła od Toma i miał wrażenie, że się jej poddaje. Może i był naiwny, może i Riddle miał wobec niego złe plany, ale kiedy pocałował jego opuchnięte już wargi i powiedział:
- Chodź ze mną, Harry Potterze, zostań ze mną.
Harry Potter nie miał wątpliwości. Spojrzał po raz kolejny w ciemne tęczówki i poszedł pewnie z Tomem, trzymając go za chłodną rękę.
Na przekór wszystkiemu.
Przez jego umysł przewijały się tylko strzępki obrazów, które pojawiały się w jego umyśle niczym szybkie slajdy. Ostatnim, co pamiętał była przerażona mina Cedrika, kiedy to Harry niemal rzucił w niego tym cholernym świstoklikiem, ażeby ten ratował swój cholerny tyłek. Później pamiętał tylko swój głośny krzyk, który spowodowany był bólem jego blizny i nagłe osunięcie się na ziemię.
Gryfon wziął głęboki oddech, który choć na chwilę pomógł mu opanować jego bijące serce i powoli otworzył swoje ciężkie powieki.
Tak jak podejrzewał, jego oczom ukazał się cmentarz, na którym wylądowali razem z Diggory'm jeszcze kilkanaście minut temu. Gdzieś niedaleko niego Potter spostrzegł kręcącego się Glizdogona, do którego należał wcześniejszy śmiech. Stał on przy wielkim kotle, z którego wydobywały się bulgoczące dźwięki, które z niewiadomych przyczyn przyprawiały Harry'ego o dreszcze. Ten cholerny zdrajca trzymał w swojej dłoni kość, która aż za bardzo przypominała tą ludzką. Mruczał coś pod nosem, co jakiś czas mówiąc do czegoś leżącego na kamiennej ławce.
Potter poruszył się nieznacznie, zaciskając wargi w bólu, jednak zmusił swoje obolałe ciało i rozejrzał się po najbliższym terenie szukając swojej różdżki. Na jego wielkie nieszczęście nigdzie jej nie dostrzegł. Zamarł w bezruchu, kiedy usłyszał, że ktoś wymawia jego nazwisko. Uniósł głowę, patrząc z nienawiścią na Glizdogona, którego szczurza twarz patrzyła na niego z grymasem, który zapewne miał być uśmiechem.
- Potter! Zdążyłeś na czas! - powiedział wesoło mężczyzna, a Harry spojrzał na niego z odrazą. Nienawidził tego przebrzydłego szczura.
- Nie wymawiaj mojego nazwiska... - powiedział przez zaciśnięte wargi. Nienawidził tego faceta z całego serca.
- Jaki buntowniczy... - usłyszał. Miał wrażenie, że słowa te padły w jego umyśle. Rozejrzał się z konsternacją po cmentarzu, jednak nie znalazł właściciela owego głosu.
- Petrificus totalus!
Jego ciało momentalnie skamieniało, jednak jego myśli krążyły jak szalone. Czy to pora jego śmierci? Czy będzie bolało? Czy w końcu spotka się z rodzicami?
Myśli przelatywały przez jego głowę jedna za drugą, tworząc w niej kumulacje wszystkich jego obaw i lęków. Chcąc nie chcąc widział, jak Glizdogon podchodzi do niego kulawym krokiem ze swoim szczurzym uśmiechem. Pochylił się nad nim patrząc na jego skamieniałą twarz i Harry przez ułamek sekundy widział niepewność w oczach mężczyzny. Jego wahanie trwało jednak bardzo krótko i już po chwili, Potter poczuł ogromny ból na swoim przedramieniu, które niespodziewanie zaczęło go palić. Czuł, jak po jego chłodnej skórze zaczyna spływać ciepła, niemal wrząca krew, która kroplami zaczęła skapywać na wilgotną ziemię. Harry chciał krzyczeć, dać upust bólowi, który nawiedził go niespodziewanie, ale nie mógł. Sfrustrowany musiał patrzeć na Glizdogona, który z krwią na srebrnym nożu kierował się z powrotem do kotła. Gryfon zauważył, że obraz stał się zamglony i dopiero po chwili zrozumiał, że to jego własne łzy zaczęły płynąć po jego policzkach. Przeklinał w myślach, jednocześnie patrzył jak zahipnotyzowany na scenę, która rozgrywała się przed jego oczami i podświadomie wiedział do czego to wszystko prowadzi. Chciał odwrócić wzrok, kiedy Glizdogon z widoczną niecierpliwością wrzucał poszczególne składniki do wrzącego wnętrza kotła.
- Szybciej Glizdogonie! - usłyszeli jakby znikąd.
- T-tak, p-panie! - powiedział mężczyzna, patrząc jak na jego nieszczęście krew Harry'ego spływała ze sztyletu mozolnym tempem. Kiedy opary całego wywaru zmieniły kolor na krwistoczerwony, Glizdogon zaśmiał się swoim szczurzym głosem i odwrócił się niespodziewanie. Z dziwnym szacunkiem podniósł z ziemi coś opatulonego w czarną tkaninę i uśmiechając się przebrzydle wymruczał coś cicho i wrzucił ową rzecz wraz z materiałem. Zupełnie nagle wszystko przybrało oślepiającego blasku, a po chwili nastała ciemność, która towarzyszyła rozrywającemu bólowi w okolicy jego blizny.
Kiedy Harry obudził się ponownie, pierwszym co poczuł było jego zranione przedramię. Teraz jednak mógł się ruszać i nie zważając na nic, uniósł rękę spoglądając niepewnie na rozciętą skórę. Zaschnięta krew niemal całkowicie przysłoniła całość ręki, a metaliczny zapach sprawiał, że Harry miał ochotę zwymiotować. Był wycieńczony i wyczerpany, a na domiar tego - wszystko go bolało.
Przeniósł wzrok na ziemię widząc swoją różdżkę kawałek dalej. Uniósł swoje ciało i z mocno zaciśniętymi wargami, podniósł się na niezranionej dłoni i przesunął się ciężko po ziemi, łapiąc mocno swoją własność.
- Panie, obudził się! - usłyszał z daleka, jednak Potter nawet nie uniósł głowy. Chwilę później poczuł, jak zaklęcie Cruciatus trafia jego ciało, przeszywając każdy jego mięsień. Nie miał już nawet siły na jakąkolwiek obronę, toteż nagły, głośny krzyk wyrwał się z jego ust.
Każdy, nawet najmniejszy kawałek jego mięśni i skóry bolał go niemiłosiernie, a jego ciało zwijało się w agonii. Wszystko jednak ustało, kiedy potężny, ale wyjątkowo spokojny głos rozległ się po cmentarzu.
- Glizdogonie! Nie dałem ci rozkazu!
Ułamek sekundy później, to sługus jęczał w agonii prosząc swojego pana o zaprzestanie zaklęcia.
Harry oddychał głęboko, próbując uspokoić swoje drżące ciało, które z każdą chwilą wydawało się coraz słabsze. Nie miał nawet siły żeby unieść swoją głowę i spojrzeć jemu prosto w oczy. Prawdę mówiąc w tamtym momencie Harry Potter był gotowy na śmierć.
Usłyszał, że ten przebrzydły szczur został uwolniony od zaklęcia, ale jego głośne jęki wciąż słyszalne były w najbliższej okolicy. Gryfon słyszał też zbliżający się coraz bardziej trzask gałęzi i liści leżących na ziemi, co coraz bardziej utwierdzało go w przekonaniu o swoje bliskiej śmierci.
- Harry Potter... - usłyszał tuż nad sobą. Zacisnął mocno powieki, nie będąc w stanie jakkolwiek odpowiedzieć. Głos, który do niego mówił był jednocześnie bardzo znajomy i nieznany, jakby jego mózg nie potrafił go przydzielić do konkretnej osoby. Ale on przecież wiedział kto nad nim stoi. Wiedział aż za dobrze, jednak kiedy poczuł nagły dotyk na swoim obolałym ramieniu, wolał być tego nieświadomy. Zmusił się siłą woli, aby choć lekko unieść głowę i spojrzeć w twarz swojego mordercy.
Chciał się upewnić, że Lord Voldemort będzie stuprocentowo świadom, że on, Harry Potter poddał się bez walki.
Otworzył swoje zielone oczy i wypuścił cicho powietrze, spodziewając się wszystkiego. Myślał, że zobaczy czerwone, wężowate ślepia i wątłą posturę, którą nieraz widywał w swoich snach, jednak to, co ujrzał zupełnie odbiegało od tego, co krążyło w jego umyśle.
Jego zielone tęczówki spotkały się z tymi niemal czarnymi, które już kiedyś miał okazję zobaczyć. Ciemne, lekko kręcone włosy opadały niewinnie na niemal białe czoło, a reszta ciała Lorda Voldemorta była dla Harry'ego tak znajome, że przez chwilę się zastanawiał czy czasem nie cofnął się o kilka lat wstecz.
Harry po raz kolejny nie mógł wziąć dużego oddechu, jednak tym razem nie była to wina żadnego zaklęcia, ani bólu, o którym właściwie zapomniał. Harry Potter czuł, że spada i nie potrafił wyjaśnić dlaczego.
- Harry Potter... - powiedział ponownie Voldemort. Teraz jednak Gryfon usłyszał wcześniej przeoczoną intonację jego głosu. A głos tego Voldemorta różnił się od tego, który słyszał na początku roku szkolnego. Głos Toma był głęboki i chłopięcy, ciepły a zarazem oziębły i Harry czuł się zagubiony jeszcze bardziej niż wcześniej. - Miło widzieć cię ponownie.
Mały, szelmowski uśmiech spoczął na wargach Toma, który w swojej czarnej szacie ukucnął przed twarzą Harry'ego.
- Zmieniłeś się trochę... - powiedział w zastanowieniu, spokojnym głosem, który doprowadzał Pottera do dziwnych dreszczy. - Wydoroślałeś... nie jesteś już tamtym chłopczykiem, którego widziałem kilka lat temu w Komnacie, hm?
Harry nawet jeżeli chciał w jakiś sposób odpowiedzieć byłemu Ślizgonowi, to nie potrafił. Bał się, że jego głos okaże się tak słaby, że załamie się już przy pierwszej sylabie. Odwrócił wzrok, ponieważ miał wrażenie, że ciemne oczy Riddle'a zaraz wywiercą w nim dziury.
- Musisz wybaczyć nieposłuszeństwo Glizdogona... Chyba poczuł się zbyt... wolny - oznajmił nagle starszy z nich, a Harry miał wrażenie, że słyszał w jego głosie trochę rozbawienia. Chłodne palce ujęły jego brodę i podniosły je delikatnie do góry, przez co znowu patrzył wprost na ciemne tęczówki. - Myślisz, że jeden cruciatus mu wystarczy, Harry? Czy może zasługuje na więcej?
Odwrócił się na chwilę i machnął szybko różdżką, powodując, że po starym cmentarzysku znów rozległ się krzyk bólu. I Harry, pomimo całej swojej nienawiści do tego przebrzydłego zdrajcy, odwrócił wzrok wymawiając cicho, ale stanowczo jedno słowo.
- W-wystarczy...
- Och, skoro tak mówisz, Harry - powiedział Voldemort, powracając spojrzeniem na twarz Gryfona. - Nie odwracaj wzroku, Harry Potterze, twoje oczy są zbyt cenne, żeby je ukrywać - dodał w zamyśleniu.
Gryfon poczuł, jak nagły przypływ ciepła wkrada się na jego policzki, co pogłębiło jego zmieszanie jeszcze bardziej.
- No nic, Harry Potterze... - powiedział nagle Tom, wzdychając głęboko. - Miło było się z tobą spotkać ponownie, jednak widzę, że jesteś wyjątkowo zmęczony. Ja również nie czuję się jeszcze najlepiej. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak się z tobą pożegnać.
Przybliżył swoją twarz do tej Harry'ego i przechylił ją nieznacznie, lekko się uśmiechając.
- Dobranoc, Harry Potterze - powiedział niemal szeptem, a Harry'ego zmorzył nagły sen. - Zobaczymy się innym razem.
Po raz kolejny obudziły go odgłosy krzątania się i przyciszonych głosów, które jednak tym razem wydawały się Harry'emu o wiele przyjemniejsze. Wciąż czuł się obolały i zmęczony, jednak nie był to taki ból, jak ten, który odczuwał wcześniej. Wypuścił cicho powietrze i otworzył kilkakrotnie swoje oczy, próbując przyzwyczaić je do jasnego światła, które go otaczało. Rozejrzał się po pomieszczeniu i z westchnieniem ulgi spostrzegł, że jest w skrzydle szpitalnym. Siłą woli zmusił się do obrócenia głowy w stronę głosów, które dochodziły z końca dużej sali.
- Och, Harry! - usłyszał płaczliwy głos Hermiony, która chwilę później już przytulała go mocno do siebie, mówiąc jak bardzo się o niego bała.
- H-hermiono... - wyjęczał cicho. Jego przyjaciółka odsunęła się lekko, patrząc na jego zmęczoną i podrapaną twarz, która jednak wyrażała nieopisaną ulgę.
- O mój Boże, Harry, wszystko w porządku? Coś się boli? Spałeś aż trzy dni, Harry! Dobrze się czujesz? - zasypywała go pytaniami, a on tylko z bólem widocznym na twarzy przytakiwał, chcąc chociaż na chwilę ją uspokoić.
- C-co się s-stało? - zapytał łamiącym się głosem. Czuł, że jego gardło jeszcze nigdy nie było tak suche, jak w tamtym momencie. Na całe szczęście Hermiona to dostrzegła i w szybkim tempie podała mu szklankę wody, która w małym stopniu zwilżyła jego gardło.
Harry jednak nie uzyskał odpowiedzi na swoje pytanie, ponieważ chwilę później pojawiła się pani Pomfrey, która niemal jak Express zaczęła badać jego ciało i podawać mu różne eliksiry i maści, które choć trochę uśmierzyły jego ból.
W międzyczasie do jego łóżka podszedł Dumbledore, który patrzył na niego w ciszy przez cały ten czas swoimi błękitnymi oczami, które wyrażały czystą troskę. Kiedy pani Pomfrey odeszła od jego łóżka, ostrzegając Dumbledore, że ma go nie męczyć, stary dyrektor usiadł na skraju jego materaca, patrząc znacząco na Gryfonkę, która przez cały ten czasu cierpliwie towarzyszyła Potterowi.
- T-to ja pójdę powiedzieć Ronowi, że już wstałeś... - oznajmiła i uśmiechając się niezręcznie ruszyła w stronę wyjścia. Harry spojrzał niepewnie na Dumbledore'a, nie będąc pewny czy słowa, które chciał wypowiedzieć nie będą zbyt dużym szokiem.
- O-on... On wrócił, proszę pana... - powiedział cicho, odwracając wzrok. Właściwie to nie był pewny czy dobrze robi mówiąc o powrocie Toma. Coś w środku kuło go natrętnie, jednak jego umysł podpowiadał, że tak właśnie powinien zrobić. - Lord V-voldemort powrócił...
- Nie jestem zdziwiony, Harry... Tom Riddle już dawno zapowiadał swój powrót, jednak wolałbym, żeby ta informacja pozostała pomiędzy nami - powiedział zamyślony dyrektor. Harry miał wrażenie, że w przeciągu tych kilku sekund postarzał się jeszcze bardziej. - Nie chcę wywoływać paniki, która może być naszą zgubą. Opowiedz mi, Harry, co się tam wydarzyło.
I Harry zrobił to, opowiadając wszystkie szczegóły jakie pamiętał. Opowiedział o rzuceniu świstoklikiem w Diggory'iego, o Glizdogonie i o narodzinach Voldemorta, który powrócił w swoim szkolnym wcieleniu. Powiedział o dziwnym zachowaniu Toma, który z jakiegoś dziwnego powodu oszczędził jego życie, jednak z premedytacją ominął wątek przebiegu ich rozmowy. Czuł, że to co tam zaszło powinno zostać tylko pomiędzy nim i Tom'em Riddle'm.
- Obawiam się, że Lord Voldemort wiedział, że jesteś wycieńczony, Harry. Tom od zawsze szukał osób równych mu, z którymi mógłby się zmierzyć, a w tamtym momencie nie widział w tobie przeciwnika... - stwierdził zmęczony. - Tą sprawą zajmiemy się jednak później, kiedy odzyskasz siły, mój przyjacielu.
- Ale panie profesorze... Ja nawet nie próbowałem z nim walczyć... P-poddałem się i wręcz chciałem, żeby w końcu mnie zabił.
- Harry, posłuchaj mnie. Każdy człowiek ma gorsze momenty, nawet ci najodważniejsi. Byłeś wyczerpany, Harry. Spałeś trzy dni, ponieważ twoje ciało było wymęczone i nawet Poppy nie wiedziała, jak długo zajmie ci regeneracja. Nie przejmuj się tym, mój przyjacielu. Teraz odpoczywaj i oczekuj odwiedzin przyjaciół, bo naprawdę dobrze się spisałeś, Harry.
Jego pierwszymi gośćmi byli oczywiście jego najbliżsi przyjaciele, którzy obudzili go swoimi głośnymi szeptami. Przynieśli oni masę słodyczy i drobnych upominków, które miały choć trochę poprawić mu humor, bo jak powiedziała im Hermiona: "Nie był w dobrym stanie".
Harry przyjął to wszystko z wciąż sennym, ale bardzo wdzięcznym uśmiechem, który sam pchał się na jego wargi.
Z uwagą słuchał swoich przyjaciół, którzy opowiadali mu o tym, co działo się po powrocie Diggory'iego z pucharem. Milczał, kiedy dowiedział się, że to właśnie Puchona uznano za zwycięzce turnieju, który próbował im wszystkim powiedzieć, że to nie była prawda. Nikt jednak nie zważał na jego słowa, uparcie twierdząc, że to przecież on, Cedrik Diggory, powrócił do nich z pucharem. Dean Thomas oznajmił nawet, że usłyszał jak jakaś grupka przypadkowych osób stwierdziła, że Harry Potter i tak jest już sławny, i nie potrzebuje kolejnych owacji na stojąco.
A Harry w tym wszystkim czuł się zmieszany. Tak naprawdę nie potrzebował żadnych gratulacji i tego cholernego rozgłosu, o którym mówili tamci ludzie. Harry Potter chciał spokoju, jednak coś w środku mówiło mu, że to wszystko było bardzo niesprawiedliwe wobec niego. Był zły na Dumbledore'a, że nie powiedział mu o całej tej sytuacji, ale był też zły na Diggory'iego, który nawet nie podziękował mu za uratowanie jego cholernego tyłka.
Potter również dowiedział się od nich, co dokładniej wydarzyło się po powrocie Puchona. Pomijając cały bałagan i szczęście, które wtedy zapanowało, znaleźli się ci, którzy zauważyli, że Harry nie powrócił automatycznie po zwycięstwie Puchona. Można powiedzieć, że wszyscy ignorowali chaotyczne wyjaśnienia Cedrika, w którym to tłumaczył, że puchar był świstoklikiem i że zostali przeniesieni na cmentarz, gdzie jakiś szaleniec wciąż mamrotał o powrocie Sami-Wiecie-Kogo. Tylko nieliczni zwrócili na to uwagę, w tym sam Dumbledore i inni profesorowie, którzy natychmiastowo zaczęli przeszukiwać labirynt, jakoby miałoby to w czymś pomóc. Kiedy jego poranione i bezwładne ciało pojawiło się nagle w środku całego zamieszania, wszyscy wstrzymali oddech, nie będąc pewni, czy jeszcze żył. Dopiero Diggory, pani Pomfrey i Snape zareagowali podbiegając do jego ciała, aby upewnić się czy Harry Potter jeszcze oddychał.
Gryfon jeszcze przez kilka dobrych dni został w skrzydle szpitalnym, gdzie niemal przez cały czas spał, co nikogo zbytnio nie dziwiło.
Czwartego dnia jego zwykła rutyna została jednak przerwana przez przyjście niespodziewanego gościa i Harry zastanawiał się kto był bardziej zaskoczony: on czy jednak sam Cedrik Diggory, który przekroczył próg skrzydła, niepodobnym do siebie, niepewnym krokiem.
Podszedł on do łóżka Gryfona i przysiadł na posłaniu, patrząc na swoje poranione dłonie. Przez długi czas oboje milczeli, jakby czekając aż ten drugi się odezwie, jednak Potter nie miał zamiaru zaczynać rozmowy. Można powiedzieć, że wciąż trzymał lekką urazę do swojego starszego kolegi.
Diggory uniósł swoje szare oczy i patrzył jeszcze przez jakiś czas na spokojny wyraz twarzy Harry'ego.
- Wiesz... - zaczął niepewnie i zmarszczył w skupieniu swoje brwi. - Właściwie to przyszedłem cię przeprosić, Harry.
- Za co? - zapytał Gryfon, ciężko unosząc się do siadu. Oparł się na miękkiej poduszce patrząc oczekująco na kolejne słowa Puchona, próbując zatuszować mały uśmiech satysfakcji.
- Za to, że uznali mnie za zwycięzcę, Harry - powiedział prosto, patrząc na niego kątem oka. - Próbowałem im powiedzieć, że to ty wygrałeś i, że w dodatku mnie uratowałeś, za co swoją drogę ci dziękuję, Harry, ale oni nie chcieli słuchać - dodał gorzko. - Nawet mój ojciec był zbyt pochłonięty gratulowaniem mi, że nawet nie chciał mnie posłuchać.
- To nie twoja wina - powiedział w końcu Harry po długim czasie milczenia. Właściwie wiedział, że nie może być zły na Cedrica, bo ten nie zrobił niczego złego. To nie była jego wina, że ludzie wierzą tylko w to co widzą.
- Może i nie moja wina, ale czuję się winny, Harry. Myślisz, że mogę ci w jakiś sposób podziękować za uratowanie mi życia? - zapytał, a Potter nie był pewny czy szelmowski uśmiech, który pojawił się na wargach Puchona był prawdziwy czy to tylko jego wyobraźnia. I Harry zrozumiał, że ręka która powędrowała na jego przykryte udo niekoniecznie była tylko przyjacielskim, niewinnym gestem.
- J-ja... n-nie wiem... - powiedział niepewnie, czując, że nagle się zarumienił. A sam Potter przekonał się, że jego gryfońska odwaga może zniknąć szybciej niż się pojawi.
- Namyśl się jeszcze, Harry, a teraz odpoczywaj - powiedział, a jego uśmiech zamienił się na ten jeden z delikatniejszych, od którego miękną kolana wszystkich uczennic Hogwartu. (Harry w tamtym momencie był bardzo szczęśliwy, że leżał na łóżku, naprawdę.) Cedric wstał, a Gryfon był przekonany, że może już spokojnie odetchnąć. Szkoda tylko, że w momencie kiedy Potter opuścił głowę, Diggory pochylił się nad łóżkiem. Jego ręka poprawiła opadający kosmyk włosów Harry'ego, a następnie powędrowała pod jego brodę, zmuszając Gryfona tym samym do podniesienia głowy. Kiedy ich oczy spotkały się ułamek sekundy, Puchon uśmiechnął się lekko i złożył szybki, mały pocałunek w sam kącik ust Pottera, co kompletnie spowodowało pustkę w głowie Gryfona.
- Przyjdę później, Harry - dodał jeszcze szeptem, lekko gładząc policzek bruneta.
Zielonooki chłopak nic nie odpowiedział, patrząc z rumieńcami na plecy swojego kolegi. Harry nawet nie zauważył, że od kilku dobrych chwil w skrzydle szpitalnym była też Hermiona, która obserwowała całe to zdarzenie w milczeniu. Dopiero kiedy Cedric przywitał się z nią ciepło wychodząc z pomieszczenia, Gryfonka niemal sprintem przybiegła do łóżka Harry'ego patrząc na niego intensywnie. Zupełnie niespodziewanie uniosła książkę, którą trzymała w dłoni i uderzyła Harry'ego w udo, w miejsce gdzie wcześniej trzymał go Cedric.
- Ty mały gnojku! - krzyknęła szeptem, marszcząc groźnie brwi. - Dlaczego mi nie powiedziałeś, że kręcisz z Cedric'iem Diggory'm?!
- A-ale ja z nim nie kręcę, Hermiono... - powiedział niepewnie, sam do końca nie wierząc w swoje słowa. I pewnie to właśnie był powód, dla którego Hermiona uderzyła go ponownie.
Po całym zdarzeniu z Puchonem Harry miał trudności z zaśnięciem. Wiercił się w każdą możliwą stronę, próbując znaleźć idealną pozycję do snu, jak i spokój, którego brakowało mu od spotkania z Cedric'iem. Czuł się jak zakochana nastolatka, co w jego przypadku nie do końca było prawdą. Nie był ani nastolatką, ani nie był zakochany. A przynajmniej tak myślał, bo przecież nie mógł się zakochać w tym Puchonie, prawda?
Jednak kiedy w końcu udało mu się zasnąć, nie do końca zaznał spokoju.
Harry Potter miał dość dziwny sen, który był dopiero początkiem jego historii.
Wylądował on w jakimś ciemnym, słabo oświetlonym pokoju. Wszystko w nim wydawało się strasznie drogie - zaczynając od mebli, kończąc na obrazach, które ozdabiały ciemne ściany. Harry przystanął na środku owego pokoju, nie do końca wiedząc co robić. W jakiś sposób wiedział, że jest to jeden z tych świadomych snów.
Harry podszedł do drewnianego biurka chcąc sprawdzić czy cokolwiek będzie mogło naprowadzić go na trop, który powie mu gdzie właściwie się znajduje.
Zanim jednak cokolwiek zobaczył, poczuł, że ktoś stoi tuż za nim. Odwrócił się szybko, ale jego oczom nie ukazało się nic dziwnego i niepokojącego. Ze zmarszczonymi brwiami i szybko bijącym sercem odwrócił się z powrotem i gdyby w jego rękach znajdowałby się jakikolwiek przedmiot - z pewnością leżałby już na podłodze. Harry machinalnie złapał się za serce, chcąc opanował jego szybki rytm, jednak to w niczym nie pomogło, ba, serce Harry'ego Pottera zabiło jeszcze szybciej widząc kto właściwie stoi przed jego osobą.
- Harry Potterze... Znów się widzimy - powiedział cicho mężczyzna, a jego kącik ust uniósł się nieznacznie. Patrzył na Gryfona jeszcze przez parę cichych chwil, a następnie uśmiechając się szerzej obszedł biurko dookoła, siadając na fotelu, który wydawał się niewiarygodnie stary i miękki.
Dopiero wtedy zielonooki chłopak skupił się na wyglądzie Toma, zauważając, że teraz wygląda on na bardziej... odświeżonego, bardziej żywego. Jego skóra choć i tak wciąż niemal biała teraz wydawała się bardziej zdrowsza, a włosy, które wciąż opadały luźno na czoło Voldemorta, na bardziej gęstsze i pełne blasku. Tom Riddle miał na sobie ciemną szatę, pod którą Potter zauważył coś na kształt ciemnej koszuli. Harry przełknął głośno ślinę odwracając wzrok.
Czuł się speszony i bezbronny pod intensywnym wzrokiem Voldemorta, który siedział nonszalancko na wcześniej wspomnianym fotelu.
- Pewnie zastanawiasz się gdzie jesteśmy, Harry... - powiedział powoli zakreślając w powietrzu cały obszar pokoju. - Hm, jesteśmy w gabinecie Lucjusza Malfoya, który był tak... miły i udostępnił mi swój dom.
- N-nie boisz się, że cię wydam? - zapytał niepewnie. W odpowiedzi Harry usłyszał gromki śmiech, który niezbyt mu się podobał.
- Harry to dzięki mnie tutaj jesteś. To nie jest twój sen, ale to nie jest również wizja... Jesteś gdzieś pomiędzy jawą a snem, Harry Pottrze, gdzie ja kieruję twoim losem. I nie powinieneś być pewny, czy to, co właśnie ci powiedziałem jest prawdą czy też kłamstwem.
- Chcesz mnie zabić? - Kolejny głośny śmiech rozniósł się po gabinecie.
- Wręcz przeciwnie, Harry. Nie mam zamiaru cię krzywdzić... Znudziło mi się to - powiedział, a Potter poczuł się jeszcze bardziej zagubiony niż wcześniej. No bo jak to? Jego największy wróg, który chciał go zabić od jego narodzin, od tak stwierdza sobie, że to jednak nie ma sensu?
Harry był totalnie skonfundowany i prawdopodobnie było to widać po całej jego postawie. Nie był już zdziwiony kolejnym szelmowskim uśmieszkiem Toma, od którego wciąż coś go tam skręcało w środku.
Riddle wstał i podszedł do okna, którego Harry wcześniej nie zauważył. Za szybą świat również był ciemny, jak samo pomieszczenie, w którym byli, ale małe punkciki rozjaśniały nocne niebo.
- Zauważyłem, że zbyt duże ryzyko niesie za sobą chęć zabicia cię, chociaż zapewniam, że nie umarłbym od razu. Jestem przygotowany na każdą ewentualność, w której moje życie byłoby... zagrożone, więc odpowiadając na twoje pytanie, tak. Jeżeli byś mnie zabił i tak bym wrócił, gdybyś mnie zranił stałoby się tak samo - powiedział spokojnie. Odwrócił się z powrotem do Harry'ego podchodząc do niego wolnymi krokami. A sam Gryfon zauważył, jak Riddle wpasował się w arystokratyczny wystrój pomieszczenia.
- Można powiedzieć, że ty też jesteś bezpieczny, Harry Potterze.
Tom stanął przed nim, a jego twarz wyrażała duże skupienie, kiedy wpatrywał się w zielone oczy Gryfona. Po kilku naprawdę długich chwilach, które dla Harry'ego trwały wieczność Riddle uśmiechnął się nieznacznie.
- Rzeczywiście się zmieniłeś, Harry - powiedział cicho unosząc swoją prawą rękę. Serce Pottera zamarło, kiedy poczuł, że chłodna dłoń Toma dotyka jego rozgrzanego policzka. - Nie widzę już w tobie tego małego chłopca, którego miałem okazję spotkać w Komnacie. Ale te oczy... oczy się nie zmieniły.
Harry machinalnie spuścił swój wzrok, czując się nieziemsko speszony.
- Harry spójrz na mnie. Mówiłem żebyś ich nie ukrywał. - I Harry zrobił to, czując się zupełnie ubezwłasnowolniony w obecności byłego Ślizgona.
- Grzeczny chłopczyk - powiedział Tom z satysfakcją, a jego mały uśmiech był ostatnią rzeczą jaką zobaczył Harry zanim się obudził.
Potter wyszedł ze skrzydła szpitalnego już następnego dnia, właściwie na swoje życzenie. Miał dosyć tamtej części hogwartowej szkoły, wiedząc, że zbyt często tam przesiaduje. Na całe szczęście pani Pomfrey zaleciła mu, aby jeszcze nie uczęszczał na zajęcia, co było wielkim wybawieniem dla Gryfona, ponieważ ostatnim czasem nie potrafił się na niczym skupić. I właśnie dlatego Harry Potter, podczas gdy inni trudzili się na lekcjach z profesorem Snape'm, on leżał na jednej z kanap, tuż przy kominku, leniąc się kompletnie. Bawił się frędzlami od narzuty, która przykrywała kanapę, wyglądając przy tym na bardzo skupionego. I wiele osób, które przechodziło przez pokój wspólny, bądź też w nim siedziało, patrzyło na niego jak na człowieka niespełna rozumu. Ale Harry wiedział, że ludzie i tak już dawno o nim mówili w ten sposób, więc miał tych wszystkich ludzi głęboko w poważaniu.
W pewnym momencie, jakiś drugoroczny chłopak przerwał jego zabawę nieśmiało chrząkając przy jego uchu.
- P-panie Potter? - powiedział bardzo speszony. - Ktoś czeka n-na pana przed obrazem - dodał szybko i uciekł niemal w podskokach. Harry zmarszczył brwi i powoli zsunął się z kanapy, poprawiając kaptur bluzy, który dziwnie się zawinął. Podszedł leniwie do drzwi, wciąż lekko kulejąc na jedną nogę i przeszedł przez przejście będąc lekko zaciekawionym, kogo to właściwie niosą do niego nogi. Stęknął lekko, kiedy jego oczom ukazała się dosyć znana mu już postura, człowieka, który jakby nie patrzeć również zaprzątał mu głowę.
Słodki uśmiech Cedric'a Diggory'iego sprawił, że nawet Gruba Dama zarumieniła się pod wpływem uroku Puchona.
- C-cześć? - powiedział niepewnie Potter, co w jego wykonaniu zabrzmiało niemal jak pytanie. Spojrzał na swoje brudne trampki, czując, że rumieni się jeszcze bardziej przypominając sobie, jak zakończyło się ich ostatnie spotkanie.
- Cześć Harry - odpowiedział Cedric, a Gryfon nawet na niego nie patrząc potrafił wyczuć w jego słowach uśmiech. Potter uniósł lekko głowę, widząc jak Puchon staje bliżej niego. Poczuł ciepłą dłoń na policzku, na którym miał małą ranę i ogromnie wielkie rumieńce.
- Mogę? - usłyszał łagodne pytanie Diggory'iego i chcąc nie chcąc Harry niemal automatycznie pokiwał głową, doskonale wiedząc, jak i nie chcąc wiedzieć, o co chodzi Puchonowi. Kolejny mały uśmiech wpłynął na twarz Cedric'a, kiedy powoli zaczął przybliżać swoje usta do ust Pottera. Objął go jedną dłonią w pasie, a druga ręka wciąż pozostała na jego zranionym policzku. Starszy chłopak w końcu złączył ich usta razem, a Harry musiał bardzo uważać, żeby nie upaść na ziemię. Wargi Puchona były niezwykle miękkie i ciepłe, i kiedy Cedric muskał nimi jego wargi, Gryfon zdał sobie sprawę, że ten chłopak skradł jego pierwszy pocałunek. Nie Cho, w której Harry kochał się już od dłuższego czasu, nie Ginny, która przecież kochała się w Harry'm, ani nawet nie Hermiona, która zrobiłaby dla niego wszystko.
A Harry myśląc o całej tej sytuacji uświadomił sobie, że przecież Cedric Diggory był w związku z samą Cho Chang, a przynajmniej tak myślała większość uczniów Hogwartu. To własnie skłoniło Gryfona do odsunięcia wyższego chłopaka. Nie chciał przecież być jakimś kochankiem czy odskocznią Cedirc'a od Cho. Zbyt bardzo szanował Krukonkę i samego siebie.
Spojrzał zmieszany na Puchona, widząc coś w rodzaju zranienia w jego oczach, co zmusiło go do odwrócenia wzroku.
- Zrobiłem coś złego? - zapytał Cedric niemal przestraszony. Harry pokręcił głową, po chwili jednak unosząc głowę z pewną dozą determinacji.
- Co z Cho?
- A co z nią nie tak? - Puchon wydawał się szczerze zdezorientowany pytaniem.
- Czy ty.., czy... wy? - zaczął Potter, nie do końca wiedząc jak dokończyć zdanie. Westchnął zirytowany, mówiąc sobie, że to jedyne wyjście na dowiedzenie się na czym stoi. - Jestem skonfundowany. Przecież wszyscy wiedzą, że ty i Cho byliście parą, a t-teraz... A teraz ty mnie całujesz, jak gdyby nigdy nic. To nie jest w porządku w stosunku do Cho - powiedział w końcu. - W stosunku do mnie też nie... - dodał ciszej.
Cedric westchnął głośno.
- Wiesz Harry... myślałem, że kto jak kto, ale ty nie będziesz ufał plotkom - powiedział Cedric, a Harry poczuł, jak rumieniec na jego twarzy rośnie jeszcze bardziej. - Nie chodzę z Cho, Harry. Ona jest po prostu moją przyjaciółką, z którą często spędzam czas i właśnie dlatego poszliśmy razem na Bal Bożonarodzeniowy. I naprawdę, słowo honoru - nigdy nie spojrzałem na Cho inaczej niż na przyjaciółkę.
- Ale ona na ciebie tak... - powiedział cicho Potter, wiedząc, że to akurat jest prawda.
- Och, naprawdę? - Mina Cedrica mówiła, że jest on szczerze zaskoczony. - To mamy problem, prawda? To znaczy, większy problem ma sama Cho... Bo wiesz, Harry, ja jednak wolę kogoś innego. To osoba jest trochę niższa ode mnie, ma burzę ciemnych włosów i ma nieziemsko zielone oczy. Wiesz może kto to?
Chcąc nie chcąc w brzuchu Harry'ego zrobiło się lekkie zamieszanie. Poczuł, że robi mu się gorąco i to z dwóch powodów. Pierwszym z nich były oczywiście słowa Puchona, które wydawały się dla Harry'ego Pottera bardzo nierealne. Chłopak, za którym szalała niezliczona ilość dziewczyn i chłopaków wyznaje mu, że go lubi, a on sam wie, że lubienie Cedrica byłoby bardzo łatwe. Jednak było coś co trochę mieszało w głowie Gryfona. Kiedy wyższy chłopak wspomniał o jego oczach, coś ukuło Pottera w środku. Ostatnio tylko jedna osoba komplementowała jego oczy, co było równoznaczne z tym, że to właśnie o nim Harry pomyślał. Czuł się sfrustrowany, ale poczuł się lekko, kiedy pokiwał głową i spojrzał w oczy Puchona. Uśmiechnął się delikatnie, a jego oczom ukazał się najszczerszy uśmiech Cedric'a Diggory'ego jaki miał okazję kiedykolwiek widzieć.
Godziny zamieniały się w dni, dni zamieniały się w tygodnie, a życie Harry'ego Pottera wydawało się normalniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Pogoda dopisywała, obdarzając mieszkańców Hogwartu promieniami słońca, przyjemnymi podmuchami wiatru i bezchmurnym niebem, które budziły ich każdego ranka. Wszystkie rany Gryfona zdążyły się już zagoić i można powiedzieć, że wydarzenia z Turnieju Trójmagicznego powoli odchodziły w zapomnienie, znikając w grubych murach szkoły.
Dziwne sny z Lordem Voldemortem nie pojawiły się ponownie, ale to jedno spotkanie z Czarnym Panem utkwiło Potterowi w głowie na dobre. Nieraz leżąc w łóżku wspominał ich rozmowę i ciemne oczy byłego Ślizgona, który zachowywał się zupełnie inaczej, niż wtedy w Komnacie.
Wracając do tego samego pokoju Harry czuł się trochę pewniej, można powiedzieć, że był nawet spokojniejszy niż sam mógłby przypuszczać. Rozejrzał się po pomieszczeniu upewniając się, że wszystko było w takim samym ładzie, co ostatnio i rzeczywiście wszystko pozostało bez zmian.
Dla Harry'ego wszystko działo się jak za mgłą. Po raz kolejny znalazł się w ciemnym pokoju, który dla odmiany był oświetlony przez płomień płynący z kominka, którego młody Gryfon wcześniej nie zauważył. Czuł się jednocześnie spokojny i zdenerwowany, jakby jego ciało nie mogło się zdecydować, co właściwie powinien czuć. Spotkania w tym pokoju stały się dla niego małą odskocznią od codziennych dni w Hogwarcie, które spędzał ze swoimi przyjaciółmi i Cedric'iem, który z każdym dniem wydawał się coraz bardziej zakochany w Harry'm. A sam Harry czuł się zagubiony w uczuciach do Puchona.
Zwłaszcza teraz, gdy ciemne oczy wpatrywały się w niego z intensywnością, której Potter nigdy nie widział, nawet u Cedrica. Stęknął cicho czując się bardzo niekomfortowo w tej sytuacji. Bał się tego jak szybko biło jego zdenerwowane serce, jak bardzo jego dłonie były spocone i tego, jak bardzo chciał, żeby Czarny Pan był bliżej niego.
- Harry - powiedział Tom swoim spokojnym głosem, a na jego ustach wykwitł mały uśmieszek, od którego Potterowi zmiękły kolana. - Podejdź do mnie - dodał brunet, a Harry zdał sobie sprawę, że Czarny Pan mówił do niego wężomową. Gryfon niepewnie zrobił dwa małe kroki do przodu, nie będąc pewnym czy jego nogi nie odmówią mu posłuszeństwa przy trzecim. Między nimi wciąż była mała przestrzeń, której Harry chciał jak najszybciej się pozbyć.
Ale czekał. Czekał na kolejne polecenia Czarnego Pana, wiedząc, że sam nie jest w stanie się ruszyć. Kiedy Tom zrobił krok w jego stronę, serce Pottera biło jeszcze szybciej, ale nie potrafił wyjaśnić swojego zdenerwowania. Potter nie znał uczucia, którego właśnie doświadczał. Nie czuł się tak przy żadnym swoim znajomym, ba, nawet Cedric nie potrafił wywołać u niego takiego zdenerwowania, jak właśnie Riddle.
Tom uniósł swoją dłoń, powoli dotykając nią policzka Pottera, które paliło go niczym żywy ogień.
- Z każdym kolejnym spotkaniem mam wrażenie, że twoje oczy błyszczą jeszcze bardziej... - mruknął wyższy z nich, cicho wzdychając. Potter spojrzał w dół, mrugając parokrotnie. Czuł się niemal zawstydzony komentarzami, którymi rzucał drugi chłopak. - Zamknij oczy, Harry.
Tym razem głos byłego Ślizgona był głębszy, bardziej tajemniczy i zdecydowanie bardziej niebezpieczny. Potter nawet nie próbował pytać po co i dlaczego. Młody Gryfon sam nie wiedział, kiedy Riddle uzyskał jego zaufanie. Część niego wiedziała, że zaufanie Czarnemu Panu wiążę się z wielkim niebezpieczeństwem, które chciał podświadomie zamaskować. Jednak była też we wnętrzu Pottera druga część...
Część, która chciała całkowicie zaufać byłemu Ślizgonowi. Która chciała poznać go bliżej i być przy nim nie tylko podczas ich rzadkich spotkać w marach sennych, których Harry nawet nie był pewny. Ale przecież Czarny Pan nie zrobił mu do tej pory krzywdy, prawda? Gdyby chciał go zabić zrobiłby to już przy pierwszej okazji. I właśnie dlatego brunet wykonał polecenie bez zastanowienia, ufając Tomowi.
Pierwszym, co poczuł było to, jak Riddle zdejmuje jego okulary. Chcąc nie chcąc Potter zamrugał parokrotnie, widząc jak na wargach ciemnookiego maluje się mały uśmieszek, od którego oblał się zimnym potem. Przełknął głośno ślinę po raz kolejny zamykając swoje powieki.
Chwilę później stało się coś, czego Harry pragnął podświadomie od bardzo dawna, jednak bał się do tego przyznać.
Wargi Toma były bardzo miękkie i ciepłe, kiedy powoli przesuwały się po jego własnych. Kolana Harry'ego lekko się ugięły, jednak dzięki temu, że chłodna dłoń Riddle'a spoczęła na jego biodrze, Potter zachował równowagę. Jego serce waliło o jego żebra bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, a umysł zapełnił się pytaniami czy to działo się naprawdę. Cichy jęk wydobył się z jego ust, kiedy oplótł ramiona wokół szyi Czarnego Pana chcąc być jeszcze bliżej jego ciała.
W swoim krótkim życiu Potter nie czuł jeszcze tak palącej potrzeby bycia przy kimś tak blisko. Nawet będąc z Puchonem wszystko wydawało się o wiele mniej intensywne niż w tamtym momencie.
- A-ah, Tom... - jęknął cicho, kiedy poczuł język na swojej dolnej wardze. Było mu ciepło, niemal duszno, a z każdym kolejnym momentem brakowało mu powietrza.
Palce Czarnego Pana powędrowały do jego koszulki i zupełnie niespodziewanie Harry usłyszał dźwięk rozrywanego materiału. Zaskoczony oderwał swoje usta od tych drugich i spojrzał w dół, widząc swoją nagą klatkę piersiową. Spojrzał zdezorientowany na Toma. Nie sądził, że wyższy chłopak miał tyle siły.
- J-jak... - zaczął niepewnie. W jednym momencie poczuł się bezbronny i nagi, kiedy ciemne oczy byłego Ślizgona świdrowały jego całą postać.
Potter nie dostał jednak odpowiedzi, po raz kolejny czując ciepłe wargi na swoich. Riddle wziął jego dłonie w swoje i pociągnął je do jego szyi, dając tym samym znak, że ma rozpiąć jego ciemną koszulę. I Potter zrobił to nie będąc wstanie odmówić.
Kiedy wykonał swoją pracę, jego dłonie szybko powróciły do pierwotnej pozycji wokół szyi bruneta. Riddle rozłączył ich wargi, patrząc przez jakiś czas w oczy Pottera, a Harry miał wrażenie, że zaraz roztopi się pod jego gorącym spojrzeniem. Czas jakby się nie liczył, dając im okazję do zamknięcia się w swoich objęciach. I zrobili to w chwili, kiedy Harry poczuł pod sobą twarde drewno w postaci biurka. Jego koszulka już dawno leżała na podłodze, tak samo jak ciemny materiał, który wcześniej okrywał klatkę ciemnookiego.
Harry rozłożył swoje nogi, oplatając nimi biodra Toma. Zupełnie nagle poczuł się wyjątkowo zdenerwowany, bo przecież Harry Potter nigdy wcześniej nie uprawiał seksu. Było to dla niego nowa, nieznana linia, której nie przekroczył nawet z Cedric'iem. Bał się, ale jednocześnie wiedział, że Tom nie mógł zrobić mu krzywdy. A przynajmniej taką miał nadzieję.
Wargi spotykały się w gorących, ale słodkich pocałunkach, to samo robiły ich ciała, kiedy Riddle napierał na Pottera coraz bardziej. A Gryfonowi nie pozostawało nic innego, jak odpowiadanie na każdy jego dotyk cichymi westchnięciami i jękami. Wszystkie jego myśli opuściły jego głowę, dzięki czemu całkowicie oddał się swoim potrzebom.
Dłoń Toma powędrowała na wybrzuszenie w spodniach Pottera, które niemal prosiło się o jakąkolwiek uwagę, jednak Riddle jedynie przez chwilę stymulował jego męskość.
Odpiął jego pasek i guzik od spodni każąc Potterowi się ich pozbyć razem z bokserkami, które niemal drażniły jego przyrodzenie.
Wszystkie następne wydarzenia były dla Harry'ego jednym wielkim skupiskiem kolorów, które w jego głowie były zbiorem jęków, szybkich uderzeń skóry o skórę, błagań o więcej, mokrych pocałunków i rumieńców, które przez cały ten czas nie opuszczały jego twarzy.
- A-ah! Szybciej! T-tom, szybciej! - głośne błagania rozchodziły się po pokoju, a razem z nimi słyszalne były głośne uderzenia ciał o siebie, które doprowadzały Harry'ego do obłędu. Jego głowa leżała na chłodnej powierzchni drewnianego blatu, dłonie zaciskały się na krańcach biurka, a nogi trzęsły się, kiedy Voldemort wbijał się w jego ciasne wejście, uderzając raz za razem w jego prostatę. Potter nie pamiętał od jak dawna właśnie tak wyglądały jego spotkania z Czarnym Panem. Od ich pierwszego razu minęło dużo czasu, a ich kolejne spotkania, które z całą pewnością były częstsze, właśnie tak się kończyły. Nieraz Tom Riddle pieprzył go od samego pojawienia się Harry'ego w gabinecie, nieraz zaczynali krótką czy też długą rozmową, ale ich spotkania i tak kończyły się tym, że Potter błagał o więcej, a były Ślizgon dawał małemu Harry'emu, co tylko chciał.
Tak było i tym razem.
Tom przyśpieszył ruchy swoimi biodrami, a dłonie coraz mocniej zaciskały się na opalonych biodrach Gryfona. Harry czuł jak jego gardło z każdym kolejnym pchnięciem jest coraz bardziej zdarte, czuł, że mięśnie jego nóg drżą, a pot spływa po rozgrzanym ciele.
- Ah..., ahh, T-tom...! - jęknął Potter. Nie wiedział jak długo jeszcze wytrzyma. Miał wrażenie, że przez jego wnętrze przepływa gorąca lawa, która dochodziła do każdego małego zakamarka jego ciała. Wszystko było intensywne, mocne i zbyt cudowne aby było prawdziwe.
- Kurwa! - warknął Voldemort, wbijając się w Harry'ego coraz głębiej i szybciej. Wiedział, że zaraz dojdzie, ale chciał, żeby młodszy z nich zrobił to pierwszy. A wiele nie brakowało, ponieważ chwilę później z ust Harry'ego wypłynęło najpiękniejsze przeciągłe jęknięcie, jakie do tej pory Czarny Pan miał okazję usłyszeć. Orgazm sięgnął również jego i długie sekundy później wyszedł z Pottera z mocno bijącym sercem. Obrócił młodszego chłopaka do siebie, unosząc jego głowę i złączając ich usta w mokrym i długim pocałunku.
- Dobranoc, Harry - mruknął jak zwykle Tom, a Harry wiedział, że zaraz runie w ciemną przepaść.
Dla Harry'ego jego nocne wyprawy do świata Lorda Voldemorta były czymś przyjemnym. Po każdej nocy spędzonej z nim, dzień Pottera stawał się o wiele lepszy, jednak było coś co martwiło Gryfona aż za bardzo. Harry chciał aby jego sny się urzeczywistniły. Chciał aby stały się prawdą, zwłaszcza w momentach, kiedy budził się co rano z mocno bijącym sercem i problemem w swoich spodniach. Może było to dziwne, ale Harry był smutny, kiedy odkrywał, że właściwie nic go nie boli, tak jakby poprzednia noc była zwykłym snem. A Gryfon był przekonany, że chwile, które spędzał z Tom'em Riddle'm były prawdziwe.
Tego ranka, coś jednak było nie w porządku. Zaraz po przebudzeniu, Harry poczuł irytujący ból w dolnej części ciała. Zdezorientowany odsunął pościel i upewniając się, że kotary od jego łóżka są szczelnie zasłonięte uniósł swoją bluzkę.
Marszcząc brwi dotknął swoich kości biodrowych, starając się nie wydawać żadnego dźwięku.
A było to dosyć trudne, ponieważ siniaki na jego skórze były naprawdę duże.
- Cholera... - mruknął pod nosem, opadając z powrotem na poduszki.
Serce biło mu szybciej niż zazwyczaj, a jego myśli były zapełnione pytaniami, na które nie znał odpowiedzi. To był pierwszy raz, kiedy zobaczył takie ślady na swoim ciele. To nie było możliwe, aby to, co działo się w jego słodkich marach sennych przeszło do jego codzienności. Nie było innej możliwości, aby na jego ciele pojawiły się te siniaki.
Przetarł ciężko swoje oczy i uniósł się na łokciu sprawdzając po raz kolejny czy to co widział wcześniej nie było zwykłym przewidzeniem.
Jęknął głośno i opadł z powrotem na materac.
Jakiś czas później Harry zauważył jeszcze kilka siniaków, które na jego nieszczęście pojawiły się w miejscach widocznych na jego ciele. Ze martwieniem wypisanym na jego twarzy założył grubą bluzę mając nadzieję, że zakryje te miejsca, na których jego skóra przybrała purpurowy odcień.
Schodząc tego dnia do Wielkiej Sali modlił się, aby nikt z jego znajomych nie zapytał dlaczego nosi grubą bluzę w tak ciepły dzień. Idąc przez szkolne korytarze miał wrażenie, że każdy z uczniów patrzy na niego jakoś inaczej niż zazwyczaj.
- Chyba popadam w paranoję - mruknął sam do siebie i ściągnął niżej rękawy swojej bluzy. Chciał jak najszybciej dostać się do swoich znajomych, którzy odciągną go od jego myśli.
Przyśpieszył kroku i westchnął z ulgą, kiedy w końcu dostał się do stołu Gryfonów, gdzie już wrzało od głośnych śmiechów i rozmów.
Usiadł pomiędzy swoimi przyjaciółmi i przywitał się z nimi szybko, nakładając sobie trochę płatków śniadaniowych.
- Harry, nie jest ci za gorąco? - zapytał Ron, który spojrzał na niego podczas nalewania soku.
- Um, nie. Właściwie jest mi trochę... chłodno - powiedział, zmuszając się do szczerego uśmiechu. Ron wydawał się usatysfakcjonowany odpowiedzią przyjaciela i powrócił do konsumowania swojego śniadania. Chwilę później dołączyła do nich Hermiona, która widocznie również była zaskoczona ubiorem.
- Mamy kwiecień, Harry. Na dworze jest ponad dwadzieścia stopni, nie może być ci aż tak zimno - powiedziała marszcząc brwi. Według Harrry'ego ta dziewczyna zawsze była zbyt mądra.
Na szczęście jednak uratował go Ron.
- Oj daj mu spokój, Miona. Jest mu po prostu zimno, zresztą ty wiesz, jak w naszym dormitorium wieje chłodem? Merlinie, w nocy myślałem, że odpadną mi palce!
Na całe szczęście Hermiona najwyraźniej przyjęła tłumaczenie Rona, bo nie drążyła dalej tematu. Zignorowała dalej marudzącego Weasley'a i pijąc parującą herbatę otworzyła jedną ze swoich grubych książek zatracając się w lekturze.
Szkolny gwar pozwolił zapomnieć Potterowi o małym problemie, który pojawił się tego ranka, jednak jak to w życiu Harry'ego Pottera bywa nie wszystko szło po jego myśli.
Wracając wraz z Hermioną i Ronem do gryfońskiej wieży, natknęli się na Cedrica, który ze swoim zabójczym uśmiechem podszedł do nich przytulając Pottera od tyłu.
Mocno przytulając w okolicy jego bioder.
Chcąc nie chcąc Potter niemal zawył z bólu. Zdezorientowany Puchon puścił Gryfona i spojrzał na niego pytająco. To samo zrobili jego przyjaciele i osoby w pobliżu, przez co Harry chciał stamtąd zniknąć i się gdzieś schować. Najlepiej w pewnych ramionach.
- Co się stało, Harry? - zapytali równocześnie jego przyjaciele. Potter wytarł rękawem bluzy łzy, które pojawiły się od nagłego bólu i spojrzał przelotnie na swoich przyjaciół i Cedrica, który wydawał się na równie wystraszonego co on.
- Nic... nic się nie stało - powiedział cicho, samemu nie wierząc w swoje słowa. Hermiona spojrzała na niego zmartwiona. Widziała, że ostatnim czasem coś działo się z jej przyjacielem. Rzadko kiedy się odzywał i często odpływał gdzieś myślami. Działo się to od trzeciego zadania, które przecież odbyło się już jakiś czas temu. Coś było nie tak i Gryfonka była o tym przekonana.
Marszcząc brwi podeszła do Pottera chcąc unieść lekko jego bluzę, Gryfon jednak strzepnął jej dłonie odsuwając się od niej znacząco.
- Co ty robisz? - zapytał ostro.
- Harry, unieś bluzę - powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Nie będę się tutaj rozbierać!
- Harry... - to był Cedric, który przez cały ten czas stał z boku i przeglądał się owej sytuacji. - Ona tylko się o ciebie martwi - dodał spokojnie, chcąc przemówić mu do rozsądku.
- To niech przestanie! - powiedział zirytowany i odwrócił się na piętach, kierując się do wieży Gryfonów.
Harry ignorował swoich przyjaciół i Diggory'ego przez dwa dni, podczas których jego siniaki przybrały nieciekawych kolorów. Niestety nie mógł z tym iść do pani Pomfrey, która pewnie zadawałaby bardzo niekomfortowe pytania. Humor Pottera nie poprawiał też fakt, że przez te dwa, cholernie długie dni nie widział się z Tomem. Na całe szczęście był to weekend, toteż nie musiał wychodzić ze swojego dormitorium.
Niedzielnego wieczoru postanowił wyjść jednak z gryfońskiej wieży i pochodzić po szkolnych korytarzach, które zapewne były cichsze, niż pokój wspólny.
Witał się z niektórymi obrazami i duchami napotkanymi na swojej drodze, przez co jego humor poprawił się nieznacznie. Szedł właśnie korytarzem prowadzącym do szkolnych lochów, kiedy usłyszał jak ktoś woła go po nazwisku.
Odwrócił się nieznacznie i przewrócił oczami, kiedy zobaczył dobrze znane mu, blond włosy.
- Malfoy - powiedział z wymuszonym uśmiechem.
- Co Złoty Chłopiec Gryfindoru robi tutaj sam, w tak niebezpiecznym miejscu, jakim są ślizgońskie lochy? - powiedział Malfoy podchodząc do niego z figlarnym uśmieszkiem. Oparł się o ścianę tuż obok Pottera i spojrzał na niego przekręcając głowę w bok.
- Szukałem szczęścia, ale widzę, że tutaj przyszedłeś, więc mój plan szlag trafił - opowiedział i zaczął wymijać Ślizgona, który przytrzymał go za ramie. Pociągnął go do siebie, opierając go o ścianę.
- Jeżeli myślisz, że możesz tak ze mną pogrywać, to się grubo mylisz, Potter - syknął Draco, przybliżając twarz do twarzy Harry'ego. Gdyby ktoś ich teraz zobaczył, zapewne pomyślałby, że się całują. Och jak bardzo by się pomylił.
- Spieprzaj Malfoy, coraz bardziej upodabniasz się do swojego ojca - warknął Potter. Ślizgon pchnął go na ścianę.
- Nie waż się mówić o moim ojcu, Potter.
- Bo co? Postraszysz mnie nim? Przyjdzie i wywali mnie ze szkoły? A może mnie zabije, co? Proszę cię, Malfoy - prychnął Harry i strącił dłoń Ślizgona ze swojego ramienia.
- Ciesz się wolnością póki jeszcze możesz, Potter. Ktoś wrócił i bardzo oczekuje waszego kolejnego spotkania. - Malfoy zmierzył go wzrokiem i uśmiechnął się wrednie. Odszedł, zostawiając Pottera samego z jego myślami, które stały się jeszcze bardziej poplątane. Cholerny Malfoy.
Lekko wytrącony z równowagi zawrócił, porzucając swój plan zaszycia się gdzieś w dolnej części Hogwartu. Zupełnie przypadkowo wpadł na Diggory'ego, który zdziwiony, że widzi go wychodzącego ze ślizgońskich lochów, podszedł do niego skonfundowany.
Harry uśmiechnął się lekko i poprawił swoje okulary czując się zadziwiająco speszony.
- Co tutaj robisz, Harry? - zapytał cicho Cedric. Nie przywitał Harry'ego swoim zwyczajowym buziakiem czy słodkim uśmiechem.
- Właściwie to przechodziłem? - odpowiedział. Puchon zmarszczył brwi i kiwnął nieprzekonująco głową.
- Możemy porozmawiać na osobności? - zapytał cicho. Nie czekając na samą odpowiedź Pottera odwrócił się na pięcie i ruszył do swojego dormitorium. Gryfon posłusznie poszedł za nim.
Nie miał okazji być jeszcze w pokoju wspólnym Puchonów, toteż był lekko zdziwiony, jak bardzo przytulne jest główne pomieszczenie. Cedric zaprowadził go do swojego pokoju, które znajdowało się najdalej ze wszystkich. Brunet był prefektem naczelnym, co znaczyło, że miał pokój cały dla siebie. Był on średnich rozmiarów. Miał ciepły odcień brązu na ścianach, duże łóżko, biurko, szafkę i piecyk, co Potter zauważył - było typowe dla hogwartowych pokoi.
Puchon stanął na środku swojego pokoju i odwrócił się do Harry'ego ze splecionymi ramionami.
Harry lekko zaskoczony pasywnością w ruchach swojego chłopaka przygryzł wargę.
- Coś się stało? - zapytał niepewnie, zamykając drzwi.
- To ty mi powiedz co się stało, Harry - odpowiedział Cedric robiąc kilka kroków w jego stronę.
- Nic się przecież nie stało, Ced. Wszystko jest w porządku - stwierdził z lekkim uśmiechem. Cedric chyba nie do końca mu jednak uwierzył. Puchon przewrócił oczami. Po chwili Potter czuł jego wargi na swoich, więc automatycznie oplótł szyję wyższego chłopaka, co pomogło mu w utrzymaniu równowagi. Westchnął cicho i dał się poprowadzić do łóżka Cedrica, gdzie opadł lekko na miękki materac. Tak bardzo skupił się na ustach bruneta, że nie zauważył, kiedy dłonie Digorry'ego zeszły w dół, tuż do jego bluzki, którą podciągnął jednym szybkim ruchem. Poczuł jak Cedric się odsuwa i patrzy w dół na jego nagą skórę.
- Wiedziałem - powiedział, uśmiechając się smutno. Zszedł z łóżka poprawiając swoje odstające włosy, co pogorszyło sprawę. - Wiedziałem, że się z nim pieprzysz.
- O czym ty mówisz? - zapytał Harry, zakrywając swoje posiniaczone ciało. Czuł niewyobrażalne gorąco na swoich policzkach i chciał jak najszybciej zapaść się pod ziemię.
- Dlatego nie chciałeś wtedy unieść bluzy, prawda? - zapytał ostro Cedric, patrząc na niego z bólem w szarych oczach. - Nie chciałeś żeby się wydało, że pieprzysz się z Malfoy'em za moimi plecami, nie?
- Ale j-ja wcale ni-
- Nie kłam! Chociaż zrób tyle i nie kłam mi w oczy, Harry! - krzyknął Puchon. Potter patrzył na niego z rozszerzonymi oczami, chcąc powiedzieć cokolwiek, aby uspokoić Cedric'a.
- Zrobiłbym dla ciebie wszystko, a ty i tak wolisz tego gnojka! Sądziłem, że coś do mnie czujesz, Harry!
- A-ale to nie tak! - odpowiedział szybko, czując potrzebę powiedzenia prawdy Cedric'owi.
Problem w tym, że niestety nie mógł tego zrobić.
- A jak niby? Harry, nie okłamuj mnie, proszę! Chociaż to dla mnie zrób i wytłumacz mi wszystko!
- Ja... - zaczął Potter, opuszczając głowę. - Nie mogę ci powiedzieć prawdy, Ced... Przepraszam, ale naprawdę nie mogę...
- Tak myślałem - zaśmiał się Diggory, odwracając się do Pottera plecami tak, jakby nie chciał i nie mógł już na niego patrzeć. - Wyjdź Harry. Między nami koniec.
- Ced... Nie pieprzyłem się z Malfoy'em, naprawdę... - powiedział błagalnie, podchodząc do Puchona.
- Powiedziałem wyjdź.
- Ced... - powiedział, dotykając łagodnie jego ramienia.
- Wyjdź, Harry! - krzyknął Cedric, odsuwając się gwałtownie od Pottera.
Harry wyszedł z opuszczoną głową.
Następne kilka dni były dla Harry'ego trudne. Nie rozmawiał właściwie z nikim, a podczas lekcji przechodził z klasy do klasy z opuszczoną głową. I tak, unikał swoich przyjaciół, o ile wciąż mógł ich tak nazywać. Czuł się winny i przytłoczony swoją niemocą.
Kilka razy próbował porozmawiać z Cedric'iem, jednak zawsze kończyło się to fiaskiem. Diggory wyraźnie nie chciał rozmawiać z Harry'm i za każdym razem, kiedy widział go na korytarzu natychmiast szedł w drugą stronę, nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenia swoich przyjaciół. Puchon nie chciał mieć nic wspólnego z kimś, kto go okłamywał, a Harry właśnie to zrobił, co bolało go najbardziej. Bo przecież chciał dobrze i naprawdę zależało mu na Potterze, który jego uczucia wyrzucił razem z jego godnością.
Środek kwietnia przyniósł ze sobą deszcz i pochmurne niebo, które zdawało się oddawać nastrój Harry'ego Pottera. Ostatnim czasem Gryfon bardzo lubił taką pogodę, bo właśnie wtedy błonia robiły się opustoszałe, ponieważ każdy chciał się skryć przed wielkimi kroplami deszczu. A Harry wychodził wtedy ze swojego łóżka i szedł na boisko szkolne, gdzie siedział na zimnym i mokrym murku i rozmyślał.
W jeden z takich kwietniowych dni, kiedy Potter siedział na swoim ulubionym miejscu coś wydawało się nie tak. W przeciągu dwudziestu minut widział już czterech nauczycieli, którzy zaabsorbowani czymś innym, nie widzieli go w jego kryjówce, która wcale nie była taka niewidoczna. Słyszał ich gorączkowe szepty, jednak nie potrafił wychwycić żadnych konkretnych słów. Udało mu się jedynie złapać słowo "bariera", co nie było żadną wskazówką. Zignorował ich i założył kaptur na głowę, chcąc okryć się od wiatru, który zaczął silniej wiać.
Tajemnica jednak po chwili się rozwiązała. Patrząc do góry, Gryfon zauważył, jak niebo chwilami jaśnieje. W pierwszym momencie miał wrażenie, że nadchodziła po prostu burza. która już kilka razy pojawiła się w tym miesiącu, jednak to nie było to.
Wstając z zimnego murku, patrząc wciąż w niebo, Harry zauważył, że to nie niebo błyskało, a bariera ochronna, która tworzyła ogromną kopułę nad Hogwartem. Widział, jak błyskawice zaklęć wiją się po barierze, tworząc jasnobłękitne wzory.
Wszystko jednak po chwili ustało. Zapadła nagła cisza, a jego przeczucia mówiły, że bariera opadła.
Gryfon nagle poczuł się bardzo odkryty, więc stwierdził, że pora wracać do dormitorium, gdzie przynajmniej nie będzie sam. Zawrócił wkładając ręce do kieszeni i pośpiesznym krokiem skręcił w stronę korytarzy. Jego kroki głośno odbijane na kamiennej posadzce były jedynym dźwiękiem, który dochodził jego uszu, co dało upiorny efekt, który przyprawił Pottera o niemiłe dreszcze.
Skręcił w kolejny labirynt korytarzy, jednak na chwilę się zatrzymał. Miał wrażenie, że usłyszał jakieś kroki tuż za nim, jednak gdy się odwrócił nikogo ani niczego nie zauważył.
Mrucząc coś do siebie, zaczął znowu iść, jednak dziwne wrażenie, że ktoś za nim idzie nie dało mu spokoju. Odwrócił się ponownie i przystanął. W ostatnim momencie zauważył coś ciemnego znikającego za drzwiami od jednej z pustych klas.
Bił się przez chwilę z myślami, jednak jego gryfoński upór i odwaga popchnęły go w stronę nieużywanej klasy. Gdzieś w oddali było słychać grzmoty burzy, która nawiedziła mury Hogwartu.
Dosyć szybko udało mu się dotrzeć do wejścia, dzierżąc w ręku swoją różdżkę. Przełykając ślinę pchnął drewniane drzwi spodziewając się właściwie wszystkiego. Unosząc różdżkę zrobił dwa kroki do przodu i rozejrzał się po pustym pomieszczeniu. Wszystko wydawało się zupełnie normalne i nic nie wskazywało na obecność kogoś innego. Opuścił różdżkę i zaczął się obracać w stronę wyjścia, aby w końcu w spokoju udać się do dormitorium. W tym samym momencie, kiedy zrobił pierwszy krok w stronę przejścia, drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
Odwrócił się szybko z mocno bijącym sercem.
Jego podświadomość po ciuchu mówiła mu kogo tam ujrzy, jednak wolał nie dopuszczać do siebie tej myśli. Bał się, że się zawiedzie, jednak...
- Tom? - zapytał cicho. Spojrzał niepewnie na Voldemorta, nie do końca będąc pewnym czy to naprawdę on.
Oparty był on o drewniane biurko z tyłu klasy i Harry musiał stwierdzić, że ten znów wyglądał wręcz majestatycznie. Biła od niego siła i bezwzględność, która onieśmielała Pottera, dlatego też nie wiedział czy podejść, uciekać czy w ogóle się poddać.
- Możesz opuścić różdżkę, Harry Potterze.
A Gryfon zrobił to bez zastanowienia. Czuł się jak pod wpływem Confundusa, jednak w tym wypadku był świadomy swoich czynów.
- Podejdź tu, Harry - dodał jeszcze Tom, prostując się. Wyciągnął prawą dłoń i ponaglił Gryfona.
Patrzył jeszcze przez kilka długich chwil na ciemną postać, chcąc upewnić się, że jego wzrok nie płatał mu figli. A kiedy miał już pewność, że osoba stojąca przed nim naprawdę jest Tom'em, nawet nie czekał na kolejne ponaglenie. Niemal biegiem rzucił się na niego, wpadając w jego ramiona, które przywitały go gorąco.
Wszystko stało się dosyć szybko i Potter nie mógł uwierzyć, że w końcu jego realistyczne sny się urzeczywistniły. Miał Riddla tutaj przed sobą i teraz nie miał wątpliwości, że jego gorące sny wydarzyły się naprawdę.
Nie potrafił wyrazić swoich wszystkich emocji, kiedy spostrzegł, że mógł poczuć każdą żyłę na nadgarstkach Toma, każdą fałdę na szacie i miękkość ciemnych włosów, w które wplótł swoje trzęsące się dłonie.
Nie wiedział, co w niego wstąpiło - czuł się tak, jakby przebywał pod silnym zaklęciem confundusa i upojnym smakiem amortencji jednocześnie.
Chciał poczuć Riddle'a wszędzie;
Chciał czuć jego miękkie i chłodne usta na swojej szyi, obojczyku i ustach.
Chciał, żeby jasne dłonie wędrowały po jego ciele, doprowadzając go do szaleństwa.
Chciał, żeby te ciemne tęczówki wpatrywały się w niego tak intensywnie, jak to robiły przy każdym ich sennym spotkaniu.
- Tom... Tom... - jęczał mu niemal do ucha, nie mogąc uwierzyć, że jego ciche marzenia się spełniły.
- Shhh, Harry. Nikt nie może nas tu usłyszeć - odpowiedział mu.
- Co ty robisz, Tom? Nie powinno cię tu być. Mogą cię złapać - powiedział nagle Harry, czując jak bardzo niebezpieczne było pojawienie się Toma tutaj. - Oni na pewno wiedzą, że tu jesteś, Tom! Nie chcę, żeby ci coś zrobili.
Riddle przerwał obdarzanie szyi Harry'ego małymi pocałunkami i zaśmiał się drwiąco. Złapał w dłonie jego twarz i spojrzał na niego poważnie.
- Oni mają mi coś zrobić? Odkąd powstałem moja moc rosła w sile. Ja rosłem w siłę, Harry. Jestem najpotężniejszym czarodziejem jaki chodził po ziemi, a oni nie są w stanie mi nic zrobić - powiedział, a Potter zobaczył błysk w ciemnych tęczówkach Voldemorta. - Pamiętasz jedno z naszych pierwszych spotkań, Harry? Mówiłem ci wtedy o tym, że trudno będzie mnie zabić. Mogą mnie skrzywdzić, ale nie zabiją mnie do końca. Odrodzę się, a razem ze mną moja noc. Więc nie bój się Harry Potterze. Dopóki jesteś ze mną nic nie może się stać. Ani tobie, ani mi.
Gryfon czuł moc i energię, która płynęła od Toma i miał wrażenie, że się jej poddaje. Może i był naiwny, może i Riddle miał wobec niego złe plany, ale kiedy pocałował jego opuchnięte już wargi i powiedział:
- Chodź ze mną, Harry Potterze, zostań ze mną.
Harry Potter nie miał wątpliwości. Spojrzał po raz kolejny w ciemne tęczówki i poszedł pewnie z Tomem, trzymając go za chłodną rękę.
Na przekór wszystkiemu.
***